Witajcie!
Napiszę krótko o sobie...mam 28 (już prawie 29)lat od 3 lat (od ślubu) staraliśmy się z mężem o dzieciątko. Udało się w marcu...wcześniej starania z obserwacją cyklu a rok przed zajściem trafiliśmy do naprotechnologa...badania, leczenie i dwie kreseczki (chociaż test robiłam pro forma, mając już wyniki bety)...ciąża początkowo ok, małe plamienie w okolicy 10 tyg. badania prenatalne spoko...aż do drugich na których usłyszeliśmy że córeczka będzie miała zespół downa...wg. obliczeń systemu. Głównym problemem było to, że mała za wolno rosła i wg. usg miała za krótkie ręce i nogi...na początku wiadomo płacz ale szybko się uspokoiliśmy bo i tak dla nas aborcja nie wchodziła w grę, więc zaczęliśmy się przygotowywać na ewentualną chorobę dziecka...w okolicach 23 tygodnia (nie wiem dokładnie, bo problem był początkowo niezauważony) zaczęło mi rosnąć ciśnienie, pojawił się białkomocz i obrzęki...na przełomie 26 i 27 tygodnia trafiłam do szpitala ze skurczami (w szpitalu ich nie stwierdzili) ale ze względu na maleńki rozmiar Martusi odesłali mnie do kliniki (nigdy nie chcę tam wracać) w której lekarze potraktowali mnie jak skończoną idiotkę, bo nie miałam amniopunkkcji albo tego drogiego testu z krwi...na nic zdały się tłumaczenia, że te badania nie miały sensu bo i tak bym nie usunęła a amniopunkcja jest niebezpieczna, na to drugie szkoda kasy skoro chcę przyjąć chore dziecko to powinnam oszczędzać bo wydatków będzie masa...najpierw chcieli ciąć, potem stwierdzili że nie ma sensu bo mała na zewnątrz nie ma szans...po dwóch dniach (27+2tc) bardzo pogorszyły się przepływy a mi groził atak rzucawki więc zalecili cc...do końca nie byłam pewna czy proponują mi je bo chcą ratować córkę czy ją skazali już na śmierć a chodzi im tylko o mnie (na co nie mogłam się zgodzić)...podpisałam kiedy lekarz stwierdził że mała w środku umiera i szanse teraz już ma większe na zewnątrz a jak ja dostanę ataku to już na pewno jej nie uratują a i ze mną mogą mieć problem...10 minut przed cc serduszko jeszcze biło...urodziła się już martwa, pobrali jej wycinek do badań, z wpisu neonatologa w dokumentacji wynika, że proporcje miała prawidłowe (żadnych za krótkich kończyn)...mamy wyniki sekcji, też wszystko prawidłowe...na genetyczne w końcu się nie zdecydowaliśmy przez pokrętne tłumaczenia lekarzy i sugestię że mogą kosztować nawet 6000 (kompletne bzdury ale wtedy nie wiedziałam)...natomiast na "oko" (ze zdjęć)moja lekarka stwierdziła że to nie mogły być żadne z "wielkich" chorób genetycznych....stanęło na tym, że nigdy się nie dowiemy co było przyczyną takiej sytuacji (teraz moja lekarka przypuszcza, że może jakieś mniejsze zmiany genetyczne, ale to tylko domysły)
...jestem dokładnie 3 miesiące po tym wszystkim, ustabilizowałam ciśnienie, kardiolog stwierdził, że w jego temacie jestem czysta, rana się pięknie zagoiła, blizny na macicy praktycznie nie widać...
dołączyłam do waszej grupy bo od tego cyklu zaczynamy ponowne starania...wiem,że niektórzy uważają że za szybko....ale ja się boję że im dłużej będę czekać to tym bardziej będę się bała zajścia w ciążę...poza tym pewnie znowu będą problemy...zamówiłam żel conceive plus i czekam na dni płodne...