Wiadomo domowe problemy są bardziej stresujące niż te w pracy, je zawsze moge olac a domu czasem trudno...
No właśnie. I jak ja mam się nie denerwować!? Jak nie jeden (m) to drugi osioł uparty - dziadek. Właśnie wkurzył mnie ten drugi. Bo od dwóch lat z okładem nie może pojąć, jak się pali w piecu zasypowym - że trzeba dołożyć węgla i zostawić w ŚWIĘTYM SPOKOJU
a nie latać co 15 minut, otwierać, zaglądać i grzebać jak kura pazurem
. I tłumaczy człowiek, prosi, opiernicza, znowu tłumaczy, a tu jak groch o ścianę! Wrrrrrrrrrrrrrr!!!
No, ale wysprzątałam dziadkowi kuchnię ( nie rozumiem jak można doprowadzić do takiego bałaganu jaki w jego części domu panuje
), uwinęłam się z podłogami, nastawiłam i rozwiesiłam jedno pranie (normalnie skąd się tego tyle bierze, pojąć nie mogę
).
Teraz biorę się w końcu za te swoje naleśniki (po kilku pomniejszych przekąskach i zakąskach nie odpuszczam :-)), a potem - jak mi starczy siły (po tym spięciu z dziadkiem, co właściwie się nie zdarza, żeby mi w stosunku do niego nerwy puszczały jestem naładowana energią jak bateria energizera), to chyba sił starczy jeszcze na tę stertę prasowania, co zbiera się od tygodnia - nie ma zlituj, bo zapasy w szafie się kończą...
PS. Żebyście się nie głowiły - mieszkam w domu na wsi razem z mężem i dziadkiem (tato mojej mamy, która mieszka dwa km od nas).Dziadek ma swoją kuchnię i pokój. Kompletu dopełniają trzy kociambry ;-)