reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Podziel się historią

drugi porod 2015 , tydzien po terminie pojechalam czekac na patologie ciazy , na dzien dobry na sorze dowiedzialam sie ze moje dziecko wazy ok 4kg a nie 3500 jak mowila ginekolog , przerazona panikowalam kilka dni , ze strachu nie zgadzalam sie na zadna forme wywolywania porodu , ordynator zrobil mi 4 czerwca usg i potwierdzil ze syn jest duzy, 4 kg . 5 czerwiec obudzilam sie o polnocy , poszlam do wc i przy wstawaniu poczulam ze polecialy mi wody , zanim z lazienki doszlam do poloznych zaczely sie skurcze , od razu co 3-4 minuty , szybkie badanie i szybko na porodowke , szybko dzwonie do meza zeby przyjechal bo rodze, 6 cm rozwarcia ,jakos pol godziny po polnocy dojechal maz , ja zwijalam sie od skurczy , zaraz zaczely sie parte , poprosilam polozna o ochrone krocza bo chcialam sprobowac , o 1.15 w nocy rodzi sie nasz syn ,znow sie udalo urodzic bez nacinania (i bez pekniec) , mimo ze syn wazyl 4450 i 62 cm

takich porodow jak moje zycze kazdej kobiecie , po urodzeniu dwojki dzieci nadal bardziej boje sie dentysty niz porodowki , wspominam dobrze , choc wiem ze mialam duzo szczescia przy drugim porodzie
 
reklama
Hej :)

Hmmm....na forum jestem odkąd zaczęłam starać się o Maleństwo. Przez całą ciążę udzielałam się na forum wrześnióweczek, bo na wrzesień miałam termin. Urodziłam w sierpniu. Pozdrawiam gorąco dziewczyny z wrześniówek 2016 :) Od porodu mało udzielam się na forum. Dzisiaj tu jestem bo.... niestety czasem wracają do mnie te chwile z porodu. I tu można się wygadać. Na wstępie chcę zaznaczyć, że piszę to z chęci "wygadania" się, ale przede wszystkim żeby uczulić wszystkie dziewczyny na forum na szybkie reagowanie, absolutnie nie po to, żeby straszyć.

Miałam termin na 4 września 2016r.
16 sierpnia miałam zwykłą kontrolną wizytę u prowadzącej gin. Badanie w porządku. Dzidziuś super. Waży ok. 3 300. Łożysko dobrze. Szyjka rozwarta na palec. Wszystko super. Ale dla pewnego obrazu sytuacji, bo w 29 tyg. byłam na podtrzymaniu moja skrupulatna Pani dr. chce jeszcze zrobić KTG. Nie ma sprawy. Leżę na łóżku, pielęgniarka podłącza KTG. Leci zapis, a ja patrzę przez okno i myślę uradowana co jeszcze kupić mojemu Skarbowi, bo po wizycie jestem umówiona z siostrą na zakupy....nagle czuję jak dziecko przesuwa mi się pod żołądek. Brzuch nagle zmienia kształt. Czuje, że Mała zaraz wydrze się na zewnątrz przez mój mostek. W tym czasie aparatura piszczy "bradykardia". Pielęgniarki nie ma. Z całych sił próbuję wstać. Udaje mi się usiąść. Nagle dziecko spowrotem ląduje na miejscu,a zapis KTG pięknie leci. Za chwilę wchodzi pielęgniarka. Daje mi zapis i patrząc na zapis z bradykardią mówi " Znowu sprzęt się sypie".

