Wasze słowa dają mi nadzieję [emoji3590] ale już tyle się staram, że powoli mam dosyć i zaczynam się poddawać...
Ja mam straszny żal do dwóch pierwszych ginów do jakich trafiłam...
Bardzo bolały mnie piersi i zaczęły mnie mocno drażnić zapachy jeszcze przed terminem @, test robiłam chyba 2dni po terminie jak zasłabłam w sklepie i wyszła wtedy baaaaardzo blada krecha, pierwsza wizyta była w 6+3tc i po 20s(!!) usg lekarz stwierdził, że nic nie widzi, dał skierowanie na 2x betę i kazał wrócić za 10dni (zapomniał wspomnieć, że dzień wcześniej urlop zaczyna), na krwi byłam tego dnia i 2dni później i właśnie wtedy zaczęłam dosyć mocno plamić i czułam spory ból z prawej strony, wystraszyłam się i od razu pojechałam na SOR, lekarz zbadał, na betę nawet nie spojrzał (przyrost 44%, a ja wtedy wiedziałam tyle co nic -myślałam: rośnie, znaczy, że jest dobrze...), pokazał jajo i zaniepokoił się, że puste, ale powiedział, że spokojnie, może być młodsza ciąża, za tydzień wizyta wystarczy, przepisał luteinę i po niej plamienia ustały. Umówiona byłam już do innego gina, właśnie na 8.03. Długo mnie badał i padło: podejrzenie ciąży pozamacicznej, skierowanie do szpitala. Pojechałam do tego co byłam na SORze tydzień wcześniej i po 3h czekania(!!) (lekarz cały czas był sam w gabinecie) usłyszałam, że mnie nie przyjmie, bo nie mają miejsc. Spytałam czy może chociaż zbadać, sprawdzić czy podejrzenie jest słuszne to jeszcze się na mnie wydarł, że to ostry dyżur, a nie przychodnia! Ja już z łzami w oczach, kompletnie zagubiona pytam co mam robić w takiej sytuacji, a ten z mega obojętnością, że mogę powtórzyć następnego dnia sobie betę na własną rękę albo poszukać innego szpitala. Na szczęście przyjaciółka, która mnie zawiozła zachowała zimną krew i ostatkami baterii w tel (serio! Jak dojechałyśmy to ja miałam 0%, ona 1 [emoji1787]) znalazła inny szpital i tam najpierw zbadali, postawili diagnozę (właśnie 22mm, w każdej chwili może pęknąć) i dopiero potem pobrali krew i zaczęli się zastanawiać gdzie mnie położyć, bo też miejsc nie mieli. Ale nie proponowali nawet uratowanie jajowodu. Bardzo miło wspominam personel z tamtego szpitala, najpierw, jako, że sala była pusta, bo wszystkie panie na pooperacyjnej akurat były, to pozwolili mojej przyjaciółce ze mną zostać (o 3 w nocy w końcu udało mi się ją wygonić), to jeszcze następnego dnia już po operacji i do końca mojego pobytu praktycznie przez cały dzień ktoś był, próbowali ze mną rozmawiać, pocieszać, głaskali po głowie i przytulali jak małe dziecko, a tego właśnie wtedy potrzebowałam, ciągle płakałam, nie mogłam się uspokoić.
To była moja pierwsza ciąża. W dodatku wpadka, z pękniętej gumki, mimo, że z wcześniejszym partnerem staraliśmy się 2lata. Związek nie przetrwał. Obecnie mam wspaniałego partnera, z którym wcześniej się przyjaźniłam i w sumie od zawsze nas ciągnęło do siebie, ale coś zawsze było na przeszkodzie. Od początku wiedział jak bardzo chcę dziecka i zgadzał się niby na to, ale seksu bardzo długo (jakiś rok) w płodne unikał (niestaty bez mówienia wiedział kiedy to). Po wielu ciężkich rozmowach na ten temat w końcu w lipcu 2020 zaczęliśmy się faktycznie starać, a nie jak mi się udało w okolicach owu go "zgwałcić". I jak na razie nic [emoji17]
Przepraszam, że się tak rozpisałam, ale to ciągle we mnie mocno siedzi i musiałam w końcu wyrzucić to z siebie...