reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Relacje z porodów:)

reklama
Dzieki dziewczyny.
Mnie ten czas dosc szybko lecial hehe tak mi sie wydawalo bo czasami mialam wrazenie ze trace swiadomosc.
Wszyscy byli w szoku ze przy partych mialam tyle sily i chcialam przec nawet jak nie bylo skurczu:-D, a tak naprawde to wystraszylam sie nozyczek:szok::-( bo polozna chciala mnie naciac(oczywiscie ze znieczuleniem miejscowym dodatkowo).

Jak juz doszlam do siebie po porodzie to troche zalowam ze sie nie zgodzilam bo moze bym tak bardzo nie popekala:-(no ale coz czlowiek w szoku to glupoty gada:-D
 
To ja napisze jak to bylo ze mną :-) Miałam termin na 23 marca czyli swieta wielkanocne. Nie moglam sie juz doczekac na moje malenstwo :-) siedze sobie jem sniadanie wielkanocne potem z mezem pojechalam do mojego taty zlozyc zyczenia i ogolnie to cala rodzinke zdazylam obskoczyc. Czekalam juz od tygodnia na jakis skurcz czy cos a tu nic. Maly nie chcial wyslac matki do szpitala na swieta :-) Troche sie juz nie moglam doczekac. Probowalismy jakos rozruszac malego zeby sie chcial wydostac na ta strone ale ani chodzenie po schodach ani przytulanki nie pomogly. Poszlismy spac :-) W Poniedzialek stwierdzilam ze pojade do szpitala zeby zrobic ktg i doradzic sie co w zwiazku z tym ze mi termin minal a maly sie nie spieszy. Nie mialam nawet skurczow przepowiadajacych. Po ktg okazalo sie ze jest wszystko ok i powiedzieli ze jak do piatku sie nic nie ruszy to mam przyjechac. Ehh ja zalamka ze juz chce miec dzidzie i nie chce czekac do piatku. Ale co zrobic :-( I tak mi spokojnie minelo do 27 marca :-) w czwartek jakos tak zaczelam czuc wilgoc w majtkach (sory za szczegoly :-) ) Chodzilam do kibelka co 2 minuty myslalam ze sie przeziebilam. Maz w pracy to napisalam mu smsa ze moze odchodza mi wody ale nie jestem pewna (podobno moga sie saczyc a nie koniecznie chlustaja ) powiedzialam ze jak wroci z pracy to jedziemy do szpitala bo wole sie upewnic. O 21 M przyjechal a ja sie zebralam i wsiedlismy do autka no i dawaj do szpitala. Pamietam jak po drodze mowilismy ze ostatni raz jedziemy we dwoje. Że nastepnym razem wrocimy w trojke :-) No i my o 22 dotarlismy do izby przyjec. Tam badanie przebieranie itd zabukowali mi miejsce na polozniczym i kazali czekac do rana i jak sie nie zacznie to wywolaja. Ja dostalam dola ze mnie w szpitalu zostawiaja i wogole wystrachana bo kobitki rodzily i mialam okazje slyszec porod kobiety ktora sie meczyla 20 h :-/ pozatym wiedzialam ze po kroplowce to bardziej boli i wogole :-) Stwierdzilam jednak ze jakos musze dac rade bo najwazniejsze jest zdrowko mojego bobasa i ze lepiej sie zdrzemnac zeby miec sile na 20h porod (zakladalam ze mi szybciej nie pojdzie bo pierwszy raz ) . Poszlam spac ok 2 a o 6 przyszla polozna ze idziemy rodzic :-) Ja w szoku ze jak to juz?? ze ja tyle co wstalam i wogole..... bylam zaskoczona. nie wiedzialam co najpierw czy dzwonic po meza czy sie przebierac co mam wkoncu zabrac na ta