Z zapisem wracam do mojej prowadzącej Pani dr. Mina lekarki po rzuceniu okiem na zapis przerażająca. Każe mi siadać. Pyta co się stało. To jej opowiadam co miało miejsce podczas KTG. Pani dr. mówi mi, że taki zapis KTG na porodówce od razu wysyła pacjentkę na cesarkę. Jestem przerażona. Bradykardia u mojego dziecka? A jeszcze pol godz. temu wszystko było ok. Lekarka daje mi skierowanie do szpitala. Każe jechać od razu na IP nie do domu po rzeczy. W między czasie dzwoni do szpitala do lekarza dyżurującego i każe mnie od razu podłączać do KTG bo podejrzewa bradykardię u dziecka. Jestem w panice. Ręce mi się pocą. Serce łomocze. Jadę do szpitala. Na IP już czeka na mnie lekarz. Od razu na PORODÓWKĘ. Tam podłącza mnie do KTG i oczywiście bada. Niby wszystko OK. Po godzinnym zapisie KTG nie wykazało żadnych nieprawidłowości. Kamień spada mi z serca. Pielęgniarka miała rację, KTG w przychodni znów nawala, myślę. Ucieszona leżę sobie pod KTG i słucham serduszka mojej Córeczki. Wpada spanikowana mama i siostra choć nie wolno. Ale nikogo nie było ;) powiedziałam, że to fałszywy alarm. Mama uspokojona wyszła....nagle czuję mokro między nogami....nagle strach w oczach...wody płodowe myślę...wołam położną....Położna zagląda...krew.... "to pewnie z szyjki po badani" mówi....trochę się uspokajam..położna wychodzi..ja nadal pod KTG...zaraz wraca położna z drugą....zaglądają mi w krocze....jedna patrzy na drugą....wołają lekarza....lekarz bada.... "to niestety nie z szyjki, musimy ciąć" mówi....a mi świat wiruje nad głową...pytam co się dzieje...a on, że łożysko sie odkleiło...wzywają ordynatora....biorą usg...ordynator: " natychmiast przerywamy ciążę" ....to co się wtedy działo....biegają wkoło mnie...rozbierają, ubierają w te ich szmaty...każą podpisywać papiery...ja się trzęsę a lekarz do mnie "spokojnie...robię to pierwszy raz....żartuję!"...wychodzi....kładą nie...nieudolnie wkładają wenflon...a ja umieram ze strachu o moje Maleństwo....już jedziemy na blok....tam anestyziolog, drugi lekarz..i pełno innych ludzi....a ja trzęsę się ze strachu....dostaję znieczulenie w lędźwia... kładę się....lekarz dotyka mojego brzucha i pyta czy coś czuję...mówię, że czuję...bo czułam wszystko....na co on, że nie może dłużej czekać bo dziecko się udusi....nagle cięcie....niesamowity ból...a zaraz potem szarpanie mojego brzucha....ból nie do zniesienia...czuję jak krew gorąca spływa mi po plecach....wyrywam z bólu rękę anestezjologowi..a ta każe mi jej nie wyrywać bo jestem podłączona do aparatury...wołam z bólu....czuję jak wyszarpują dziecko....mówią jeszcze chwilkę...ja konam z bólu, czuję jak stado wilków wyrywa mi wnętrzności...nikomu nie życzę takiego cierpienia...nikomu...wyciągają moją Córeczkę, słyszę Jej płacz i nie moge opanować łez i beczę razem z nią....świat kręci mi się przed oczami....nagle przy policzku widzę moje kochane Słoneczko..ból nadal nie do wytrzymania....po czym odlatuję

W papierach ze szpitala mam, że zastosowali u mnie znieczulenie podpajęczynówkowe oraz narkozę ogólną. To totalna bzdura. Aby być znieczulonym narkozą ogólna trzeba być intubowanym. Ja po prostu odleciałam z bólu.

gdy się budzę już nie czuję bólu, a lekarze kończą szyć. Tłumaczą, że nie mogli czekać. Przepraszają. Ja tylko pytam o dziecko. Wszystko dobrze. 9 pkt.

