Michał w szpitalu podpisał, że nie wyrażamy zgody na szczepienia. Jak zostawiłam małego położnym i poszłam do toalety to zaczeły mi tyłek obrabiać, że nie chcę szczepić dziecka. Następnego ranka najazd ze strony pediatry, taka tyrada że szok. Mój M. zmiękł, padały teksty że chcę na naszym synu eksperymentować, moja matka prawie w histerię wpadła jak to usłyszała, bo ona nie chce mieć wnuka na wózku (co za ciemnogród). No i ugięłam się, bo miałam dość gadania. Byliśmy jeszcze na rozmowie z panią pediatrą, nie usłyszałam nic innego poza tym, że szczepienia są cud-miód i w ogóle boskie, i że trzeba szczepić na wszystko, co możliwe, bo ospa taka groźna choroba. Tomek w dniu wyjścia dostał goowno przeciw gruźlicy (szkoda że nie doczytałam, że za zachodnią granicą nie szczepi się przeciw gruźlicy, a przecież choroby nie znają granic) i kupiliśmy engerix przeciw żółtaczce w aptece.
Za tydzień idziemy na wizytę do pediatry, powiem o swoich obawach i że nie chcę szczepić według kalendarza, że chcę skierowanie do neurologa najpierw żeby mi dziecko przebadał. To jest jak ruletka, Nela po szczepieniach miała potworne uczulenia, cała buzia w czerwonej łusce, tylko że ja tego ze szczepieniami nigdy nie łączyłam!
A te szczepienia 5w1 i 6w1 powodują masę nopów, więc jak się zapłaci za coś, co ma być niby lepsze, to i tak nie można być spokojnym.
Jestem na siebie zła, bo sanepid może mnie w pupę cmoknąć (a info o tym, ze nie szczepimy zostało wysłane w szpitalu zanim pozwoliliśmy szczepić) a i tak się ugięłam!! To chyba te moje hormony :/ Mam jeszcze trochę czasu na przemyślenie tematu, wczoraj koleżanka mi pisała (mieszka w DE) że nie szczepi, bo nie ma obowiązku u nich i mała zdrowa jak rydz.