Taki miałam dzisiaj głupi sen , że nie mogę o nim zapomnieć....
Wylądowałam w szpitalu z powodu skurczy. Nad ranem poszłam do ubikacji, dwie dziewczyny mi się przyglądały z drugiej ubikacji bo nie było ściany tylko szybka.
Jak zrobiłam siku, wstałam , patrzę do kibelka a tam pełno krwi i czop .. wystraszona poszłam do lekarzy, od razu wzięli mnie na salę porodowa. Parlam i zaraz się pytałam czy dalej przec. Wszystko w takim chaosie. Nagle usnęłam. Obudziłam się na łóżku już, ucieszona , że zaraz dostanę swoją córeczkę w ramiona. A oni przynieśli mi ... Czlowieko-psa/świnkę morska. Nie wiem. Coś na czterech łapach ale przypominającego człowieka.
Tak się bałam, co K powie i rodzina na takie dziecko. Kazalam im przywieść pieluchę tetrowa żebym mogła ją owinąć. I płakałam że ja nie chciałam Teraz rodzić tylko w lipcu , bo tak sobie planowaliśmy i tak by było najlepiej. Przytuliłam się do K jak przyszedł a pielęgniarka wjeżdża z inkubatorem i nasza córka. Już wyglądała jak dziecko ale miała taką mega duza jedną brew i taki wielki nos ..... .
Przedwczoraj śniło mi się , że zajmowałam się jakimś chłopcem malutkim. Okazało się , że on jest zarażony jakimś wirusem. I teraz umrzemy , płakałam bo przecież ja jestem w ciazy i co z dzieckiem..
Jeszcze wcześniej, śniło mi się , że nasza córka jest bardzo chora i musi lezec zamknięta w takim pudle oszklonym.
Chore te sny. I tak zostają w pamięci