Hej,
Podczytuję Was już od kilku dni
Odważyłam się w innym temacie odezwać, więc i tu chciałabym się z Wami przywitać!
Przede wszystkim - trzymam za każdą z Was mocno kciuki!
Druga rzecz - Kochane, po poronieniach... Strasznie przykro czyta mi się to, co piszecie... Że poczułyście się staro, że głowa nie pracuje, że żal, że wyrzuty sumienia... Ja w wieku 26 lat poroniłam pierwszą ciążę. Fakt, było to dla mnie i Męża olbrzymim zaskoczeniem, bo totalnie się tego nie spodziewaliśmy, ja miałam co drugi miesiąc cykle po około 40 dni, zebrały się nam stresujące wydarzenia w życiu więc brak @ ciągle zganiałam na stres, nerwy,bardzo intensywny tryb życia. Jak zobaczyłam dwie kreski na teście wpadłam w histerię, bo jak to... Ja świeżo upieczona mężatka, w pracy ledwo daję radę, bo pracuję za dwie osoby jednocześnie, nie mamy własnego mieszkania, w planach wakacje... Mój Mąż dowiedział się przez smsa, wysłałam mu zdjęcie wieczorem, kiedy był na noc w pracy, cała noc przepłakana. On, mimo, że wcześniej chciał się wstrzymywać, bardzo się ucieszył. Przegadaliśmy wiele godzin, ja oswoiłam się z tą myślą, pokochałam to maleństwo. Poszliśmy na wizytę do ginekologa - tu już nie będę przynudzać - przysyłała nas 3 razy w ciągu 3 tygodni na usg, wiecznie coś nie pasowało. Na 3 wizycie okazało się, że nie widać serduszka. Usłyszałam czekać na samoistne poronienie lub na zabieg i spotykajmy się co tydzień. Moge zmienić decyzję w każdej chwili. Pojechalismy do innego lekarza, żeby potwierdzić co powiedziała, bo wierzyć nam się nie chciało... No bo jak to? Zdrowi, szczęśliwi, zakochani w okruszku a tu nagle nam to zabrano??? Potwierdziło się, niestety. Od razu dostałam skierowanie na indukcję poronienia. Okazało się, że jest jeszcze trzecia opcja. Przed samymi świętami wylądowałam w szpitalu, poroniłam.
Rozmowę z Panią Psycholog odbyłam książkowo, wszystko wiem, wszystko rozumiem. Kobieta się nie popisała, a tylko mnie zagrzała.
A co w głowie miałam? Żal do siebie, wyrzuty sumienia, bo: nie ucieszyłam się z dziecka na początku, na pewno to moja wina, bo ja mu krzywdę zrobiłam.... w głowie wymyślałam miliony powodów, żeby zrzucić winę na siebie, chociaż winy w żadnym z nas nie było.
Mój Mąż w tym czasie powiedział mi jedną najważniejszą rzecz, którą chcę żebyście wzięły do siebie i zastanowiły się nad tym.. To, co się wydarzyło, nigdy nie pójdzie w zapomnienie, żal na zawsze w sercu pozostanie, tak samo jak to dziecko, ale tak musiało być i to MUSI być dla nas lekcja na przyszłość. Bo to nie jest możliwe, żeby Bóg odbierał nam dzieci, ot tak bez powodu. Ja swoją lekcję odrobiłam, tak uważam. 3 miesiące po tym wydarzeniu nadal płaczę, bo każda strata boli, ale z czysta głową przystąpiliśmy do ponownych starań. Co więcej - tym razem w 100% świadomie i przygotowani na to. I wierzę, że uda się zarówno nam, jak i Wam
A ja teraz czekam, za 6 dni termin spodziewanej @, mam nadzieję, że nie nadejdzie, chciałabym zrobić taki drobny prezent mojemu Mężowi
Kochana, aż lżej na sercu mi się zrobiło, jak zobaczyłam, że da się zaciążyć za 1 razem
Nam poprzednio też się udało za 1szym razem, w totalnym rozluźnieniu, zaraz po panieńskim i kawalerskim
Trzymam mocno kciuki!