porodowke i kto mi rzeczy przyniesie bo maz w pracy .... ehh no ale szybki smsik ze ide rodzic no i poszlam. Dostalam kroplowke z oksytocyny ok 8 rano zaczely sie skurcze ale spoko nie bolalo tak bardzo. Przyjechal maz bo zalatwil sobie wolne w pracy. Mial to byc przeciez porod rodzinny;-) i tak sobie skakalam na pilce chodzilam i dreptalam w miejscu. Przy odpowiednim oddychaniu nie boli tak bardzo. Maz mi podawal co jakis czas wode do picia bo nic nie pilam (jak mnie przyjeli to juz po kolacji bylo a jak szlam na roplowke to przed sniadaniem a z wrazenia nie wzielam nic do picia do szpitala) ok 10 przyszedl ordynator zeby mnie zbadac. Gwiazdy zobaczylam. Jak podczas porodu bylam cichutko to podczas badania juz nie dalam rady wytrzymac. chyba mi reke po lokiec wlozyl > wrocilam na porodowke i zaczelo sie . Nagle bule staly sie co minute i to baardzo silne ale ja oddychalam wiec jakos przezylam do czasu gdy poczulam bol party przy ktorym nie moglam przec bo glowka przechodzila. ehh wiecie ze nie da sie powstrzymac zabardzo. Bolalo jak cholera ale ja nawet nie jeklam. Tylko sapalam jak zwierzak :p potem zlozyli mi lozko i potym jak mi sie udalo na niego wdrapac juz moglam rodzic . Dzieki dobremu oddychaniu maly byl dotleniony i ja nie czulam wiekszego bulu. oczywiscie wczesniej przez caly okres skurczy korzystalam tez z pilki. Wyskakalam sie za wszystkie czasy :-) jak juz wdrapalam sie na lozko porodowe to trzy skurcze parte ktore jesli juz mozna przec sa wielka ulga i jak dla mnie bezbolesne :-) i maly juz byl z nami. Maz przejety przecial pepowine caly czas byl ze mna i nie wyobrazam sobie gdyby nie przywital jako pierwszy swojego syna po tej stronie :-) potem wyjeli mi lozysko. jakos pociagli i wyszlo :-) nie bolalo nic. Potem szycie ..... Bolalo jak cholera. lekarka w lape nie dostala to chyba o znieczuleniu zapomniala bo wszystko czulam. i chyba z godzine mnie cerowala. w miedzyczasie Filipek byl u fotografa :-) tzn foograf byl w szpitalu to odraz mielismy zdjecie. Po cerowaniu :-/ (jak nacinania nie czulam to szycie jak jasna ....... ) przewiezli nas na poporodowa a my juz smsy do rodziny ze Filip sie urodzil 28 marca 08 o 12.35 waga 3250 dl.54 cm. Ja duma z siebie ze dalam rade i szczesliwa ze maly zdrowy i ma wszystko na swoim miejscu nie moglam juz wytrzymac na tej lezance. Energi maialm tyle ze z powodzeniem bym mogla wziac malego isc do domu i na spacerek sie rodzinkowo skoczyc :-) po odlezeniu 2 godzin przewozili mnie na noworodki i zaraz przywiezli malego. Maz siedzial na łozku i pierwsze nasze slowa jak nam przywiezli malego to "dziecko juz mamy - a gdzie instrukcja obslugi" bo balam sie go rozpakowac byl w tym beciku tak zawiniety i mrugal do nas tymi swoimi pieknymi oczkami. I bylo po wszystkim a raczej byl to dopiero poczatek naszego zycia w troje. :-) Porod wspominam jako nie taki straszny. Uwinelam sie w 4,5h a jak patrze na mojego Filipka jak sie smieje to dla niego moglabym owiele wiecej zniesc. JESTEM SZCZESLIWA

