Witam serdecznie,
To mój pierwszy raz tutaj ale od razu z grubej rury uderzem- mam nadzieję że choć niektóre z was dobrną do końca i coś poradzą :-)
Poczytałam sobie wszystkie wątki o usypianiu malucha, ale mądrzejsza może się i stałam- tyle że tylko w teori...
Otóż moja córcia po urodzeniu była 100% aniołkiem. Przez pierwszy tydzień spała bardzo dużo (po 6-7h w ciągu), potem ten czas spania się unormował i skrócił do książkowych 3h w dzień i 6-7h w nocy (czy to nie piękne?! wspominam z łezką w oku!) ; Nie mieliśmy żadnych problemów z układaniem jej do łóżeczka... ALE po miesiącu zaczeła więcej kojarzyć, co było widać nie tylko po tym że wpatruje się w zabawki i słucha grającego misia, ale też niestety tym, że usypianie musiało być bardziej wymyślne. Z meżem huśtaliśmy ją, śpiewaliśmy, bujaliśmy itd. Początkowo wszystko fajnie działało, więc nie widzieliśmy w tym nic złego. Zresztą jak wszytsko przestawało przynosić spodziewany efekt, to zawsze zostawał cyc- i aniołek znowu spał. Jak dla nas wszystko pozostawało błogim stanem szczęścia i radości.
Pewnego dnia jednak zwyczajnie nie wiedziałam co robić, dziecko jakby zupełnie nie to samo- już zaczełam myśleć że coś jej dolega. Chodzi o to, że po końcowym ululaniu cycem nie pozwalała się położyć do łóżeczka. Dlaczego po "końcowym"? Od przyjscia do domu ze szpitala jadła raz, potem się "bawiła" trochę, potem drugi raz dojadała i zasypiała na naszych rękach albo tak jak wyżej opisałam na kanapie przy cycku . Wtedy wrzucaliśmy ją całkiem nieprzytomną do łózeczka i spała jak suseł. A tego dnia, każda próba przełożenia jej do łózeczka równała się krzykom i straszliwym lamentom. Cały dzień walczyłam i byłam już załamana. Dziecko spało np. 1h, wydawało mi się że to super głęboki sen, brałam na ręce, kładłam na materacyku jej łóżeczka i od razu widziałam otwarte oczęta i rozwreszczaną buzię. Następnego dnia to samo, w nocy też... A ja zwyczajnie nie mogę z nią spać i tyle. A) mamy za małe łóżko B) brodawki miałam już tak obolałe że myślałam że skonam przy kolejnej próbie.
Nie miałam pojęcia że takie "usypianie" jakie z mężem uprawialiśmy przez pierwsze 4 tygodnie to droga donikąd... Po przeczytaniu książki Tracy Hogg wiem że wprowadzaliśmy tylko chaos w jej króciótkie życie i samodzielne usypianie odeszło w niepamięć. Czytałam tą książkę i tylko kiwałam głową TAK, TAK, TAK WŁASNIE BYŁO. Strasznie żałuję że zaburzyliśmy ten naturalny rytm dzieciaczka, ale co się stało to.. się musi odstać Postanowałam się zastosować do ŁATWEGO PLANU Tracy Hogg i ponownie nauczyć małą by nie spała tam gdzie ją akurat nakarmię tylko we własnym łóżku. 2 dni temu wprowadziłam kojelność karmienie-zabawa-spanie, ale niestety plan nie powiódł się do końca. Kolejność dziecko akceptuje, teraz nie je 2 x po 10 min tylko ssie do oporu przez 30-40 min, ale potem podczas zabawy ja nie jestem w stanie wychwycić momentu kiedy ona jest zmęczona. Nie ziewa tylko po jakimś czasie zavzyna krzyczeć, płakać i lamentować i wiem że czas na ukojenie i spanie. Tracy radzi tam by dziecko wyciszyć i kłaść do łóżeczka, a jak ponownie płacze to ukoić i znowu odkładać. Może to początkowo trwać strasznie długo i wymagać wielu ukojeń ale po 3 dniach ma minąć. Wszytsko fajnie, tyle że... JA NIE POTRAFIĘ UKOIĆ I WYCISZYĆ SWOJEGO DZIECKA. Tyle się pisze o tym że maleńki człowieczek potrzebuje matczynej bliskości itp. a moja córeczka wzięta na ręce nie uspokaja się wcale a wcale. Drze się jak polewana wrzątkiem i nie