Hmmm... Muszę stwierdzić, że podobnie, jak Wy w ciąży byłam ciągle rozochocona, wręcz obudziła się we mnie łóżkowa tygrysica.
I w zasadzie można z dużą dozą prawdopodobieństwa powiedzieć, że poród nie do końca przez przypadek nastąpił właśnie tej nocy, jeśli wiecie, co mam na myśli...
Natomiast po porodzie poczułam się nagle zupełnie inną osobą, już nie tak wyzwoloną, bardziej stateczną. Czułam się tak, jakbym już nie była tylko sobą i już zawsze miała kogoś przyklejonego do mnie.
Pewnie była to stosunkowo łagodna forma depresji poporodowej, chociaż bywały takie dni, kiedy płakałam przez 3 godziny bez przerwy.
Zawsze śmiałam się z ludzi, którzy po narodzinach dziecka wsadzają Jego zdjęcie, jako główne na swoim koncie na naszej klasie. Szukam swojej koleżanki z podstawówki i okazuje się, że mocno się zmieniła... cofnęła się do fazy niemowlęcej ;-)
A ja właśnie tak się czułam. To było trochę tak, jakbym przestała istnieć. Moje dziecko mnie zastąpiło.
Pewnie po części działo się tak dlatego, że przez całą ciążę to ja byłam w centrum zainteresowania, wszyscy mnie zauważali, pytali, jak się czuję.
A teraz w zasadzie stałam się tylko naczyniem, z którego miła Pani Położna wyjęła Adasia.
Czasem, jak idziemy do rodziców mojego Narzeczonego, słyszę "OOO!!! Adaś przyszedł!". Tak, jakby ten - nota bene dość ciężki - fotelik samochodowy przylewitował tam z ich wnusiem. ;-)
Ja sama po pierwszym takim tekście przestałam już mówić w restauracji, że mój obiad przyszedł, bo talerze przecież też zazwyczaj nie latają (chyba, że rzucone, ale nie chciałabym, żeby w taki sposób podano mi pomidorową)
Teraz jest już coraz lepiej, chociaż oczywiście są lepsze i gorsze momenty. No i trzeba zaznaczyć, że nawet przez sekundę nie żałowałam, że wydałam na świat tego Małego Gwiazdora. Absolutnie bezgranicznie Go uwielbiam!
Chciałabym tylko znowu uwielbiać siebie.