Ogólnie jestem wdzięczna. Po cesarce okazało się, że faktycznie łożysko się odkleiło. Kiedy?Nie wiem. Uratowali moje Najcudowniejsze Słoneczko. Skarb mój najcenniejszy. Mnie w sumie też. Mogłam się wykrwawić. Ale trauma pozostaje. Często wracam myślami do tego dnia. Po porodzie bałam się depresji, ale dzięki mojej Mamie jakoś przetrwałam trudny czas. zaraz po porodzie powiedziałam sobie nigdy więcej dzieci. Ale teraz wiem, że chcę jeszcze mieć dzieci. Nie wiem czy dla siebie, czy dla Emilki. Chcę, żeby miała kogoś na kim będzie mogła polegać, jak ja na swoim rodzeństwie.

Ja po cc raczej będę mieć drugą cc. Ale jeśli miałabym wybór. To pomimo mojego koszmarnego porodu mimo wszystko chyba wole cesarkę. Tyle wrzasków, tyle histerii, tyle złych opowieści było na porodówce od dziewczyn które rodziły sn, że się boję. Myślę, że historia się nie powtórzy i nie przyjdzie mi ponownie rodzić przez cc bez znieczulenia.

Po co to piszę? Żeby Was ostrzec dziewczyny. Z każdym, nawet najmniejszym problemem lećcie do lekarza. Z każdym. Ja bym z domu nie dojechała. Albo bym straciła Emilke, albo byłaby warzywkiem, albo ja bym sie wykrwawiła. A cała niemal ciąża przebiegała prawidłowo. Codziennie dziękuję Bogu za moją Córeczkę, za cud Jej narodzin. Bo to był cud. Gdyby nie moja wizyta kontrolna, nie zdążyłabym. Gdyby KTG się nie zepsuło nie zdążyłabym. Gdyby lekarz zdecydował się czekać na znieczulenie, może by nie zdążył.

Dbajcie o siebie. Nieważne co mówią inni. Na przekór wszystkim obchodźcie się ze sobą jak ze zgniłymi jajami. Ciąża to nie choroba, ale uwagi na siebie i przede wszystkim Maleństwo nigdy za wiele!

:*

A ja myśla£am, że miałam ciężki poród...
No gratuluję! I szczerze współczuję. U mnie poród po 5ciu godzinodu.pierwszej fazy bez znieczulenia zakończył się cesarką w narkozie w drugiej fazie porodu.

Zastanawia mnie ciągle to, jak po takich przeżyciach znaleźć w sobie siłę, by się nie załamać? Ja przez pierwszy miesiąc miałam dość dziecka. Czasem miałam ochotę zostawić je i wyjść z domu w pierony. U mnie miłość do dziecka tworzyła się stopniowo przez kilka miesięcy. Ale na początku to ja prawdę miałam mieszane uuczucia... Złość przeplatająca się ze wstydem. Ale trzeba dać sobie czas i nie patrzeć na to co myśą o nas inni inczego wymaga rodzina.

Dzięki że opisałaś swoją historię. Zrobiło mi się lżej. Mój poród blednie przy twoim.
 
A ja myśla£am, że miałam ciężki poród...
No gratuluję! I szczerze współczuję. U mnie poród po 5ciu godzinodu.pierwszej fazy bez znieczulenia zakończył się cesarką w narkozie w drugiej fazie porodu.

Zastanawia mnie ciągle to, jak po takich przeżyciach znaleźć w sobie siłę, by się nie załamać? Ja przez pierwszy miesiąc miałam dość dziecka. Czasem miałam ochotę zostawić je i wyjść z domu w pierony. U mnie miłość do dziecka tworzyła się stopniowo przez kilka miesięcy. Ale na początku to ja prawdę miałam mieszane uuczucia... Złość przeplatająca się ze wstydem. Ale trzeba dać sobie czas i nie patrzeć na to co myśą o nas inni inczego wymaga rodzina.

