Wiecie co.. ja się tak zastanawiam nad mężczyznami, jak oni tak naprawdę przezywają kolejny nieudany cykl. Czy tak naprawde łatwo im przychodzi pogodzenie się z tą sytuacją czy może jednak udają twardzieli a wewnątrz jest im ogromnie przykro...
Ja np. zawsze zazdrościłam mojemu mężowi podejścia do życia. Jestem typem osoby, która zamartwia się na zapas. Zawsze zazdrościłam mojemu mężowi tkiego stoickiego spokoju. Zawsze mówi, że jak się coś nie uda, coś się może spieprzyć na co wpływu nie mamy to trudno. trzeba żyć dalej, rozczulanie się and sobą i płacz nic nie da. Trzeba cieszyć się z tego co mamy, a mamy bardzo dużo.
Ja tak samo zazdroszczę mojemu mężowi podejścia do życia. Dzięki niemu wyszłam z załamania nerwowego (spowodowanego pracą tak w skrócie) na początku naszej znajomosci i nie załamałam się ponownie, kiedy rok temu znów bardzo brzydko ze mną w pracy postąpili. Mąż uczy mnie też zdrowego egoizmu i asertywności bo inaczej moja rodzina by bez limitu wykorzystywała moje dobre serce
Myślałam też, że i w tych staraniach udaje mu się być nastawionym pozytywnie i nadto nie przejmować.
Myliłam się.
Wspominałam Wam chyba nawet, że od jakiego czasu występowały u niego dziwne objawy. Typu te koitalne bóle głowy czy jak to się tam zwie. Niby jest zdrowy i wszystko ma „wyprostowane” a jednak czuł(może czuje?) się źle.
W zeszłym tygodniu neurolog powiedział, że to są objawy prawdopodobnie na podłożu stresowym. I wtedy się przyznał, że on bardzo przeżywa nasze niepowodzenia. Przy czym jego największym zmartwieniem nie jest to, że nie ma dziecka, tylko to, że ja jestem nieszczęśliwa
Ta neurolog ponoć zasugerowała mu nawet psychoterapię.
Także wiem na pewno, że mój mąż również cierpi z powodu naszej niepłodności
Zgaduję, że to sięga jeszcze głębiej - na razie wiemy, ze problem w czynniku męskim, co dodatkowo może potęgować jego zle samopoczucie. Myślę nawet, że on się za to obwinia