Cześć
Postanowiłam założyć tu konto, bo jestem w takiej sytuacji jak Wy, a widzę, że dużo się tu dzieje i macie duże pojęcie co do leczenia, możliwych przyczyn itd. Przyznaję, że nie mam takiej wiedzy o lekach i badaniach. Co więcej, w mojej klinice (mieszkam w Niemczech) nie podają mi nawet wyników badań (tylko ogólne, że coś jest w porządku).
Sama nie wiem co myśleć o mojej sytuacji.
W 2013 zaczęliśmy starania o dziecko, po 2 latach, 2xICSI i łącznie 3 transferach zaszłam w ciążę, praktycznie bezproblemową (ze standardowych leków po transferze brałam estrofem, progestan i acard na większą szansę zagnieżdżenia. Acard brałam do 36 tyg po rozmowie z moją ginekolog, nie z kliniką). W 2016 urodziłam zdrowego synka.
Od zeszłego roku staramy się o drugie dziecko, jesteśmy po ICSI, 4 transferach i 4 poronieniach Dwa razy nie dotrwałam nawet do usg, a raz zarodek był dużo za mały, brak bijącego serduszka.
W międzyczasie miałam robione badania homonalne, genetyczne, na krzepliwość krwi (6 tyg po poronieniu). Wszystko wychodzi w porządku. Jeśli chodzi o immunologię to w mojej klinice twierdzą, że NK bada się z wycinka z macicy, ale samo badanie jest obarczone dużymi błędami, więc po prostu w takich przypadkach jak mój zalecają intralipid bez badań.
Pierwszy intralipid wzięłam przed 4. transferem, drugi zaraz po. Generalnie cały ten cykl był dosyć dziwny. 2 tyg po transferze, czyli 19 dni od zapłodnienia beta=21. Odstawiłam wszystkie leki, łącznie z acardem, który tym razem łaskawie pozwolili mi brać tak zapobiegawczo (przy transferach 1-3 nie brałam, bo mogę krwawić, taka była argumentacja mojej lekarki prowadzącej w klinice). Po tygodniu coś mnie tknęło, zrobiłam test w domu, krecha byla dużo ciemniejsza, w klinice pobrali krew, beta 250. Według kliniki za słaby przyrost, nic nie robimy. Tydzień później beta lekko ponad 1000, kazali przyjść za dwa dni na usg, ale przyrost nadal za mały. Po dwóch dniach zobaczylam żywy zarodek, bijące serduszko. Beta wyszła 3000, co chyba wskazywałoby na zbyt duży przyrost. Zarodek był mniejszy niż powinien o 5 dni, nie wiem na jakiej podstawie lekarka to stwierdziła. Nie wiem jak długo może zagnieżdżać się zarodek, założyłam, że doszło po prostu do późniego zagnieżdżenia i stąd taka różnica. Miałam zacząć znowu brać acard i progesteron. Ale 2 dni później było już po wszystkim.
Za każdym razem będąc w mojej klinice zadaję wciąż te same pytania, czy można coś jeszcze zbadać? Za każdym razem rozmawiam z innym lekarzem, taką mają politykę, i dostaję te same odpowiedzi, że nie, wszystko jest zbadane. Mogę próbować z intralipidem i acardem + leki po in vitro i tyle. U nas problemem jest jakość spermy męża. Moja rezerwa jajnikowa jest na dobrym poziomie. Teoria lekarzy jest taka, że to wady zarodków, że plemniki są słabe by dać dobry, że muszę próbować aż trafi się ten jeden jedyny super zarodek. A ja nie jestem pewna, mam taką myśl, że to moje ciało odrzuca je wszystkie. Nie wiem czy poronienia wyglądają u Was tak jak u mnie. W 4-5h wydala się ze mnie absolutnie wszystko, wypadają ze mnie wielkie skrzepy, właściwie nie wychodzę z toalety na początku (przepraszam za szczegóły). Naprawdę mam wrażenie, że moja macica nagle w jednym dniu dostaje ogromnych skurczy i pozbywa się wszystkiego. Potem praktycznie nie mam już krwawienia, zaczyna się normalny cykl.
Zarodki mamy ładne, dobrej klasy, wszystkie się zagnieżdżają. Zastanawiałam się, czy moje ciało w jakiś sposób nie produkuje przeciwciał przeciwko mężowym plemnikom,a potem przeciwko dziecku, ale w klinice wszyscy zgodnym chórem twierdzą, że skoro mam już jedno dziecko z tym samym mężczyzną to jest to niemożliwe. Nie wiem, czy naprawdę nie ma już innych badań, które mogę zrobić? Czy mam lewą klinikę i powinnam ją zmienić? Czy to raczej mój brak cierpliwości, bo w końcu rok czasu to nie jest długo i powinnam jednak robić wszystko tak jak do tej pory. Przed ciążą z synem problemem był brak zagnieżdżania się zarodków, teraz zagnieżdża się absolutnie każdy. Może to jednak w nich tkwi problem, tak jak twierdzą w klinice?
Mam milion pytań w głowie, powoli tracę wiarę. Gdyby nie synek już dawno wylądowałabym z depresją u psychologa. Ile razy będę musiała przez to jeszcze przejść?
Cieszę się, że znalazłam to forum. Nie miałam pojęcia, że jest aż tyle kobiet z tym problemem. Wśród rodziny i znajomych wszyscy mają dzieci wtedy kiedy chcą. Chyba, że nikt o tym tak nie mówi.
