Rodziłam na Ujastek,
przeklejam opis mojego porodu:
Więc tak:
jak codziennie siedziałam sama to akurat w tym dniu- czwartek 04.11 wpadła siostra w odwiedzinki, zażartowała że fajnie by było jakbym zaczęła rodzić przy niej, pół godziny później odeszły mi wody- co napisałam Wam od razu
Nie byłam pewna czy to to bo tak pokapywało, przy ruszaniu się ciekło, zadzwoniłam do położnej potwierdziła że to wody i żebym się szybko zbierała.
Mój był w pracy, stał w korku, ze mnie leciało już ciurkiem, ale zdążyłam się wykapać, ogolić, siostra dopakowała ostatnie rzeczy i czekałyśmy 1,5 h aż mój dojedzie.
Dojechaliśmy do szpitala- mega korki były miałam ponad 2cm rozwarcia i żadnych bóli. Na Ujastek byłam trzecia w kolejce ale sprawnie wszystko poszło.
Polecam jednak mieć swoja położną- kobieta była wspaniała, bardzo pomagała.
Dalej twierdzę że najważniejsze jest NASTAWIENIE, ja nie mogłam się doczekać, myślałam tylko o dziecku, z moim śmialiśmy się aż się popłakałam- lekarz zaczął mi się dziwnie przyglądać czy czasem czegoś nie brałam!! Ale humor starałam się utrzymać i udawało mi się to dzięki mojemu R. Cały czas oczekiwałam tych okropnych bóli, tej męki i nie wiadomo czego jeszcze- u mnie niczego takiego nie było. Skurcze były ale piłka, spacerki, nie czułam tego jako ogromnego bólu. Jak powiedzieli że jest 7cm, 8cm.. to trochę zaczęłam panikować że się zacznie koszmar... Praktycznie rodziłam na stojąco, położna uspokajała mnie że będzie mi łatwo bo jestem bardzo rozciągnięta (z jogą w ciąży to jednaj prawda- ja chodziłam 4-5 razy w tygodniu).
Kazali mi przejść na ten okropnie wyglądający fotel, byłam słaba, ale to z wysiłku fizycznego, parcie było meczące...
Położna instruowała co mamy robić, mój trzymał tlen, miał trzymać głowę, ja jak będzie skurcz mam wziąć wdech głęboki i mocno przeć i na jednym skurczu miałam tak zrobić trzy razy.
Pierwszy skurcz- bolał ale bez tragedii, wpadłam w panikę to teraz zacznie się ten obiecywany kilku godzinny koszmar...
Położna uspokajała że już widzi włoski że to już koniec ale muszę się zmobilizować, myślałam że mnie tak okłamuje, że na pewno teraz będzie horror. Powiedziała że pęknę więc natną- nic nie poczułam, zero. Zmobilizowałam się, trzy skurcze, wdechy, parcie i usłyszałam płacz!!!
Pierwsze moje słowa: " KUR** co to było??"
Położna: "no twoje dziecko!"
Ja: "to już???!!"
Był 05.11 godzina 24.30
Położyli mi go brzuchu ja byłam w szoku, rozpłakałam się, przytuliłam bobaska. Mój przeciął pępowinę- czego miał nie robić bo się bał, ale zrobił z dumą.
zabrali go obok na stół, wszystko odbywało się przy nas, mały był tylko pól minuty poza moim wzrokiem.
Położna mówi przyj jeszcze raz- łożysko musi wyjść- nic nie poczułam, widziałam jak wygląda, myślałam że to coś gorszego- a tu taki mały talerz czerwony.
Zaczęli szycie- nic nie czułam. Mój R miał przynieść ubranko - przyniósł trzy body- położna się śmiała że tata chyba nie wie jeszcze że trzy body to za dużo i może niech weźmie jakieś śpiochy... Mój biegał w szoku ale szczęśliwy jak nigdy.
Byłam szczęśliwa, zaczęłam wszystkim dziękować i w ogóle, lekarz powiedział "Pani to na pewno coś wzięła..." położna "na ogół przy porodzie nas wyzywają, wyklinają mężów, no chyba pierwszy raz ktoś dziękuje
"
Ale ja byłam taka szczęśliwa, tuliłam całe 3150 g miłości.
Dwie godziny nie mogłam wstawać bo miało się tam wszystko poukładać. Po tym czasie poszłam pod prysznic z moim R.
słusznie mówią że poród to maraton na 40 km... byłam słaba jak nigdy w życiu.
Po kolejnych 3 godz poszłam do toalety na siku- dzięki odkręconemu kranowi, polewaniu wodą poszło szybko.
O 5 mój R. został wyproszony i ja zostałam sama z dzidzią w ramionach.
O 6 pielęgniarki przyszły mnie umyć- zdziwiły się że jestem już po. Ale ja nie wytrzymałabym tak długo- już te dwie godziny były ciężkie, zwłaszcza że leżałam w pościeli a byłam cała z tych wód i trochę kwrii.
Reasumując na pewno nie będę się bała kolejnego porodu- dalej uważam że dentysta jest najgorszy.
Nie bójcie się tylko myślcie o dziecku- że trzeba się zmobilizować i urodzić jak najszybciej bo on ma zdecydowanie gorzej niż my.
Powodzenia życzę wszystkim jeszcze nie rozpakowanym!!!!
Opłacenie położnej- 700 zł to najlepiej wydane pieniądze w moim życiu. Komfort niesamowity, opieka i w ogóle. Dzięki niej mój poród był cudownym wydarzeniem a nie traumą. Na PW piszcie jak chcecie namiary