Spokojnie, nie jest to dla mnie drażliwe. Wiem ze na hasło rak ludzie drętwieją. w 2018 (lipiec) majac 28 lat poszłam na cytologie zreszta akurat mineło póltora roku od ostatniej wiec czas, a z meżem chcieliśmy się zaczać starać i chciałam sprawdzić czy nie ma jakichś stanów zapalnych. Doktor pobrała cytologie ale juz była zmieszana. Po 7 dniach (mam troche dojść w służbie zdrowia więc wszystkie wyniki miałam szybciej) okazało się, że komórki zmienione w cytologi wskazujące na dysplacje. Mysle sobie spoko jest pelno kobie po konizacji. Dostałam skierowanie na kolposkopie i niestety wyszło że rak inwazyjny czyli taki, który przenika do tkanek. I potem juz poszło lawinowo. Badania TK, MR, RTG, PET konsultacje w całym kraju. Góz około 2cm ze wskazaniem do usuniecia macicy i radioterapii. Niezgodziłam się na żadną metodę. We wrzesniu na własną rękę pobrałam komórki jajowe na zapas w klinice niepłodności a tydzien później miałam pobierane węzły chłonne aby sprawdzic czy są przeżuty. Od konca pazdzienika brałam chemie do świąt Bożego narodzienia. W styczniu 2019 okazało się że o dziwo guz całkiem się cofnął ale szyjkę trzeba było usunąć. po pół roku od operacji dostałam zielone światło aby sie starać. Chemia wpłyneła troche na jajniki i endometrium ale według lekarzy i tak jest bardzo dobrze. I taksie staram i nie tracę nadziei na dziecko
Dobrym aspektem tego wszystkiego było to ze z 20 kobiet po mnie poszło migusiem na cytologię więc może komuś uratowałam życie