Dzień dobry..
AnnaS,
zdrówka, zdrówka i jeszcze raz zdrówka kochana
Mam nadzieję, ze po antybiotyku czujesz się dzisiaj już trochę lepiej.
Pawimi,
jak tam skóra po opalaniu ? jeśli nadal piecze, to polecam stary babciny sposób - smarowanie kwaśnym mlekiem, naprawdę pomaga
Wczorajsza niedziela minęła tak prędko, że nawet nie wiem kiedy, ostatnio mamy z mężem zdecydowanie za mało odpoczynku, co zaczyna się odbijać na naszym zdrowiu niestety :-(
Ja dzisiaj rano nie mogłam zwlec się z łózka, mam wrażenie, że bolą mnie wszystkie kości..
Opiszę Wam ( wcześniej nie miałam kiedy, a teraz jakimś cudem wszystkie pociechy jeszcze śpią ) jaką miałam " przygodę " w piątek - Paulinka miała coś w rodzaju dnia otwartego w szkole, do której będzie chodzić od września i musiałam ją odebrać po południu. Wyszykowałam maluchy, popakowałam co trzeba, musiałam jeszcze iść do bankomatu, który jest kawałek oddalony, więc wszystko obliczyłam, żeby zdążyć na autobus. Amelka na przystanku oczywiście zaczęła wyplątywać się z szelek, ja ją zapinam- ona wyłazi, no można czegoś dostać..
Przyjechał autobus, ja już poddenerwowana- wsiadam z tym moim podwójnym wozem i dalej pacyfikuje małą, tym razem próbuję przekupstwa chipsami
udaje się, Amelka się uspakaja.. za to ja się orientuję, że wsiadłam owszem do numeru 36, tak jak powinnam- tylko do tego, który jedzie w przeciwną stronę !!!! Na dodatek utknęliśmy w korku, a czas płynie..
Wysiadłam na pierwszym przystanku na żądanie i lecę na drugą stronę, następny autobus za 15 min., więc czekam, po drodze dzwonię do tej szkoły, że mogę się spóznić 10 minut. Autobus przyjeżdża, Marcelka popłakuje, nie mogę jej wziąść na ręce, bo muszę stać, nie ma miejsca. Wysiadam u celu i biegiem do tej szkoły z tym wózkiem zasuwam, pot lał mi się normalnie po plecach
Spózniłam się 7 minut, w szkole za to okazuje się, że dzieci jeszcze nie wyszły, czekałam więc jeszcze 10 minut, Amelka już kręćka dostawała.
I finał - Paula wychodzi i mówi, że ona musi wrócić do swojej starej szkoły ( wychodzili stamtąd po 2 lekcjach ) bo ma tam przypięty rower, a nie mogła na nim jechać kiedy wszyscy szli.. Mówię jej, że zostawimy rower, nic się nie stanie, ale dziecko przypomina mi, że przecież jest sobotnia szkoła polska nazajutrz, do której też jezdzi na rowerze
a poza tym pani prosiła, żeby jeszcze dzieci przyszły na próbę przedstawienia.. Myślałam, że nie zdzierżę.. Ale nic - podprowadziłam ją do szkoły i wróciłam do centrum ( kolejne 20 min. ) na autobus. Wracając do domu, myślałam, że już ok, dałam radę, ale jeszcze czekał mnie finał - przy wysiadaniu kierowca nie zniżył podłogi do poziomu krawężnika, wypychając wózek, zablokowało mi się jedno koło i prawie go wywaliłam razem z dziećmi !!!
Na szczęście jakimś cudem przytrzymałam bokiem ciała i udało się wysiąść, ale szłam do domu ze łzami w oczach.. Takie to miałam przygody i wtedy sobie pomyślałam, że codzienność matek wielodzietnych, to wcale nie bułka z masłem i jeśli ktoś nie umie nas uszanować, to powinien się leczyć - albo karę odsiedzieć ;-)
W sobotę udało mi się już o tym zapomnieć, bo byliśmy u sąsiadów na przyjęciu z okazji 10-lecia ich ślubu. dzieci grzeczne, nie mogłam wyjść ze zdziwienia, zwłaszcza nad Amelką
Wyszalała się i była szczęśliwa, bo była w centrum zainteresowania, a ona to uwielbia ;-) Marcelka prawie całą imprezę przespała, a paula poszła wcześniej do domu, bo jej się trochę nudziło ( były same maluchy ). W końcu pogadałam z dorosłymi, inaczej niż tylko agugu z malutką :-);-) No. Dosyć juz moich opowieści, bo pewnie was zanudziłam