reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Opowieści z porodówki

Oto moj porod:

Wsrode 13 stycznia pobolewal mnie leciutko brzuch jak na miesiaczke i mialam mega apetyt na wszystko. Wiec jadlam i jadlam. Nastepnie w czwartek mnie przeczyscilo i brzuch nadal mnie pobolewal, wiec lezalam sobie na kanapie i nic nie robilam, bo mi sie nie chcialo. W koncu ten bolek mnie zaczal niepokoic, bo w sumie jak boli to moze byc cos nie tak. Wiec z moim mezem pojechalismy w piatek 15 stycznia do szpitala skontrolowac co i jak. Zrobili mi ktg - skurcze praktycznie zadne, zbadali - lekarka nie mogla znalezc szyjki macicy, bo maly blokowal glowka, zawolala polozna, ktora rowniez mne zbadala, ze az zobaczylam gwiazdy. Potem do mozgu lekarki naplynely mysli, ze wody mi odplynely, bo mialam malo plynu. To zrobila mi test i znowu widzialam gwiazdy jak mi wiercila tym czyms. Potem czekalismy na wynik 2 godziny, bo byla masa ludzi.
Rezultat badania byl taki, ze wszystko zamkniete, wody sa, skurcze jakies malutkie. To pojechalismy do domu, kupilismy po drodze pizze, w domu zjedlismy i ze zmeczenia i zlosci poszlismy spac. Ja spalam pelne 3 godziny tak jakbym stracila przytomnosc, nic mnie nie bolalo i bylam spokojna. Potem wstalam, pokrzatalam sie i ok. 21 polozylismy sie do lozka, a ok. 23 znowu naszly mnie bole na miesiaczke. Byl to taki bol, ktory nagle nawiedzial, i odchodzil i zostawial po sobie ulge. Przychodzil co 10 min. Probowalm zasnac, ale mi sie nie udawalo. Nie przypuszczalam, ze to byly skurcze, bo inaczej sobie wyobrazalam ten bol.
Nie spalam cala noc, bo bylo mi niewygodnie z tym bolem. Wstalam, napisalam jeszcze cos na BB i w koncu zdecydowalm, ze budze mojego G. i pojedziemy sprawdzic, bo jesli jestem cala zamknieta w srodku, to dlaczego mnie boli?
No i pojechalismy. W szpitalu bylismy ok. 5. Podlaczyli mnie do ktg, skurcze marne na max 26. Potem mnie zbadali - oczywiscie dwoch lekarzy, bo szyjka schowana i ten pierwszy nie byl pewien, to poprosil bardzij doswiadczonego o pomoc. I okazalo sie, ze mam rozwarcie na dwa palce. Spytalam, czy moge jechac do domu, na co lekarz, ze w zadnym wypadku, bo dziecko urodzi sie w koncu w domu. Chwilke to potrwalo az naszykowali mi miejsce.
Potem przebralam sie w pidzame i sobie lezalam na lozku. Moj maz byl caly czas przy mnie. I te moje niby skurczyki sobie przychodzily i odchodzily nadal,z tym, ze byly juz co 8 min i co 4 min i troszke bardziej bolalo. Jakos ok. 12 podloczyli mi ktg, a skurcze jak na zlosc ustaly. Byly minimalne i nic nie wskazywalo na zblizajacy sie porod. To powiedzialam sobie - swietnie. Moglam zostac w domu.
Przed 13 ktg mi odlaczono i po jakis 20 min abarot to samo. Zlosliwe skurcze zrobily swoj come back, ale zeby nie marudzic, to sobie po cichu je znosilam. Az w koncu po 13 juz nie wytrzymalam, i moj G. poszedl do polozonej i powiedzial, ze boli coraz bardziej, i ze sa juz co 4 min i 3 min.
Wiec polozna mnie zbadala pomiedzy skurczami i okazalo sie, ze mam rozwarcie na 6 cm. Powiedziala co wziac i na porodowke. Doszlismy na porodowke ok. 13: 30 zatrzymujac sie po drodze na skurcze. Tam mnie podlaczono ponownie pod ktg (bezprzedwowe), zbadali i bylo juz 7 cm rozwarcia. Skurcze byly juz silne i bolaly. Moj G. stal przy mnie caly czas. Wspieral, mowil, zebym wydychala ten bol, podawal mi wode, dawal reke do sciskania, a potem do gryzienia. Niestety wbrew wszystkiemu co mowia, jak moj maz chcial masowac mi plecki, to skurcze bolaly mnie jeszcze bardziej i do tego skora. Takze powiedzialam, nie dotykaj mnie prosze, ja Cie bede dotykac. I tak faktycznie bylo.Jak bole byly juz ostre to lapalam go z tylu za wloski. Biedny ma wrazliwa skore na glowie, i bolalo go bardzo, ale nic nie powiedzial. Dokladnie nie wiem, czy jak mialam juz 10 cm rozwarcia i te skurcze tak silne, ze nic nie widzialam, to tak mna szarpnelo przy skurczu, ze zwymiotowalam.
