I nasza historia:
8 dni po terminie ok.4:00 obudziłam się ze stawiającym się brzuszkiem, poszłam do toalety i zanim zdążyłam się wysiusiać, pociekły ze dwie stróżki wody, a spodziewałam się chlupnięcia, więc wróciłam spać. Nie zasnęłam już jak zdałam sobie sprawę, że brzuch się spina co 20min. więc po cichu liczyłam że się zacznie i gadałam z Zosią żeby wyszła. Na wszelki wypadek wzięłam kąpiel i ok.7:30 obudziłam K. już ze skurczami co 10min. Zadzwoniłam po Mamę, miałam z nią rodzić, przyjechała, skurcze miałam co 5-7min. i wydeptywałam ścieżki w domu w zawrotnym tempie, ale to przynosiło ulgę, cały czas powtarzałam że to się pewnie cofnie albo że nie dam rady. O 9:30 pojechaliśmy we trójkę na porodówkę, 3-4cm rozwarcia, wtedy chlupnęło jeszcze raz, ale nie było wolnej sali do rodzinnego, kazali Mamie czekać aż się zwolni, dali mi komórkę do kontaktu. Więc byłam przekonana że jedziemy tylko na badania, poleżałam na KTG godzinkę, 5cm rozwarcia, było mi przykro, ale nie chciałam z nikim rozmawiać, ani ze studentką, ani przez tel., skupiłam się tylko na oddychaniu i Zosi, i świata poza położną nie widziałam. Pozwolili poskakać na piłce, nie mogłam uleżeć, podali rozkurczowy, i przeprosiłam studentkę, że nie chciałam z nią gadać, w ciągu godziny podała dolargan. Zakręciło mi się w głowie więc wdrapałam się na łóżko, leżałam bokiem i zwymiotowałam. O 11:30 położna zaordynowała przebranie w fartuchy, przyszły jeszcze dwie inne studentki popatrzeć i jak poinstruowała że jak zaczną się parte to nie mam przeć uświadomiłam sobie że jestem na porodówce a nie na badaniach (w sali nie było sprzętów, dopiero wjechali z nimi jak się przebrali) i że rodzę. Jęczałam podczas tych "partych bez parcia" i bałam się że się wypróżnię, a one mówią, ze to nie kupa tylko główka Zosi, poprosiłam żebym mogła pójść to toalety, ale położna mówi że rodzę (ciągle nie mogłam w to uwierzyć, spodziewałam się zwierzęcego bólu), odwróciłam się na plecy, i po 3 partych o 11:57 Zosia była ze mną. Parte przeżyłam w całkowitej ciszy, słuchałam instrukcji kiedy i jak oddychać, głowa do klatki itd., to naprawdę pomogło widziałam nacinanie, ale to już było nieważne. Położna i dziewczyny były fantastyczne, zwracały się cały czas po imieniu, powtarzały że szybko idzie i jestem dzielna i jak Zosia się pcha na świat. Z radości że mam Zosię przy sobie nie mogłam wypchnąć łożyska, przyszedł doktor i pomógł, chlupnęło krwią na nie strasznie, położna tłumaczyła że to mechanizm Duncana (bocznie się odkleja) i stąd tak efektowne krwawienie. ;-)
Doktor zszywał a ja zadzwoniłam do K., który z Mamą czekał na zwolnienie się sali do rodzinnego, a potem przeprosiłam Mamę że na nią nie zaczekałam
Wydawało mi się, ze zszywa mnie bardzo długo i pytam czy mi jakąś dziurkę jeszcze zostawił, a on na to że niestety nie, zszył całą i to już koniec przyjemności. :-)Studentka zawiozła mnie żebym mogła K. wycałować, Mama się śmiała, że tylko makijaż mi się rozmazał i poszli na salę noworodków zobaczyć Zosię.