w nowych postach (nie u nas) zauważyłam wpis o tytule "pomocy". Odpowiedziałabym jej, ale nie jestem pewna czy to by jej wyszło na dobre, więc wyżyję się tutaj. Otóż dziewczyna dowiedziała się, że jej dziecko jest chore, ma anencefalię. To straszna choroba, niedorozwój czaszki i mózgu, większość dzieci nią dotkniętych umiera jeszcze przed urodzeniem. Ale nie które przeżywają nawet 3 miesiące. Dziewczyna zgodziła się na tzw wyłyżeczkowanie (czyli - nie oszukujmy się - aborcję, łyżeczkowaniem nazywa się wyjęcie już martwego płodu), i teraz prosi o pomoc bo się nie może pozbierać. Normalnie nawrzucałabym jej, ale chyba przez miłość bliźniego tego nie zrobię.
Czytałam nie tak dawno blog pewnej dziewczyny, amerykanki, o jej dziecku, dziewczynce z anencefalią właśnie. Przejmująca opowieść o tym, jak bardzo można się cieszyć z każdej przeżytej przez dziecko godziny. Mogę podać linka, jeśli któraś czuje się na siłach. Bez obaw: żadnych drastycznych zdjęć, dziewczynka jest śliczna, tylko tyle, że jest cały czas w czapeczce. Jak któraś będzie chciała to piszcie (blog po angielsku). Ta mała, nazywała się chyba Grace czyli Łaska, przez cały niedługi czas swojego życia była kochana, pieszczona, a jej rodzice się nią cieszyli jak zdrowym dzieckiem. Jeszcze bardziej, bo uśmiech u zdrowego dziecka jest cudem, a dziecko z anencefalią według nauki nie powinno umieć się uśmiechać, nic rozumieć itd. Ona rozumiała. Reagowała i uśmiechała się do rodziców.
Żeby nie było że jestem nieczuła. Rozumiem że choroba dziecka to tragedia. Śmierć dziecka to tragedia. Ale jeśli jest świadomie spowodowana przez jego matkę, to jest już straszne. I nie było tu presji konieczności opieki nad niepełnosprawnym dzieckiem przez całe życie, "zmarnowanej młodości", itd. dziecko umarłoby max po 3 miesiącach od urodzenia.