Dzięki że opisałaś swoją historię. Zrobiło mi się lżej. Mój poród blednie przy twoim.
Oby tylko nie czytała tego pierworódka, bo umrze ze strachu :)
 
Urodziłam śliczną córeczkę 9 stycznia. Termin był na Sylwester ale małej było dobrze w brzuszku i cieplutko :) w trzech króli musiałam pojawić się w szpitalu jeżeli do tej pory nie urodzę i tak też było. Zero objawów zbliżającego się porodu , czułam się dobrze oprócz infekcji która męczyła mnie cała ciążę a lekarz byl bezsilny bo.nic nie pomagało. 7 grudnia nadal się nic nie działo więc przy wieczornym obchodzie powiadomiono mnie że gdy nie rozpocznie poród się sam to będą go wywoływać :) i taki stres mnie dopadł, trzęsłam się cała aż tu w nocy widzę krew i okazało się że coś ruszyło hehe zaczął czop odchodzić. Mimo to o 9 rano (8 stycznia) dostałam globulkę dopochwową aby przyspieszyć skurcze. Poszłam na dluuugie ktg na blok porodowy i zaczęłam szybko odczuwać skurcze. Po południu już dawały się we znaki. Ale byłam cwaniara i powiedziałam że na blok przydaje dopiero gdy będę rodzić i wróciłam na oddział ginekologiczny do swojej sali :-D ale wieczorem już było ciężko, skurcze gdy liczyłam to cały czas co 2-3 minuty i byłam w szoku i koleżanki z sali też a rozwarcie na 1 palec . O 24 w nocy nie wytrzymałam i poprosiłam o zaprowadzenie mnie na blok. Tam ktg, lewatywa itd a postępu brak. O koło 1 w nocy przyjechał mąż. Chodziłam na prysznic , skakałam na piłce, robiłam co tylko mi kazano a postępu brak... Mąż bardzo mnie wspierał, masował, trzymał za rękę przy każdym skurczu. Po całej nocy nastał poranek a tu tylko 4 cm rozwarcia. Ból bardzo mocny ale do wytrzymania, wreszcie wymiękłam i prosiłam o cesarkę ale mąż stanął na wysokość zadania. Ogarnął moje myśli, a położne powiedziały że dam radę. Około 8 rano dostałam kroplówkę z oksytocyną i zaczęło się na całego. Bardzo bolało, przywieźli mi gaz rozweselający, bardzo mi pomógł. Okazało się koło godziny 10 że niedługo będzie pełne rozwarcie, jaka to ulga. Niedługo położna pozwoliła przeć, ale to trwało bardzo długo. Z mężem na stojąco, na leżąca , różne pozycje . Dzięki niemu dałam radę. O godzinie 11:05 przyszła na świat Olga o wadze 3.320 i 58 cm :) byłam nacięta i szyta . To nie bolało , choć położna nie trafiła w moment i czułam moment nacięcia , ale nie było to bardzo bolesne. Bardziej takie szarpnięcie. Szycie pod znieczuleniem, szycie wewnątrz i na zewnątrz. Jednak bardzo dobre mam wspomnienia i drugi raz też chce rodzić naturalnie. Nie mam żadnego z tym problemu, ból jest ale do przeżycia a potem radość z dziecka :-) także nie bójcie się dziewczyny pierworódki. Sama się bałam ale to wszystko jak się rozpocznie to i skończy. Najważniejsze to słuchać położnych, dotleniać dziecko. Ja cały poród skupiałam się na oddechu i patrzylam na brzuch jak unosi mi sie do góry, bardzo to pomaga bo jest się skupionym :-) także od pierwszych skurczy do narodzin córki minęło 24 godziny , ale po wszystkim wstałam po paru godzinach i byłam przeszczęśliwa. Szybko doszłam do siebie i nie miałam żadnych boleści związanych z połogiem :) pozdrawiam!
 