Ps. Ze szpitala wyszlismy dopiero po 11 dniach bo maly mial jakis wynik slaby i dostawal kroplowki ale najpiekniejsza chwila byl dzien w ktorym wyszlismy ze szpitala w trojke. Maz po nas przyjechal i odebral swoja rodzinke i wrocilismy wszyscy do domku ktory m wysprzatal az nie poznalam mieszkania. i siedzialam w aucie i bylam dumna z mojej super rodzinki. Krzysiek robi wszystko przy malym. karmi przewija wstaje w nocy. Po naszym powrocie ze szpitala wzial 2 tyg wolnego i zajmowal sie malym zebym miala czas dojsc do siebie. bardzo mi pomaga. Oboje pochodzimy z rozbitych rodzin. Teraz mamy wlasna i jest naszym najcenniejszym skarbem bo spelnily sie nasze marzenia. trzymam kciuki za wszystkie dzieciaczki :-) zeby rosly zdrowo i dobrze sie chowaly. -Byly szczesliwymi dziecmi szczesliwych rodzicow :-)
 
:-) Ja bałam się bardzo porodu dzięki opowieściom koleżanek, a ponieważ Jacuś to moje pierwsze dziecko- a ja mam 30 lat, więc tym bardziej czułam lęk. Jednak bałam się nie o siebie, chociaż wiedziałam, że "swędzieć nie bedzie":-D, ale o synka, żeby było ok, żeby się nie przydusił, zakleszczył i Bóg wie co jeszcze przychodziło mi ze starchu do głowy.
Termin miałam na 30 marca, ale 2 dni wcześniej byłam u mojego ginekologa, który oznajmił, że jestem jeszcze "mocno zamknięta" i nie wygląda raczej , żeby mały pojawił się przed terminem. Ja czułam się znakomicie i robiłam sobie wiosenne porządki w garażu. Szczerze powiedziawszy to troszkę przesadziłam z tym sprzątaniem, ale męża nie było, miał wrócić za 2 dni, więc z nudów mocno się nagimnastykowałam. Ale chodziłam do pracy do 8 miesiąca, bo jak na ciążę czułam się cudownie dobrze. Przed wyjazdem męża rozmawialiśmy o tym jak naturalnie wywołać poród w terminie i wyczytałam, że pomaga orgazm, no więc....dawaj!:-) ale na próżno. Postanowilismy, że po powrocie mężusia pokochamy się do końca, żeby jego nasienie pobudziło szyjkę macicy, to podobno stary sprawdzony sposób (sam doktorek mi o nim mówił). Nie wiem czemu, ale bałam się sztucznie wywołanego porodu, naprawdę...
Obudziłam się o 4 rano i za żadne skarby nie mogłam usnąć. potem byłam chyba z 4 razy w ubikacji i posiedziałam na tronie jak nigdy, ale bezbolesnie....czułam się dziwnie pobudzona, więc czytałam sobie aż o 7.00 pierwszy skurcz. Nie byłam pewna czy to już to, a nawet zbagatelizowałam sobie trochę, bo myślałam, że to ten skurcz, który czasem się w ciąży pojawia:sorry2: (Haxa Brakstona) jednak do 9.00 było tych skurczy już więcej i częściej więc zadzwoniłam do mamy, żeby po mnie przyjechała.
W szpitalu w (Dąbrowie Górniczej) rozpłakałam się przy rejestracji z żalu, że męża nie będzie, a tak bardzo chciałam, żeby trzymał mnie za rekę, ale gdy zadzwoniłam do niego, że zaraz idę na porodówkę- on pożegnał szefa, wskoczył w auto i wcisnął gaz do dechy (miał do przebycia 90km). Na porodówce było cichutko i spokojnie, a mnie powitały ciepło 2 położne i jakoś raźniej mi się zrobiło, bo poczułam się jak przy jakiejś cioci lub siostrze, a przecież nie dawałam w łapę ani złotówki.
Po lewatywie już było ostrzej, mały szybko szedł, a na piłce nie mogłam usiąść, bo miałam wrażenie, że uciskam mu główkę:baffled:...hehe. Stałam opierając sie o krzesło i kołysałam biodrami, oj bolało! I o 12.00 nagle jakby balon pękł we mnie i wylało się na podłogę jakieś 3/4 szklanki wody. Wtedy naprawdę zaczęło boleć...wzięli mnie już na łóżko.
Wtem na salę wpadł mój kochany mąż! Jaka byłam szczęsliwa i o niebo pewniejsza i silniejsza, kazałam mu stanąć przy głowie, bo przed porodem, wstydziłam się, że pójdzie ze mnie kał i w ogóle... Ale jak już mały był w kanale rodnym, jak parło się samo i bolało jak jasna cholera, i waliło się ze mnie wszystko pokolei - to miałam serdecznie gdzieś co widzi mój mąż. I zawsze myślałam, że najgorsze bedzie jak wychodzić będzie główka dziecka i jak mnie przetną. A okazało się, że najwredniejszy ból to te najczęstrze samoistne skurcze, których nie da się powstrzymać i to samoistne parcie właśnie przez szyjkę. To było najgorsze, bolesne, ale bardzo krótkie.
Tymczasem te ostatnie chwile porodu były błyskawiczne. Mały szedł z rączką, więc położne nacięły mnie, a potem ogromnym wysiłkiem wypchałam go na świat. Boże! Położyli mi na piersi maleństwo, które miało otwarte oczka i próbowało podnieść główkę, a ja nie posiadałam się ze szczęścia mówiąc "No płacz synu!!!" Poród trwał 1,5 godziny!
Pani Doktor z niemiłą miną szyła mnie na żywca, ale nie czułam, trzęsłam się jak w febrze z wysiłku, a na twarzy miałam popękane naczynka i łzy radości. Ta blizna porodowa dawała mi się we znaki prawie 5 miesięcy!!! (no seks....bolesny i zniechęcający).
Po porodzie było ok, Panie były kochane, lekarze też, a z koleżanką z porodówki nawet się zaprzyjaźniłam. Bardzo się cieszę, że miałam szybki, chociaż bolesny poród (bez znieczulenia).
A teraz jestem szczęśliwą mamą, a jeśli Bóg pozwoli to proszę jeszcze o jeden mały cud:-D
 