pomaga- ani żadne klepanie po pleckach, ani nucenie, ani przemawianie do niej czule - NIC (poza cycem albo... smoczkiem.) No i od 2 dni daje jej po tych zabawach, podczas prób wyciszania i usypiania -przy akompaniamencie jej wrzasków wynikłych z przemęczenia bodźcami i doznaniami- smoczek i muszę przyznać że działa rewelacyjnie. Dziecko uspokaja się w 10 sekund i potem pozwala się ładnie odłożyć do łózeczka i usypia. Ja się wreszcie wyluzowałam, mogę odpocząć i spać w nocy, deprecha mi z lekka minęła, cyc mniej boli ;-) jednak boję się co będzie dalej. Niby poezja, ale mam obawy, że jednak od tego smoczka też się uzależni i wkrótce po wybudzeniu w nocy nie będzie w stanie sama zasnąć i ja bede musiała 10 razy wstawać jej go ponownie podać. Z dwojga złego wolę to niż latanie z dzieciekm na rękach po kilka godzin, śpiwewani, kołysanie i w efekcie i tak spanie w łóżku z mężem i małą w środku, ale wolałabym nauczyć się malutką wyciszać i usypiać bez takich pomocek. Mam w związku z tym pytanie- czy wasze 5-6 tygodniowe dzieci naprawdę po wzięciu na ręce uspokajają się i nie płaczą? Cóż we mnie jest takiego strasznego że córcia nie daje się ukoić? Jak mąż ją bierze, czy też którakolwiek z babć, to jest tak samo- dzieciątko drze się nieziemsko i tylko ten smok nas ratuje... A może to przychodzi z czasem? Może jak będzie miała pełne 2, 3 miesiące to zaczbnie inaczej odczuwać podniesienie na ręce? Jakie macie doświadczenia?
To mój pierwszy raz tutaj ale od razu z grubej rury uderzem- mam nadzieję że choć niektóre z was dobrną do końca i coś poradzą :-)
Poczytałam sobie wszystkie wątki o usypianiu malucha, ale mądrzejsza może się i stałam- tyle że tylko w teori...
Otóż moja córcia po urodzeniu była 100% aniołkiem. Przez pierwszy tydzień spała bardzo dużo (po 6-7h w ciągu), potem ten czas spania się unormował i skrócił do książkowych 3h w dzień i 6-7h w nocy (czy to nie piękne?! wspominam z łezką w oku!) ; Nie mieliśmy żadnych problemów z układaniem jej do łóżeczka... ALE po miesiącu zaczeła więcej kojarzyć, co było widać nie tylko po tym że wpatruje się w zabawki i słucha grającego misia, ale też niestety tym, że usypianie musiało być bardziej wymyślne. Z meżem huśtaliśmy ją, śpiewaliśmy, bujaliśmy itd. Początkowo wszystko fajnie działało, więc nie widzieliśmy w tym nic złego. Zresztą jak wszytsko przestawało przynosić spodziewany efekt, to zawsze zostawał cyc- i aniołek znowu spał. Jak dla nas wszystko pozostawało błogim stanem szczęścia i radości.
Pewnego dnia jednak zwyczajnie nie wiedziałam co robić, dziecko jakby zupełnie nie to samo- już zaczełam myśleć że coś jej dolega. Chodzi o to, że po końcowym ululaniu cycem nie pozwalała się położyć do łóżeczka. Dlaczego po "końcowym"? Od przyjscia do domu ze szpitala jadła raz, potem się "bawiła" trochę, potem drugi raz dojadała i zasypiała na naszych rękach albo tak jak wyżej opisałam na kanapie przy cycku . Wtedy wrzucaliśmy ją całkiem nieprzytomną do łózeczka i spała jak suseł. A tego dnia, każda próba przełożenia jej do łózeczka równała się krzykom i straszliwym lamentom. Cały dzień walczyłam i byłam już załamana. Dziecko spało np. 1h, wydawało mi się że to super głęboki sen, brałam na ręce, kładłam na materacyku jej łóżeczka i od razu widziałam otwarte oczęta i rozwreszczaną buzię. Następnego dnia to samo, w nocy też... A ja zwyczajnie nie mogę z nią spać i tyle. A) mamy za małe łóżko B) brodawki miałam już tak obolałe że myślałam że skonam przy kolejnej próbie.