Nie czytałam wszystkich wpisów, ale te co udało się zerknąć to naprawdę historie grubego kalibru. Ja poród miałam super. Życzę każdej kobiecie takiego.
Wody odeszły mi w domu o 23:20, tuż po prysznicu (byłam więc idealnie wypucowana i gotowa ;-) ). Od razu właściwie dosuszyłam włosy, ubrałam się, dopakowałam bieżące rzeczy do walizki i pojechaliśmy do szpitala. Tam jak się okazało nie było żadnej kolejki (co dziwne), więc od razu zostałam przyjęta na IP. Zbadali mnie, potwierdzili, że się zaczęło, kazali się przebrać i iść na porodówkę. W drodze do sali porodowej zaczęły mi się bardzo delikatne skurcze w dole brzucha. Takie jak na okres. Po podłączeniu ktg i sprawdzeniu rozwarcia, położona stwierdziła, że mąż może jechać do domu się wyspać, bo do rana i tak pewnie nie urodzę. Ja miałam na ten temat inne zdanie i został. Skurcze robiły się coraz częstsze, ale ciągle tylko z dołu brzucha. Jak położona przyszła sprawdzić to się zdziwiła, że mam już 3-4 cm rozwarcia. W pewnym momencie skurcze zaczęły być już nieprzyjemne, więc poprosiłam o znieczulenie, ale że była to noc z niedzieli na poniedziałek to był tylko jeden anestezjolog i akurat na cc był. Po jakimś czasie poprosiłam, żeby go może pospieszyli, bo mi się skurcze nakładają na siebie i mogę zaraz nie usiedzieć prosto przy wkłuciu. Na to położona stwierdziła, że musi zerknąć co tam na dole i... okazało się, że mam 8 cm. Na znieczulenie już za późno i generalnie jedziemy z koksem.
I to był najtrudniejszy moment, bo chwilę później już bardzo chciało mi się przeć, ale jeszcze nie mogłam. Tu spisał się świetnie mój mąż, bo mi wyznaczał rytm oddechów. Jak pyknęło 10 cm, to mi skurcze ustały. Położona kazała pomasować sutki, bo to wydziela naturalną oksytocynę. Fajne to było bo miałam te kilka minut odpoczynku i oddechu i mogłam z nową siłą przeć. Jak skurcze wróciły, to trzy czy cztery mocne pchnięcia i synuś był na świecie. :-)
A pewnie byłby szybciej i wszystko poszłoby jeszcze łatwiej gdyby nie fakt, że szedł z rączką przy buzi. I trochę mnie porozrywał.
Ale prawda jest taka, że szycie było bardziej dokuczliwe niż rodzenie.
Cała akcja, od odejścia wód w domu zajęła równo 5 h, bo synek urodził się o 4:20.
A ponieważ ciąża była trudna i ciągle coś się działo, to dziś z całej ciąży najlepiej wspominam właśnie poród.
 
