Czytam i czytam.....Rozumiem wątpliwości,czy mąż możę się okazać pomocny czy nie...bo kobiety znają swoich mężów i wiem,że są takie osobniki,które mogą tylko wprowadzic zamieszanie zamiast pomagac.A wszystko to z powodu strachu.No ale....argument,że wstydzę sie męża? A co będzie,jak za ileś tam lat(tfu,nikomu nie życzę ale sie zdarza) rozchoruje sie jedna z drugą,to kto bedzie ja pielęgnowal? Opieka społeczna? Ja myślałam,że małżeństwo to jest na dobre i złe,na zdrowie i chorobę....nie jest tak?
Skoro kobieta nie chce byc z mężem to rozumiem,że coś tam albo nie jest dograne,albo zna go na tyle,że woli mieć spokojną głowę w czasie rodzenia a nie martwić się tym jak on sie zachowa w stosunku do innych osób,albo czy nie trzeba go będzie zdrapywać z podłogi bo mdleje przy pobieraniu krwi ;-)
OK......to jest jasne.U nas w szpitalu 90% kobiet rodzi z kimś...mężem,matką siostrą,koleżanką,były teściowe,był teść(!),ojciec....Fakt,że lepiej jak jest jedna osoba nie pół rodziny bo to naprawdę wprowadza u kobiety zamieszanie. W końcu mają ją wspierać,towarzyszyć a nie urządzać sobie widowisko.
Zszokowałyście mnie tym,że gdzieś jeszcze pobiera się opłaty za porody rodzinne.....U nas nigdy tak nie było.Sto lat temu były jakies skarbonki na dowolne datki czy inne fundacje ale to nieobowiązkowe i ...krotko i dawno temu. Osoba towarzysząca nic nie kosztuje szpital,a często naprawdę nawet fizycznie pomaga.
Jestem niewielkim osobnikiem,więc jak dziennie ileś kobiet muszę dźwigać jak wstają,albo uwieszają mi się na szyi w czasie skurczów to ...wysiada mi kręgosłup.Nie mogę sie roztroić i zaglądać do jednej kobiety jak leży w wannie,druga w tym czasie chce żeby jej zrobić zastrzyk a do trzeciej trzeba zajrzeć bo siedzi pod prysznicem.Czuję się spokojna kiedy ktoś im towarzyszy i dziala trochę jak "łącznik".
baaardzo rzadko zdarza się...baaaaardzo rzadko,żeby mąż zamiast pomagać przeszkadzal kobiecie w rodzeniu.No ale ...zdarza się. Nie powinno się tu podchodzić jak do czegoś modnego,i to z każdej strony ale pod kątem wlaśnie wsparcia uczuciowego i fizycznego. Dla mnie najbardziej jest smutne,kiedy tatus dziecięcia przychodzi bo...."kumple tez byli to co...on nie może byc gorszy i jakoś ten cyrk przetrwa","pilnować przyszedłem,bo cholera wie co tu z moją żoną bedziecie wyprawiać,muszę pilnować,żebyście mi ich nie uszkodzili". Zestresowani tatusie czasami się uspakajają jak mogą się wykazać ,że na czymś się znają.Ja ich rozumiem,to ich towarzyszenie może byc tak trudne jak jazda na miejscu pasażera kiedy samemu sie nie ma wpływu na to co sie dzieje.No więc czasem nawet rozmowy "techniczne" o sprzęcie,lekach,fizyce...o czymkolwiek byleby mogli wyrazić swoje zdanie pomaga im.
A juz tak na serio,na koniec. Jesli mąż ma opory,żeby widzieć za wiele,to przecież nie musi być cały czas.U nas jest to tak rozwiązane,że jeśli nie chce byc przy badaniach,przy samym porodzie to w każdej chwili może wyjść na korytarzyk .Może towarzyszyć żonie w spacerach,w czasie kąpieli,nie zmusza się go do tego ,żeby robił cos czego sam nie chce.Jak koniecznie musi iść zapalić to.... musi wyjść przed szpital więc ma mozliwość tylko doglądania.I to moim zdaniem jest mocnym dla faceta argumentem,że decyzję przy czym byc,co widzieć,może podjąć w każdej chwili i samo przyjscie do szpitala niczego nie przesądza.
Czy rodzić z mężem? Ja myslę ,że zawsze warto go ze sobą zabrać.A nuż wreszcie go poznasz?