Nie miałam pojęcia że takie "usypianie" jakie z mężem uprawialiśmy przez pierwsze 4 tygodnie to droga donikąd... Po przeczytaniu książki Tracy Hogg wiem że wprowadzaliśmy tylko chaos w jej króciótkie życie i samodzielne usypianie odeszło w niepamięć. Czytałam tą książkę i tylko kiwałam głową TAK, TAK, TAK WŁASNIE BYŁO. Strasznie żałuję że zaburzyliśmy ten naturalny rytm dzieciaczka, ale co się stało to.. się musi odstać Postanowałam się zastosować do ŁATWEGO PLANU Tracy Hogg i ponownie nauczyć małą by nie spała tam gdzie ją akurat nakarmię tylko we własnym łóżku. 2 dni temu wprowadziłam kojelność karmienie-zabawa-spanie, ale niestety plan nie powiódł się do końca. Kolejność dziecko akceptuje, teraz nie je 2 x po 10 min tylko ssie do oporu przez 30-40 min, ale potem podczas zabawy ja nie jestem w stanie wychwycić momentu kiedy ona jest zmęczona. Nie ziewa tylko po jakimś czasie zavzyna krzyczeć, płakać i lamentować i wiem że czas na ukojenie i spanie. Tracy radzi tam by dziecko wyciszyć i kłaść do łóżeczka, a jak ponownie płacze to ukoić i znowu odkładać. Może to początkowo trwać strasznie długo i wymagać wielu ukojeń ale po 3 dniach ma minąć. Wszytsko fajnie, tyle że... JA NIE POTRAFIĘ UKOIĆ I WYCISZYĆ SWOJEGO DZIECKA. Tyle się pisze o tym że maleńki człowieczek potrzebuje matczynej bliskości itp. a moja córeczka wzięta na ręce nie uspokaja się wcale a wcale. Drze się jak polewana wrzątkiem i nie pomaga- ani żadne klepanie po pleckach, ani nucenie, ani przemawianie do niej czule - NIC (poza cycem albo... smoczkiem.) No i od 2 dni daje jej po tych zabawach, podczas prób wyciszania i usypiania -przy akompaniamencie jej wrzasków wynikłych z przemęczenia bodźcami i doznaniami- smoczek i muszę przyznać że działa rewelacyjnie. Dziecko uspokaja się w 10 sekund i potem pozwala się ładnie odłożyć do łózeczka i usypia. Ja się wreszcie wyluzowałam, mogę odpocząć i spać w nocy, deprecha mi z lekka minęła, cyc mniej boli ;-) jednak boję się co będzie dalej. Niby poezja, ale mam obawy, że jednak od tego smoczka też się uzależni i wkrótce po wybudzeniu w nocy nie będzie w stanie sama zasnąć i ja bede musiała 10 razy wstawać jej go ponownie podać. Z dwojga złego wolę to niż latanie z dzieciekm na rękach po kilka godzin, śpiwewani, kołysanie i w efekcie i tak spanie w łóżku z mężem i małą w środku, ale wolałabym nauczyć się malutką wyciszać i usypiać bez takich pomocek. Mam w związku z tym pytanie- czy wasze 5-6 tygodniowe dzieci naprawdę po wzięciu na ręce uspokajają się i nie płaczą? Cóż we mnie jest takiego strasznego że córcia nie daje się ukoić? Jak mąż ją bierze, czy też którakolwiek z babć, to jest tak samo- dzieciątko drze się nieziemsko i tylko ten smok nas ratuje... A może to przychodzi z czasem? Może jak będzie miała pełne 2, 3 miesiące to zaczbnie inaczej odczuwać podniesienie na ręce? Jakie macie doświadczenia?