Urodziłam śliczną córeczkę 9 stycznia. Termin był na Sylwester ale małej było dobrze w brzuszku i cieplutko :) w trzech króli musiałam pojawić się w szpitalu jeżeli do tej pory nie urodzę i tak też było. Zero objawów zbliżającego się porodu , czułam się dobrze oprócz infekcji która męczyła mnie cała ciążę a lekarz byl bezsilny bo.nic nie pomagało. 7 grudnia nadal się nic nie działo więc przy wieczornym obchodzie powiadomiono mnie że gdy nie rozpocznie poród się sam to będą go wywoływać :) i taki stres mnie dopadł, trzęsłam się cała aż tu w nocy widzę krew i okazało się że coś ruszyło hehe zaczął czop odchodzić. Mimo to o 9 rano (8 stycznia) dostałam globulkę dopochwową aby przyspieszyć skurcze. Poszłam na dluuugie ktg na blok porodowy i zaczęłam szybko odczuwać skurcze. Po południu już dawały się we znaki. Ale byłam cwaniara i powiedziałam że na blok przydaje dopiero gdy będę rodzić i wróciłam na oddział ginekologiczny do swojej sali :-D ale wieczorem już było ciężko, skurcze gdy liczyłam to cały czas co 2-3 minuty i byłam w szoku i koleżanki z sali też a rozwarcie na 1 palec . O 24 w nocy nie wytrzymałam i poprosiłam o zaprowadzenie mnie na blok. Tam ktg, lewatywa itd a postępu brak. O koło 1 w nocy przyjechał mąż. Chodziłam na prysznic , skakałam na piłce, robiłam co tylko mi kazano a postępu brak... Mąż bardzo mnie wspierał, masował, trzymał za rękę przy każdym skurczu. Po całej nocy nastał poranek a tu tylko 4 cm rozwarcia. Ból bardzo mocny ale do wytrzymania, wreszcie wymiękłam i prosiłam o cesarkę ale mąż stanął na wysokość zadania. Ogarnął moje myśli, a położne powiedziały że dam radę. Około 8 rano dostałam kroplówkę z oksytocyną i zaczęło się na całego. Bardzo bolało, przywieźli mi gaz rozweselający, bardzo mi pomógł. Okazało się koło godziny 10 że niedługo będzie pełne rozwarcie, jaka to ulga. Niedługo położna pozwoliła przeć, ale to trwało bardzo długo. Z mężem na stojąco, na leżąca , różne pozycje . Dzięki niemu dałam radę. O godzinie 11:05 przyszła na świat Olga o wadze 3.320 i 58 cm :) byłam nacięta i szyta . To nie bolało , choć położna nie trafiła w moment i czułam moment nacięcia , ale nie było to bardzo bolesne. Bardziej takie szarpnięcie. Szycie pod znieczuleniem, szycie wewnątrz i na zewnątrz. Jednak bardzo dobre mam wspomnienia i drugi raz też chce rodzić naturalnie. Nie mam żadnego z tym problemu, ból jest ale do przeżycia a potem radość z dziecka :-) także nie bójcie się dziewczyny pierworódki. Sama się bałam ale to wszystko jak się rozpocznie to i skończy. Najważniejsze to słuchać położnych, dotleniać dziecko. Ja cały poród skupiałam się na oddechu i patrzylam na brzuch jak unosi mi sie do góry, bardzo to pomaga bo jest się skupionym :-) także od pierwszych skurczy do narodzin córki minęło 24 godziny , ale po wszystkim wstałam po paru godzinach i byłam przeszczęśliwa. Szybko doszłam do siebie i nie miałam żadnych boleści związanych z połogiem :) pozdrawiam!
Dużo zdrowka dla Twojej malutkiej,niech chowa się na mądra i piękna kobietke. Urodziła się podobnie jak ja 9 stycznia...tylko rocznik nie ten[emoji6]
 