Piszę w wordzie – na raty ;-P

12.03 o 6 rano obudziły mnie leciutkie skurcze, bardzo regularne, co 10-12 min, ale nie przywiązywałam do niej zbytniej uwagi. Ale ciągle się utrzymywały. W południe odszedł mi czop i stwierdziłam, że wybiorę się na ktg a przy okazji zaliczę kino, ostatnie na dłuższy czas.
Do szpitala miałam 40 km, więc wzięłam walizkę w razie czego. Dojechałam ok. 14.30, ktg było całkiem spokojne, skurcze nadal co 10 min, rozwarcie na 1 cm – odesłano mnie do domu z notatką „kontrola a 2-3 dni” ;-P . Powiedziałam lekarce, że i tak tam jeszcze wrócę w tym dniu… :p
Wracając zadzwoniłam jeszcze do wcześniej umówionych bliskich znajomych (kolega małżona z roku), że wpadnę. Miesiąc temu umawiałam się z nimi, że w razie czego „przewaletuję” u nich jak mnie odeślą ze szpitala a coś się będzie zaczynało. No ale kumpela wybiła mi kino z głowy i kazała od razu do nich wpadać na pogaduchy.
Tam skurcze miałam mocniejsze, w końcu Anka nalała mi gorącej wody do wanny, co baaardzo mi się spodobało. Postanowiliśmy, że ok. 22.00 pojedziemy jeszcze raz. No ale przed 21.00 stwierdziłam, że nie będę czekać bo skurcze zaczęły być męczące i co 6-7 minut.
Pojechaliśmy – zawiózł mnie kumpel – już nie byłabym w stanie jechać raczej.
Zostawili mnie bo było 2 cm rozwarcia i skurcze regularne – bez ktg. Odesłałam Dudusia do chaty (na izbie przyjęć mu się dostało od pielęgniarek: „a pan, gdzie?” bo myślały , że to mąż i musiałam wyjaśniać, że przy kumplu to jednak wolałabym nie rodzić :-D). Zadzwoniłam po moją położną („fuksnęło’ jej się, bo miała właśnie 18-tkę córki ;-)) i Siorkos. To było jakaś 21.30 jak przyjechała położna, a Siorkos przed 23.00.
Dostałam salę jednoosobową, taką na wypasie bezpłatnie bo nie było akurat innych porodów :-p (normalnie 900 zł) i zaraz odeszły mi wody.
Położna zgasiła światło – panował tylko taki półmrok (zajebista sprawa – nie wpadłabym na to, że zgaszenie tych ostrych świateł tak dobrze działa na psychikę)
Potem pytała mnie kilka razy, czy na pewno chcę znieczulenie (bo zaznaczałam wcześniej) a ja niezmiennie, że tak i koniec. Przed znieczuleniem trzeba było zrobić ktg, ale zapis słabo wyszedł bo między skurczami Młoda bardzo się tłukła i lekarz nie zatwierdził. Trzeba było powtórzyć. W międzyczasie dostałam zastrzyk w tyłek. W czasie powtórnego pomiaru zaczęły się parte, haahahhaha. No i położna zarządziła rozkładanie łóżka do porodu mówiąc, że pół godziny i będzie po wszystkim. A ja: „jak to??? – dopiero przyszłam i już rodzę?” :-D. Stałam na nogach prawie do końca a potem Irma zrobiła mi taką gimnastykę i jogę, wykorzystując Siorkos jako asystentkę, że nie wiedziałam, że taka gibka jestem, hahaahhahhaaha :-D:-D:-D. Młoda urodziła się po 10 minutach, be znieczulenia, bez wielkiego bólu, którego tak się obawiałam, bez nacięcia krocza (3 szwy na skórze, rozpuszczalne – z Tymonem miałam całą szyjkę nawet poszytą).

Dłużej czekaliśmy na łożysko, bo prawie 2h – było przyklejone i ju straszyli mnie, że jeszcze 15 minut i będą musieli mnie uśpić i łyżeczkować. No ale odeszło. Światła nie apalili do końca - łożysko obejrzeli pod lampą i połozna szyła mnie też przy punktowej lampie :tak:

Potem dostałam gorącą herbatkę i 7days’a w rękę – czego chcieć więcej :-D:-D:-D
Pieniądze wydane na położną uważam za wyjątkowo dobre wydane pieniądze, bo bez Irmy wyglądałoby to wszystko zupełnie inaczej…I po porodzie powiedziała mi, że tyle razy dopytywała o to znieczulenie, bo dyżurująca anestezjolog nie była zbytnim fachowcem (położna liczyła, że się rozmyślę) :-p

No i ciągle powtarzałam, że nie wierzę, że już po wszystkim - normalnie jak sen :-D:-D:-D:-D:-D:-D


Dzięki Befatka! ;-)
 
reklama
Ninja - REWELACJA!!! Taki poród to marzenie. Widać dobra położna może "zdziałać cuda". Pierwszy raz słyszę o gaszeniu światła :cool2: świetny pomysł!
P.S. A tak się zastanawiałam, jak pisałaś coś po 12 że się wybierasz na KTG a urodziłaś przed północą że się musiałaś nieźle wyleżeć i wymęczyć w szpitalu. A Ty spryciulo znajomych między czasie obskoczyłaś :-D:rofl2:
Tylko pogratulować!!!
 
Do góry