Pytalam poloznej ile jeszcze czasu mam tak stac zgieta z wypieta pupa machajac bioderkami, bo szczerze mowiac to juz mi sie znudzilo i mi sie nie chce. Ona na to, ze jeszcze troche. To ja sie pytam, ktora jest godzina. Bylo przed 15, to ja na to, dobra, do 15:30 urodze.
Jeszcze na samym poczatku poprosilam mojego G, zeby nie patrzyl na krew i na wszystko co beda mi robic, zeby sie zniesmaczyl. Ale i tak podgladal i potem mi opowiadal. Poprosilam go rowzniez wczesniej, zeby mi nie mowil jak silne sa skurcze, i ja sama nie patrzylam na monitor. Uprzedzal mnie tylko, ze nadchdza. Heh, ale to i ja wiedzialam, ze nadchodza.
Obok w sali jakas panna rowniez rodzila i pytalam sie jak tam sytuacja u niej, na co polozna, ze Matteo urodzi sie pierwszy.
Przy pelnym rozwarciu polozna kazala mi polozyc sie na lozko i zaczynac przec. A ja nie umialamL Ale pozniej nie dalo sie nie umiec przec, bo samo sie parlo. Wody nie odeszly mi do konca. Tak jak mowil mi potem G. Jak parlam, najpierw wyszedl bialy balon i byl to worek z woda, wiec mi go przebili. Poczulam takie mile ciepelko i potem to juz poszlo raz dwa. Kilka partych i maly byl na swiecie o 15:18. Niestety musieli mnie naciac przez to, ze jestem waskobiodrowa. Gdyby tego nie zrobili, to bym raczej cala popekala. Teraz siedzenie troche boli, ale z kazdym dniem jest coraz lepiej.
Potem z pomoca poloznej urdzilam lozysko, ale trzymajac juz Matteo w ramionach. Zszywanie niestety nie nalezalo do najprzyjemniejszych mimo znieczulenia, ale dalo sie wytrzymac. W porownaniu z bolem, ktory odczuwalam kilka chwil wczesniej, bylo to nic.
Urodzilam chyba tylko dzieki obecnosci mojego meza, bo gdybym byla sama, to chyba bym powiedziala: Ja sie wycofuje, nie chce rodzic, bo nie lubie jak mnie boli. Jego obecnosc dodawala mi sily i koila bol.
A potem te jego bezcenne slowa: Swietnie sie spisalas rekompensuja cale cierpienie. No i widok mojego meza trzymajacego czule synka w ramionach byl najpiekniejszy na swiecie.
Moj maz, zreszta tak jak i ja, zakochal sie w Matteo. Nie wiem co bym bez niego zrobila. Tym bardziej, ze byl ze mna przez trzy noce w szpitalu i w dzien. Razem przystawialismy malego do piersi, razem go przebieralismy, razem sie w niego gapilismy...
Jestesmy wypompowani, w szpitalu nie spalismy praktycznie 3 noce plus ta przed porodem. Teraz tez ze spaniem jest ciezko, ale predzej czypozniej nadrobimy:-)
 
Ostatnia edycja:
reklama
A z naszą szczęśliwą 13 było tak:

12.01 zostawili mnie na patologii. Na porodówce był taki ruch, że nie zrobili mi żadnych badań, chociaż moja ginka obiecywała, że podadzą mi jakąś kroplówkę i zrobią test wydolności łożyska :wściekła/y:
Po bezsennej nocce, na porannym obchodzie kazali mi się zgłosić na USG. Po nim miała zapaść decyzja, co będą ze mną robić dalej.
Na USG wyszło, że malutka nie ma już praktycznie żadnych wód płodowych (AFI 2.5 :shocked2:) ... do tego wezwali jakiegoś speca od przepływów i okazało się, że indeksy są nieprawidłowe ... no i doczekałam się decyzji ... natychmiast na porodówkę, bo ciążę trzeba jak najszybciej zakończyć. A rozwarcie na opuszek i szyjka długa na 3 cm :baffled:
Zabronili mi jeść i pić, bo chyba nikt nie wierzył, że się uda SN.
