Cóż starałam się jak najbardziej i jak najprościej przedstawić swój problem. Widzę jednak, że muszę troszkę rozwinąć swoją wypowiedź, żeby rozwiać nie które domysły.
Może zacznę od tego, dlaczego uważam że mąż mnie nie zdradzał i nie zdradza. Przez bite pół roku mieszkaliśmy sami w górach, odizolowani od przyjaciół i rodziny (na początku myślałam, że hamuje się dlatego, że mieszkaliśmy u moich rodziców). Mieszkaliśmy razem i razem pracowaliśmy, spędzaliśmy ze sobą cały ten czas i nie miał możliwości do zdrady, ale nic się też nie zmieniło w sprawie seksu, był ale bardzo rzadko i znów z mojej inicjatywy. Jak wcześniej, jeszcze jak mieszkaliśmy u rodziców to wybraliśmy się na weekend w góry i też nic, totalnie.
Co do pornografii i masturbacji. Jeszcze na początku naszego związku mieliśmy szczerą rozmowę na temat seksu. Seks nigdy nie był tematem tabu dla mnie i tego też oczekiwałam od mojego partnera. Spytałam nawet wprost czy kiedyś się onanizował, zaprzeczył. Myślałam, że żartuję, ale przekonał mnie, że NIGDY tego nie robił. Tak samo nie jest wstanie ukryć przede mną czy wchodzi na strony o treści pornograficznej. Komp mamy w sypialni, a On ma tylko czas siąść do kompa przy mnie więc to też odpada.
Muszę szczerze przyznać, że przewinęło mi się przez myśl to, że może być gejem. Cóż naprawdę musiałby się nieźle kamuflować, bo pod tym względem nie jest ON nawet tolerancyjny...
Co do seksuologa czy psychologa, ja mam 21 lat a On 23... kiedyś to zasugerowałam, to potem mieliśmy ciche dni. Jak myślicie czy tak młody facet zdecyduję się czy choć dopuści do siebie myśl żeby iść ze swoimi problemami do lekarza?? Wydaje mi się, a wręcz jestem tego pewna, że nie.
Co do urozmaicania, przechodziłam samą siebie. Nowa bielizna - powiedział, że ładna i na drugi bok się przewrócił i spał. Wiązanie - podobało się jednorazowo i tyle. I wiele innych pomagało na chwile i wszystko z mojej inicjatywy. Kiedyś na dłużej pomagała chłodna obojętność, teraz już nawet to nie pomaga.
Jeszcze co do szczerych rozmów, zwłaszcza ostatnio... Co mi po tym jak ja poprowadzę monolog, jak On mi tylko przytaknie, nic nie powie i na drugi dzień jakby nie było "rozmowy".
Byłam długi czas cierpliwa i On o tym wie, ale ostatnio już nie mam siły, a to że chodzę niezaspokojona i nabuzowana hormonami, warcząc na wszystko wkoło nie jest dobre dla naszego związku. Szukam rozwiązania, ale już nie wiem jak do niego dotrzeć. Groźby, że odejdę nie pomagają, a wręcz szkodzą. To, że sobie na boku kogoś znajdę też Go nie mobilizuje, a wręcz przeciwnie...
Sama nie wiem, może po prostu On tego nie potrzebuje, ale ja nie wyobrażam sobie bez tego całego naszego życia i On bardzo dobrze o tym wie.
Albo boi sie,że znów nie sprosta "zadaniu".Mężczyźni są bardzo czuli na tym punkcie i każde,nawet drobne niepowodzenie w tych sprawach bardzo przeżywają.Myślę,że powinnaś troche "wyluzować",nie stwarzać takiej presji....
Tyle, że On jak już dochodzi co do czego to może sprostać zadaniu. Nie ma i nigdy nie miał problemów ze wzwodem. Jak już wcześniej wspomniałam reakcje Jego ciała na moje zaloty jak najbardziej naturalne i pozytywne, to On sam potrafi mnie odtrącić. Gdy zdecydowałam się trochę "wyluzować" to mieliśmy prawie półroczną przerwę, co w cale nie poprawiło naszych relacji pod tym względem.