Nie czytałam wszystkich wpisów, ale te co udało się zerknąć to naprawdę historie grubego kalibru. Ja poród miałam super. Życzę każdej kobiecie takiego.
Wody odeszły mi w domu o 23:20, tuż po prysznicu (byłam więc idealnie wypucowana i gotowa ;-) ). Od razu właściwie dosuszyłam włosy, ubrałam się, dopakowałam bieżące rzeczy do walizki i pojechaliśmy do szpitala. Tam jak się okazało nie było żadnej kolejki (co dziwne), więc od razu zostałam przyjęta na IP. Zbadali mnie, potwierdzili, że się zaczęło, kazali się przebrać i iść na porodówkę. W drodze do sali porodowej zaczęły mi się bardzo delikatne skurcze w dole brzucha. Takie jak na okres. Po podłączeniu ktg i sprawdzeniu rozwarcia, położona stwierdziła, że mąż może jechać do domu się wyspać, bo do rana i tak pewnie nie urodzę. Ja miałam na ten temat inne zdanie i został. Skurcze robiły się coraz częstsze, ale ciągle tylko z dołu brzucha. Jak położona przyszła sprawdzić to się zdziwiła, że mam już 3-4 cm rozwarcia. W pewnym momencie skurcze zaczęły być już nieprzyjemne, więc poprosiłam o znieczulenie, ale że była to noc z niedzieli na poniedziałek to był tylko jeden anestezjolog i akurat na cc był. Po jakimś czasie poprosiłam, żeby go może pospieszyli, bo mi się skurcze nakładają na siebie i mogę zaraz nie usiedzieć prosto przy wkłuciu. Na to położona stwierdziła, że musi zerknąć co tam na dole i... okazało się, że mam 8 cm. Na znieczulenie już za późno i generalnie jedziemy z koksem.
I to był najtrudniejszy moment, bo chwilę później już bardzo chciało mi się przeć, ale jeszcze nie mogłam. Tu spisał się świetnie mój mąż, bo mi wyznaczał rytm oddechów. Jak pyknęło 10 cm, to mi skurcze ustały. Położona kazała pomasować sutki, bo to wydziela naturalną oksytocynę. Fajne to było bo miałam te kilka minut odpoczynku i oddechu i mogłam z nową siłą przeć. Jak skurcze wróciły, to trzy czy cztery mocne pchnięcia i synuś był na świecie. :-)
A pewnie byłby szybciej i wszystko poszłoby jeszcze łatwiej gdyby nie fakt, że szedł z rączką przy buzi. I trochę mnie porozrywał.
Ale prawda jest taka, że szycie było bardziej dokuczliwe niż rodzenie.
Cała akcja, od odejścia wód w domu zajęła równo 5 h, bo synek urodził się o 4:20.
A ponieważ ciąża była trudna i ciągle coś się działo, to dziś z całej ciąży najlepiej wspominam właśnie poród.
Faktycznie poród szybciutko przebiegł i bardzo fajnie. Każdej takiego życzę. Ja już na samym początku skurcze miałam bardzo silne i byłam pewna że to już jakieś 5 cm chociaż hehe a to dopiero dzieliło mnie około 20 godzin do ujrzenia córki świetnie poznać kogoś z tą samą datą urodzenia! , Pozdrawiamy serdecznie i również zdrówka dla synka
 
Oby tylko nie czytała tego pierworódka, bo umrze ze strachu :)

Hehe no cóż takie życie. O tych trudnych tematach okołoporodowych niewiele się mówi. Gdybym wiedziała, że tak będzie to wyglądać, to nie wiem czy bym się zdecydowała na dziecko. Ale pozytywem tych ciężkich przeżyć jest to, że teraz już niczego się nie boję i fizycznie i psychicznie. Trudny poród wzmacnia :)
 
reklama
Hej mój pierwszy poród termin na 27 czerwca a mały urodził się 5 lipca. Odejście wód płodowych nastąpiło 4 lipca na lotnisku kiedy to mieliśmy odebrać moja mamę. Po 1,5h jazdy do szpitala w którym miałam rodzic odesłano nas do domu bo jak to określili jeszcze jest zbyt wcześnie rozwarcia nie ma jak będą skurcze to proszę dzwonić i wracać do szpitala. Tak wiec wytrwałam do godziny 12 następnego dnia i pojechaliśmy znów czekałam chyba z godzinę w poczekalni zanim zrobiono ktg stwierdzili ze skurcze są już dość częste i ze rozpoczyna się poród. W momencie trafienia na sale miałam rozwarcie 2 cm położna podała mi gaz który miał uśmierzyć ból skurczy jednak tylko strasznie mnie ogłupił, nie dość ze ja traciłam kontakt z rzeczywistością budziłam się tylko na bóle to małemu zaczęło spadać tętno. Z podawania mi gazu zrezygnowano. W momencie gdy zaczęto myśleć o podaniu mi innego znieczulenia okazało się ze rozwarcie wynosi już 8 cm i na znieczulenie jest za późno. Przez spadające tętno małego zdecydowano się na poród kleszczowy. Mimo nacięcia doszło do rozerwania 3 stopnia. Niestety ból był przeogromny. Na dodatek zaczęłam tracić sporo krwi. Wzięto mnie na sale operacyjna po 3 godzinach szycia i transfuzjach mogłam zobaczyć mojego babelka mały miał 10/10 w szpitalu spedzielismy jeszcze tydzień potrzebna była dodatkowa transfuzja i wdarła się jeszcze jakaś infekcja. Powoli dochodzimy do siebie chociaż nie jest łatwo.
 
Do góry