M przyjechał z pracy ok 11, ale położna kazała mu jechać do domu, zjeść obiad i odpocząć, bo pewnie do rana nam zejdzie ... jak lekarz na to odpowiedział, że do rana czekać nie możemy to nogi się pode mną ugięły :shocked2:co raz bardziej się bałam o naszą kruszynkę ...
M pojechał, bo na początku i tak musiałam leżeć na obserwacyjnej pod kroplówką i KTG , a tam nie mogli go wpuścić.
O 12 podłączyli mi oxy i KTG ... skurcze zaczęły się praktycznie od razu !!! a KTG nic nie pisało :wściekła/y: Leżałam tak plackiem i zwijałam się z bólu ... przez KTG nie wolno mi się było ruszać ... no i cały czas bez kropelki wody :-(
Po 1,5 godz przyszedł sam pan ordynator, zbadali mnie z położną i chyba byli w szoku, bo na wykresie dalej żadnych skurczy, a szyjka zgładzona i rozwarcie na 1,5 palca. Potem położna zrobiła mi masaż szyjki i powiedziała, że będzie dobrze :tak: uwierzyłam jej, bo spytała też, gdzie jest M ... pojawiła się nadzieja, że pójdzie szybciej niż się wszyscy spodziewali :-)
O 15 rozwarcie było na 3 palce. Pozwolili mi pić wodę !!! Przyjechał M i przeczołgałam się na salę rodzinną. Tam od razu zawarłam bliską przyjaźń z drabinkami i krzesełkiem w kształcie kibelka ... w zasadzie do samego końca wisiałam na drabince a mój ukochany i dzielny M masował mi plecki i nawet kazał krzyczeć, jeśli mi to pomaga ;-) A pomagało i to bardzo :-D Położna kazała brać wdech nosem i wydychać ustami .. nie mówiła, że nie wolno krzyczeć przy wydechu, więc postanowiłam się nie krępować :-p Wtedy nie było już przerwy między skurczami ... jeden się kończył i zaczynał następny ... ból w krzyżu niewyobrażalny !!!
16.30 następne badanie i rozwarcie na małą dłoń :-) skurcze dalej bez przerwy !!! bolały tak, że po badaniu nie byłam w stanie przejść z łóżka pod moją kochaną drabinkę :baffled: w końcu się udało ... co prawda na czworakach, ale kogo to wtedy obchodziło ;-)
Po chwili zaczęły się skurcze parte ... po 3 kazałam M biec po położną !!!
Kazała mi wejść na fotel i pokazała jak przeć ... Na początku myślałam, że nie dam rady, ale nagle wstąpiły we mnie nowe siły i zaczęłam robić dokładnie to, co kazała. Działało !!!
Jak lekarka powiedziała, że pójdzie bez nacięcia, dostałam nowego zastrzyku energii i po chwili usłyszałam, że główka urodzona ... wtedy tylko jedno parcie i malutka była z nami ... nie płakała, tylko delikatnie kwiliła :-) Nie sądziłam, że będzie aż tak maleńka ... i aż tak śliczna !!!
Dzielny tatuś przeciął pępowinę i poszedł pilnować córeczki, a ja szybciutko urodziłam łożysko ... położna założyła kosmetyczny szew na śluzówkę i było po wszystkim.
Nasze szczęście miało 3620g, 55 cm i dostało 9 pkt.
Lekarka była w szoku, że przy pierwszym porodzie poszło tak szybko i obyło się bez nacięcia, bo spodziewała się, że będzie spore ... zwłaszcza, że z USG malutka wychodziła ok 4 kg.
Miałam wielkie szczęście, bo trafiłam na doświadczoną, wspaniałą położną z rewelacyjnym podejściem do rodzących ... bardzo mi pomogła!!!
Po wszystkim, przez 2 godz. mieliśmy być sami z M i maleńką ... ale nagle w krzykiem: 'wpuścili mnie' wpadła moja mam, która cały czas okupowała porodówkę ... mimo moich usilnych próśb, żeby tego nie robiła :wściekła/y:
I zrobiło się jak w centrali telefonicznej :no:
Ale to już nie miało wielkiego znaczenia ... nasze szczęście było z nami !!! śliczne i zdrowe !!!
 
No i korzystając że mam chwile czasu opisze mój poród;-)

Jak wiecie 18.01 wstawiłam się aby zrobiono mi cesarke;-)no ale tu moje zdziwienie jak mnie zbadano bo oto słowa ginekolżki "tu jest rozwarcie na 2 cm spróbujemu rodzić normalnie":szok:szok normalnie zaczeło mi tak serce bić i już chciałam do M lecieć aby mnie z tamtąd wziął:-Dno i w taki sposób wzięto mnie na porodówke i podłączono kroplówke(aby pobudzić macice ale ostrożnie aby nie miała za mocnego szoku bo wiadomo po cc)a była to godzina 9:00:tak:i zaczeły się skurcza ale powiem że były do wytrzymania że szczerze mocniejszy okres:tak:położna cud miód i malina dzieki niej urodziłam baaaardzo jej dziękuje za pomoc :tak:robiła tak abym szybko urodziła i sie mniej męczyła bo i też jak mówiła że jeśli nie będzie się posówać dalej to zrobią mi cc abym nie męczyła siebie i maluszka:tak:a więc badała jak idzie rozwarcie i o dziwo szybciutko i tez dostawałam czopki aby szyjka szybciej reagowała:tak:no i tak też sobie poleżałam do 12 gdzie w między czasie moja położna odbierała drugi poród(w tym czasie akurat były 4)i jak usłyszałam "sąsiadki"płacz dziecka to nic jak się zmotywowałam i powiedziała że też dam rade:tak:no i tak też przyszedł czas dalej na mnie gdzie położna powiedziała rozwarcie wszystko pięknie ale maluszek u góry nie chcial się za bardzo wstawić w kanał:baffled:tak więc ginekolog(który także był przy moim porodzie i takze super i pomagał mi fajniutko)przebił wody no i wtedy się zaczeło:baffled:bóle takie że aż położną zaczełam gnieść :sorry2:no ale synek jak siedział tak siedział więc ja na stojącą gdzie w miejscu raz wstawałam a raz kucałam aby się obniżył czy na sako siedziałam i tak łóżko wstawanie kucanie siadanie:baffled:ale udało się synek juz niżej i niżej i zaczeły się parte ale nie co okzało się i właśnie główny powód tego czemu synek nie chciał tak zejść w dół to to że moja kupka to zatrzymywała:zawstydzona/y::zawstydzona/y::zawstydzona/y:i najpierw musiałam ją wytłoczyć gdzie nie było jej za mało:zawstydzona/y::zawstydzona/y::zawstydzona/y:ale jak juz fajniutko się wypróżniłam to synek tak zaczął naciskać w dół że nic jak tylko przeć(oooo mamo jak ktoś mi mówi że patre to już pikuś to ja już nigdy nieuwierze bo to koszmar:baffled:)niemogłam powstrzymać musiałam przeć taki to nacisk że ja z całej siły(gdzie położna nogi zgięte do głowy a główa do kolan bardzo super pozycja do parcia)i jak to położna mi mówiła i dzieki temu też wiedziałam jak przeć że "rób kupe rób kupe jak najmocniej ciśnij ja"i już wtedy super szło no i jak zobaczyłam między nogami główke synka ojej te włoski normalnie w szoku byłam i wtedy tylko jedno parcie (heh siły to naprawde idzie przy tym stracić)i synek jest już na moim brzuszku o godzinie 14:10(taka sama godzina narodzin jaka Dominisia):-D:-D:-Dtaki cieplutki sliczniutki aż się popłakałam i mówiłam "jest udało się urodziłam M będzie ze mnie dumny mój synuś jaka jestem szcześliwa itd.itd.":-Dno ale łóżysko wstrętne się nie chciałao odkleić całe co łyżeczkowanie miałam ale nie było źle szycie tekże nie było złe a mam 4 szwy do ściągnięcia i jeszcze rozpuszczalne w środku:sorry2:i już fajnie na koniec wstałam przeszłam na łóżko moje synka dostałam i zaczeło się pierwsze karmienie gdzie jak synek się przyssał tak nie chciał puścić i powiem że mam super duuużo mleczka:-)

Sorki że tak haotycznie ale jak pisałam to Dominiś robił kupke i siusiu co tak biegałam między kompem a nocniczkiem:cool2:
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:
Kolej na mnie - sorki, że tak dużo... mam filologiczne korzenie :-D

Wiem, że planowane cc to nie takie przeżycia jak SN i nie tyle niespodzianych sytuacji ..... Mój opis porodu powinien zacząć się właściwie w .. kwietniu odkąd dowiedziałam się, że jestem w ciąży.
Może to zabrzmi dziwnie ale dla osoby po tak długim czasie przerwy i po takich negatywnych doświadczeniach jak ja to było zupełnie inne przeżywanie ciąży. Od początku stawiałam na naturę, żadnych leków, zdrowy styl życia, ruch, spokój... bardzo ważne. Moje myśli i moje nastawienie było bardzo skoncentrowane na małym Wiedziałam, że od mojego samopoczucia, odżywiania i nastawienia zależy jego rozwój i zdrowie. Kiedy w 33 tyg okazało się, że mam lekkie rozwarcie - troszkę nerwów ale natychmiast włączyłam swój pstryczek i "wszystko będzie dobrze" Od homeopaty dostałam granulki i czułam się lepiej.
Na początku stycznia zaczęliśmy ustalać termin. Wiedziałam, że cc nie jest do końca najlepszym rozwiązaniem ale bałam się ryzykować SN. Przed oczami coraz częściej stawał mi pierwszy poród... nie mogłam ryzykować.
Przekonana, że jestem w dobrych rękach, że mój gin znając moja historię zrobi wszystko najlepiej, że będąc spokojna załatwiam wiele, że homeopata dał wszystko co trzeba aby mały miał ułatwione wyjście na świat....
12 stycznia kolo 17.00 stawiłam się w szpitalu.. wszystkie formalności, przyjscie do pokoju - kochana znajoma pomogła w rozlokowaniu się w jedynce. Nie wyobrażałam sobie w tak ważnym momencie poznawać kogokolwiek nawet najmilsze ciężarne - chyba nie dałabym rady. Chciałam być tylko ja i on. O fakcie, że jestem w szpitalu wiedziało tylko kilka osób - bardzo mi zależało aby w eterze panował spokój aby nie było żadnych negatywnych myśli, strachu lub rozmów i pytań. Oczywiście wiedziało BB – ale od was wiedziałam, że mogą być tylko pozytywne fluidy – to naturalne.
Noc oczywiście bezsenna... bole, skurcze... wszystko razem. Starałam się nie panikować ale spać nie mogłam. Myślami byłam z nim, przekazywałam co mogłam ciepłego aby dać siłę synkowi, aby ta droga, drastyczna droga przyjścia na świat byłą dla niego łatwa.
Nad ranem zaczęły się przygotowania.... wenflony, pierwsze kroplówki, potem cewnik. Przy cewniku wymękłam ale zaciskałam zęby i byłam nadal spokojna. Jakbym wyszła z siebie i stałą obok sama siebie uspokajając, do tego smsy i rozmowy z najbliższymi – z mężem z przyjaciółką. Tego dnia miały być trzy cesarskie cięcia – chciałam być bardzo pierwsza i tak usilnie o to błagałam w myślach, że ciut po 8.00 dowiedziałam się, że to ja. Oczywiście natychmiast wzięłam leki homeo wg instrukcji. Bardzo miła pielęgniarka anestezjologiczna przyszła mi to oznajmić, podała pierwsze leki, słyszałam jak na korytarzu mówi do doktora czy możemy zaczynać?
Poszłam więc z nia na własnych nogach na salę do cięć cesarkich, po drodze zobaczyłam mojego Gina jak czyta gazete… - dzień dobry i idę dalej, lekko skołowana pielęgniarka mną musiała kierować. Kiedy weszłam na tę sale już byłam tak w strachu, że wykonywałam polecenia jak automat. Usiadłam, nawet nie bałam się, że będzie bolało wejście w kręgosłup znieczulenia. Pani dr anastezjolog, jej pomocnica i pielęgniarka – same pani, miłymi glosami informowały mnie co się będzie działo. Nie bolało nic. Kiedy zaczęły mnie kłaść już powoli miałam mrówki w nogach. Zastanawiałam się kiedy zaczną i wówczas zobaczyłam mojego Gina z nożyczkami w rękach i wacikiem wiedziałam ze będzie mi smarował brzuch, zamknęłam oczy i starałam się wyluzować, kompletnie – to było jednak trudne ale emocje grały mną bardzo. Robiło mi się słodko a panie natychmiast zauważały skoki mojego ciśnienia i na czas reagowały. Mówiły do mnie cały czas co się dzieje, lekarze również po czym rozmawiali między sobą – jak się potem okazało specjalnie aby odwrocic moja uwagę – o służbie zdrowia, żartowali, że cc musi zahaczać o różne godziny wówczas NFZ się nie czepia. To mnie lekko bawiło…. Moje uczucia… myślałam, że Tymek kopie mnie w brzuchu.. delikatny dotyk… i nagle słysze jego głośny płacz… 8.45 wówczas już się nie wyrobiłam. Łzy kapały mi jak bez opamiętania, panie ocierając mi je powtarzały, że jest synek i wszystko jest dobrze. Za moment widziałam jak małe zawiniątko wynoszą z sali. Chciałam za nimi krzyknąć on jest mój – ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
Jeszcze kilka sekund i słysze jego donośny płacz, potem cisza… martwię się co się dzieje ale na sali gwar. Jedna osób informuje mnie ile waży, potem już go wnoszą do mnie i mogę go ucałować. Miecia pyta… ty nie płaczesz mama… a ja już nie płacze jestem szczęsliwa, że go słyszę i widzę całuje w czółko pytam kiedy go dostane. Mówi mi, że góra dwie godzinki a ja że proszę wcześniej – one wiedzą jak mi na tym zależy. Reszta cc przebiega bez komplikacji, leże i myślę i nie myślę – to był niebyt, błogostan i spokój. Lekarze kończą. Jest 9.15. Na salę wjeżdża moje łóżko z pokoju
Potem chwila pobudki – halo.. ktoś podnosi moja nogę – pomyślałam wtedy matko jaka blada i gruba – to moja? Cztery osoby mnie przerzucają – dziwne uczucie, wołają doktora aby mi potrzymał głowę – czuję się ważna. Przepraszam, że nie mogę pomóc. Już mi było dobrze…. zupełnie, wiozą mnie korytarzem do pokoju - słysze Tymka jak płacze – myślę matko kochana niech oni mi go dają.
Jak tylko wjechałam do pokoju zajmowała się mną pani Dorota – jak ona mi pomogła – cud koieta. Zanim napisałam sms do męża zrobiła nade mną milion czynności abym się czuła wygodnie po czym… weszła z Tymkiem! Nie mineła nawet godzina od jego urodzin. Podała mi go, ułożyła i wcisnęła mu mój sutek do buzi a on… zaczął natychmiast ssać. Tego nie zapomnę nigdy jak wówczas zrobiło się nam błogo i wspaniale. Tak cały dzień, tylko położna pomagała zmieniać mi pozycje lub jemu. Cały czas leżeliśmy razem. Koło 12.00 moje nogi wróciły do czucia, bólu nie czułam ponieważ dano mi zastrzyk znieczulający. Kolejna porcja homeo aby mały nie otrzymał nic niepotrzebnego przedtem telefon do homeopaty czy dobrze postępuje. Takie homeo czynności miałam rozpisane na kartce na cały pobyt w szpitalu.
O 17.00 wstałam z lekką pomocą pod prysznic. Umyłam się sama i wróciłam do Tymka.
W szpitalnym łożeczku plastikowym leżal tylko jak byłam w toalecie tak ciągle ze mną.
Płakał tylko podczas wizyt, badań,
Był naprawde słodki. często rozmawiałam z biskimi, otrzymywałam dziesiątki sms z gratulacjami – było milo.
W miedzyczasie rozmowy z pediatrą na temat mojej decyzji o nieszczepieniu i nie podaniu Wit K, powiedział, że „to poważny błąd” – czułam jakby mówił nie do mnie. Kompletnie mi było wszystko jedno co mówi. Widziałam, że Tymek jest zdrowy i spokojny i nic mu nie trzeba. Na drugo dzień już ten sam pediatra mnie pochwalił za karmienie, za pielęgnacje i nawet stara się być miły – ja też.
Na drugi dzień już żadnych przeciwbólowych leków nie chciałam choć pytano wiele razy – odmawialam. Przyjęłam jeszcze w czwartek rano jedna kroplówkę glukozy. Oficjalnie w szpitalu nadal się nic nie otrzymuje do jedzenia ale miałam swoje chlebki chrupkie, piłam mnóstwo wody.
Tymek niewiarygodnie wpatrywal mi się w oczy, aż mnie przeszywało. Czułam z nim od początku niezwykłą więż i normalnie aż czekałam, że coś wypowie. Jego spokój i spojrzenie było niewiarygodne.
W piątek rano już wiedziałam, że musze wyjśc ze szpitala… ordynator powiedział, że jest to „wysoce nierozsądne” (normalnie pozostaje się 3 doby) ale zapewniłam go ze dziękuję za pomoc i miłą obsługę ale naprawdę już wolę iść do domu. Wypisałam się na własne żądanie.
Mój gin wpadł dwa razy, za drugim w piątek już go wyściskałam co przy jego wzroście ok. 2 m i mojej ranie było pierwszym ćwiczeniem gimnastycznym zaliczonym pozytywnie ;)
Pozwoliłam jeszcze Tymkowi zbadać słuch wg programu Owsiaka oraz pobrać krew na sprawdzenie ewentualnych chorób fenyloketonuria, mukowiscytoza i jeszcze coś.
Potem przyjechał już mąż i dotarło do mnie, że idziemy do domu. W domu przeszlam jeszcze małą huśtawkę po przywitaniu się z starszym synem. Nie mogłąm pohamowac płaczu i dotyczył on nie Tymka a jego… dlaczego 16 lat temu się nie powiodło – czulam straszny wyrzut sumienia… ale to już inna historia.
Dziś po tygodniu w domu wszystko nam się układa.. Michal pomaga, troszczy się, przychodzi często do Tymka głaszcze i całuje w czółko, mówi do niego „ale mały pyrtek”, mąż nad nami skacze…. Jesteśmy szczęśliwi.:tak:

 
U mnie cała akcja zaczęła się rozkręcać 16stycznia około 21:00..
Leżeliśmy z Danielem na kanapie, oglądaliśmy film i w pewnym momencie poczułam leciutki skurcz, zupełnie inny niż te, które mnie męczyły wcześniej. Po 10minutach pojawił się następny, po 20minutach kolejny.. No ale żeby nie robić zbędnej paniki (jak to miałam wcześniej w zwyczaju :-)), postanowiłam nie mówić nic dla Daniela.
Zaczęłam krzątać się po domu, przepakowywać torbę.. czułam jakieś dziwne emocje. Ale nie dopuszczałam do siebie myśli,że zbliża się poród. Wolałam się nie nastawiać,żeby się nie rozczarować.
O 24ej położyliśmy się do łózka, zasnęłam i po 10minutach obudził mnie skurcz.
Pomyślałam,że to chyba nie żarty i napuściłam sobie do wanny gorącej wody.
Daniel zasnął, a ja wzięłam długą kąpiel, zrelaksowałam się. Zamiast przestać-bolało mocniej. Wciąż co 9-10minut. W międzyczasie popsuł mi się telefon więc wyskoczyłam z wanny i cała mokra szukałam czegoś,co mierzy czas.. Niechcący obudziłam Daniela. Usiadł na łóżku i patrzył na mnie jak na wariatkę-chyba zauważył że coś się dzieje (i wcale się nie dziwię). O 2-ej skurcze stały się nieznośne, zaczęłam delikatnie stękać i wymyślać różne pozycje, żeby sobie ulżyć.
Próbowałam postawić sobie na kolanach laptopa i napisać na BB, ale kiedy nachodził skurcz, miałam ochotę uderzać pięściami w klawiaturę.. W sumie aż tak strasznie nie bolało- bardziej przeszkadzało niż bolało.
Najśmieszniejsze jest to,że ja wciąż nie wierzyłam,że rodzę.
O 3-ej zaczęło mnie czyścić. Biegałam do toalety dosłownie co 3minuty i sama nie wiedziałam czy to ból skurczowy, czy to ból na biegunkę :baffled:
O 4-ej miałam skurcze co 8minut. O 4.30 były co 5minut i postanowiłam,że obudzę Daniela. Chciałam żeby mi jakoś pomógł, ale nadal nie chciałam jechać do szpitala.Wciąż mnie czyściło i bałam się,że będę musiała załatwić się w samochodzie :-) O 5ej Daniel się ubrał i zdecydował się,że jedziemy rodzić. Zadzwonił po znajomego, który nas zawiózł. Formalności na izbie przyjęć były koszmarne, bo już w aucie skurcze łapały mnie co 3minuty, a wredne babsko było zaspane i musiałam jej do ucha wykrzykiwać swoje dane. Miałam ochotę zostawić Daniela, żeby wypełnił te wszystkie papierki,a sama iść na porodówkę,ale bałam się,że będzie tak jak u Asiowo :-) a strasznie zależało mi na porodzie rodzinnym.
Drogi na porodówkę nie pamiętam-przysięgam,że gdybym teraz musiała tam dojść z izby przyjęć, to nie wiedziałabym w którą stronę mam się ruszyć :-)
Przebrałam się w sekundę- stanik i majtki rzuciłam gdzieś w kąt, a Daniel przez ten czas szukał w mojej torbie koszulki. Nie martwiłam się,że ktoś zobaczy mnie nago- wiedziałam,że za chwilę czeka mnie NAJGORSZE i tylko to zaprzątało mi głowę.
Nie potrafiłam skupić się na głębokim oddychaniu, zapomniałam o wszystkim, czego uczyli na szkole rodzenia.
Na porodówce przywitali mnie słowami: "O,Paula.. w końcu!! właśnie Cię wspominaliśmy z panem ordynatorem" :-D. Najcudowniejsza na świecie położna pomogła mi wczołgać się na łózko, Daniel stanął za moimi plecami i mówił do mnie,żeby zająć mnie rozmową-to mi pomagało. Nawet nie poczułam,że położna wsadziła mi rękę .. usłyszałam tylko: "O cholera, pełne rozwarcie! Doktorze, szybko!" :-D Zaczęli biegać po sali, szykować wszystkie narzędzia. Zadzwonili po jakąś kobietę,żeby "W SEKUNDĘ" przygotowała łóżeczko dla dziecka i grzała pościel. Ja siedziałam na łóżku porodowym i się śmiałam-ale to normalne, ja zawsze się śmieję,kiedy jestem zdenerwowana :tak: O 5:30 poczułam,że sączą mi się wody i położna przyszła,żeby przebić mi pęcherz. Zrobiło się milutko i cieplutko :-D ale tylko na moment. Zaczęli podłączać kroplówkę z oxy, ale w połowie stwierdzili,że to bez sensu, bo ona nawet nie zdąży zadziałać. Mimo wszystko zostawili mi ją i zajęli się porodem. Kazali mi opierać stopy o klapki, które są wmontowane w łóżko, a ja nie potrafiłam! Unosiłam nogi do góry jak dureń :-D Położna zaczęła się denerwować,krzyczeć,że w takiej pozycji nigdy nie urodzę, a ja mimo wszystko wciąż te kolana podciągałam do góry.
Co chwilę podchodził do mnie ordynator, głaskał mnie po brzuchu, pocieszał.
Ja oczywiście już po pół godziny krzyczałam,że nie dam rady :-) Po 40minutach darłam się "Gdzie ta główka,kurrrrrr......" :-) O 6:15 zaczęłam tracić siły, nie dałam rady przeć, robiło mi się słabo, głowa opadała mi do tyłu- nawet Daniel nie dał rady nade mną zapanować. Jemu też zrobiło się słabo i położna kazała mu wyjść na minutę. Zaczęłam się drzeć: "Kochanie kur.., wracaj!!!" więc wrócił i szybko się ogarnęliśmy oboje. Położna powiedziała, że o 6:30 malutka będzie z nami i to podziałało na mnie jak wielki kop w środek tyłka za przeproszeniem :tak: Położna mnie nacięła (na początku byłam zła, ale dowiedziałam się,że gdyby nie nacięła w tym momencie, to bym popękała i to baaaaaardzo, więc teraz jestem jej wdzięczna).
O 6:25 zaczęła się na mnie drzeć,bo znów zaczęłam unosić nogi i krzyczeć,że ich nie czuję i nie dam rady się zapierać. Przyszedł ordynator i powiedział: "Zostawcie ją w spokoju, niech urodzi tak jak jej wygodnie". Kazał mi podciągnąć nogi do klatki piersiowej i złapać się za kostki.Do końca życia mu się za to nie odpłacę,bo dzięki temu urodziłam i główkę i ciałko na jednym parciu. Widziałam jak wyskakuje ze mnie coś różowego, Daniel zaczął krzyczeć "Kocham Cie Paula, kocham Cie,kocham Cie.." a ja płakałam. Podciągneli mi koszulkę, położyli ją na brzuchu i ZAKOCHAŁAM SIĘ NA ZABÓJ. Poczułam niewyobrażalną ulgę, zrobiło mi się ciepło i znów zaczęłam płakać. Nogi mi się trzęsły, byłam w szoku ale wciąż mówiłam do niej "Jesteś moja". :tak:
Rodzenie łożyska to pikuś. Szycie bardzo bolało-tak samo jak nacinanie. Dla mnie to był gorszy ból niż parcie, ale również dało się przeżyć.
Na porodówce zostaliśmy jeszcze pół godziny. Zuzia miała otwarte oczy, patrzyła na nas tymi swoimi cudownymi, granatowymi oczkami a my nie wiedzieliśmy co mamy powiedzieć ze szczęscia. Daniel wariował, zaczął ściskać położną, dziękować lekarzowi.. Pamiętam że jak mnie szyli, to krzyknął "Paula,ona ma twój nos!!!" :-) Wszyscy gratulowali mi odwagi, bo praktycznie żadna kobieta nie wytrzymuje w domu do takiego etapu, a ja przyjechałam "na gotowe". Wyrobiłam się w niecałą godzinę i wstawiłam w szok pół szpitala.
Później przewieźli nas na salę-Daniel wiózł moje łóżko, a położna wiozła Zuzię. Zostawili nas na chwilę samych i zabrali małą do szczepienia, kąpania itp. Czułam się cudownie, miałam tyle energii w sobie, że byłam gotowa góry przenosić. Dzwoniłam do wszystkich i krzyczałam "3100.. 3100.. a miało być 2700.." :-) i chwaliłam się jakie piękne dziecko mi się urodziło.
Malutkiej zbadali słuch, płucka- wszystko było w porządku. