Kochane,
nie było mnie kilka dni tutaj, ale jestem kompletnie zawalona i nie mam czasu dosłownie wziąć prysznica. Nie jestem w stanie nadrobić, wczoraj na spacerze coś tam próbowałam podczytać w telefonie, ale już nie pamiętam co czytałam, zresztą nie przeczytałam wszystkiego tylko kilka stron. U mnie jakiś kryzys na wielu płaszczyznach. Mam teraz chwilę bo mama wzięła Staśka na spacer, i nie wiem czy się wykąpać, zdrzemnąć, podszykować obiad, powiesić pranie, zmienić pościel??? Więc klapnęłam na kanapie i postanowiłam skrobnąć słówko.
Staś przechodzi chyba ten słynny kryzys rozwojowy (11,12 tydzień). Dwa dni temu był maks marudny, od wczoraj jest lepiej, ale po prostu jest non stop głodny. W nocy je regularnie co 1g45minut. Do tego ma taki spust że niestety moja nawet niezła laktacja mu nie wystarcza, i tak ze dwa razy na dobę muszę dokarmić go bebilonem, bo po zjedzeniu obu cycków jest dalej głodny. W zeszłym tygodniu przez 6 dni nie podałam mu mm, a teraz od kilku dni po prostu muszę. Mam z tego powodu trochę doła, bo strasznie chciałabym karmić tylko piersią. Ale już nawet sutki mnie znowu bolą, pieką i są na granicy strupów, taki ssak ostry się z niego zrobił. Do tego jestem ze wszystkim totalnie sama. Wczoraj znowu wzięłam prysznic po dwóch dniach.
TZ mi w ogóle nie pomaga. Szkoda gadać. Albo go nie ma, a jak jest to pobawi sie ze Stasiem 15 minut (do pierwszej gorszej miny) i na tym koniec. Jestem tak niewyspana i tak przez to rozwalona psychicznie, że zbieram się na rozmowę, ale nie mam siły. Poza tym nie mam kiedy. Niestety muszę się przed sobą przyznać, że sobie długie lata pracowałam na taką sytuację. Bo zawsze wszystko robiłam w domu, bo lubiłam, miałam czas, ochotę. I teraz chciałabym żeby to się zmieniło, żeby TZ sam z siebie przejął część spraw domowych, albo sam z siebie powiesił pranie, zrobił sobie i MI śniadanie itd. Wczoraj wieczorem powiedziałam że o 7 rano marzę o tym, żeby ktoś wziął na godzinę lub dwie Staśka (który już nie śpi) żebym mogła się wyspać i że chciałabym mu jutro rano go dać. a on: zobaczę jak się będę czuł. Ja na to: jak to, jak się będziesz czuł? A on: no czy wstanę. I dodał: to Ty chciałaś dziecko, a teraz narzekasz. Ja się wróciłam do niego i mówię: ale ty żartujesz prawda? Czy mówisz to serio. A on taki lekko zmieszany: nie no żartuję, żartuję.
Ale co powiedział, to powiedział. Ja oczywiście tłumaczenie, że nie narzekam, tylko raz na kilka dni chciałabym móc odespać ciężką noc. Finał finałów, oczywiście nie wstał. A ja nie lubię i nie umiem prosić. Nie poszłam go obudzić. Wiem, że powinnam. Ale nie mogłam. W końcu o 9:30 usnęliśmy oboje ze Stasiem, poczym go nakarmiłam i zaniosłam mu do pokoju o 10. I wróciłam do łóżka. A on nieszczęśliwy, że może się nim zająć, ale najpierw musi zjeść śniadanie. To powiedziałam, żeby wziął go sobie w leżaczku do kuchni i zjadł
Pospałam 30 minut, potem mały płakał i już nie mogłam spać, poszłam do kuchni, to się mnie zapytał, czy zrobię śniadanie. Powiedziałam, że nie, że idę nakarmić Stasia (bo już był głodny), i żeby zrobił on, także dla mnie. No i zrobił. I mówię: widzisz, jakie dobre kanapki zrobiłeś? A on: tak, ale dużo mnie to kosztowało. Ręce opadają.
W nocy oczywiście byłoby mi najwygodniej spać ze Stasiem, bo podawałabym mu pierś prawie przez sen. Ale narazie się nie złamałam i wstaję, biorę go na karmienie, potem przewijam i odkładam do łóżeczka. Do siebie biorę go dopiero nad ranem. Ładnie zasypia w swoim łóżeczku i nie chcę tego zepsuć, a boję się, że jak będziemy spali razem to nawet jak minie kryzys jedzeniowy to nie będzie chciał spać w łóżeczku.
No i się trochę wyżaliłam. Jestem zmęczona i mi źle i smutno, że tak to wszystko wygląda.
Przepraszam, że nie odniosę się teraz do postów, może znajdę czas to nadrobię i poodpisuję.
Tymczasem lecę do małego (TZ znowu na budowie, bo mimo święta robotnicy robią i oczywiście czegoś od niego potrzebowali) i pojechał aż się za nim zakurzyło.