Postanowiłam założyć tu konto, bo jestem w takiej sytuacji jak Wy, a widzę, że dużo się tu dzieje i macie duże pojęcie co do leczenia, możliwych przyczyn itd. Przyznaję, że nie mam takiej wiedzy o lekach i badaniach. Co więcej, w mojej klinice (mieszkam w Niemczech) nie podają mi nawet wyników badań (tylko ogólne, że coś jest w porządku).
Sama nie wiem co myśleć o mojej sytuacji.
W 2013 zaczęliśmy starania o dziecko, po 2 latach, 2xICSI i łącznie 3 transferach zaszłam w ciążę, praktycznie bezproblemową (ze standardowych leków po transferze brałam estrofem, progestan i acard na większą szansę zagnieżdżenia. Acard brałam do 36 tyg po rozmowie z moją ginekolog, nie z kliniką). W 2016 urodziłam zdrowego synka.
Od zeszłego roku staramy się o drugie dziecko, jesteśmy po ICSI, 4 transferach i 4 poronieniach Dwa razy nie dotrwałam nawet do usg, a raz zarodek był dużo za mały, brak bijącego serduszka.
W międzyczasie miałam robione badania homonalne, genetyczne, na krzepliwość krwi (6 tyg po poronieniu). Wszystko wychodzi w porządku. Jeśli chodzi o immunologię to w mojej klinice twierdzą, że NK bada się z wycinka z macicy, ale samo badanie jest obarczone dużymi błędami, więc po prostu w takich przypadkach jak mój zalecają intralipid bez badań.
Pierwszy intralipid wzięłam przed 4. transferem, drugi zaraz po. Generalnie cały ten cykl był dosyć dziwny. 2 tyg po transferze, czyli 19 dni od zapłodnienia beta=21. Odstawiłam wszystkie leki, łącznie z acardem, który tym razem łaskawie pozwolili mi brać tak zapobiegawczo (przy transferach 1-3 nie brałam, bo mogę krwawić, taka była argumentacja mojej lekarki prowadzącej w klinice). Po tygodniu coś mnie tknęło, zrobiłam test w domu, krecha byla dużo ciemniejsza, w klinice pobrali krew, beta 250. Według kliniki za słaby przyrost, nic nie robimy. Tydzień później beta lekko ponad 1000, kazali przyjść za dwa dni na usg, ale przyrost nadal za mały. Po dwóch dniach zobaczylam żywy zarodek, bijące serduszko. Beta wyszła 3000, co chyba wskazywałoby na zbyt duży przyrost. Zarodek był mniejszy niż powinien o 5 dni, nie wiem na jakiej podstawie lekarka to stwierdziła. Nie wiem jak długo może zagnieżdżać się zarodek, założyłam, że doszło po prostu do późniego zagnieżdżenia i stąd taka różnica. Miałam zacząć znowu brać acard i progesteron. Ale 2 dni później było już po wszystkim.
Za każdym razem będąc w mojej klinice zadaję wciąż te same pytania, czy można coś jeszcze zbadać? Za każdym razem rozmawiam z innym lekarzem, taką mają politykę, i dostaję te same odpowiedzi, że nie, wszystko jest zbadane. Mogę próbować z intralipidem i acardem + leki po in vitro i tyle. U nas problemem jest jakość spermy męża. Moja rezerwa jajnikowa jest na dobrym poziomie. Teoria lekarzy jest taka, że to wady zarodków, że plemniki są słabe by dać dobry, że muszę próbować aż trafi się ten jeden jedyny super zarodek. A ja nie jestem pewna, mam taką myśl, że to moje ciało odrzuca je wszystkie. Nie wiem czy poronienia wyglądają u Was tak jak u mnie. W 4-5h wydala się ze mnie absolutnie wszystko, wypadają ze mnie wielkie skrzepy, właściwie nie wychodzę z toalety na początku (przepraszam za szczegóły). Naprawdę mam wrażenie, że moja macica nagle w jednym dniu dostaje ogromnych skurczy i pozbywa się wszystkiego. Potem praktycznie nie mam już krwawienia, zaczyna się normalny cykl.
Zarodki mamy ładne, dobrej klasy, wszystkie się zagnieżdżają. Zastanawiałam się, czy moje ciało w jakiś sposób nie produkuje przeciwciał przeciwko mężowym plemnikom,a potem przeciwko dziecku, ale w klinice wszyscy zgodnym chórem twierdzą, że skoro mam już jedno dziecko z tym samym mężczyzną to jest to niemożliwe. Nie wiem, czy naprawdę nie ma już innych badań, które mogę zrobić? Czy mam lewą klinikę i powinnam ją zmienić? Czy to raczej mój brak cierpliwości, bo w końcu rok czasu to nie jest długo i powinnam jednak robić wszystko tak jak do tej pory. Przed ciążą z synem problemem był brak zagnieżdżania się zarodków, teraz zagnieżdża się absolutnie każdy. Może to jednak w nich tkwi problem, tak jak twierdzą w klinice?
Mam milion pytań w głowie, powoli tracę wiarę. Gdyby nie synek już dawno wylądowałabym z depresją u psychologa. Ile razy będę musiała przez to jeszcze przejść?
Cieszę się, że znalazłam to forum. Nie miałam pojęcia, że jest aż tyle kobiet z tym problemem. Wśród rodziny i znajomych wszyscy mają dzieci wtedy kiedy chcą. Chyba, że nikt o tym tak nie mówi.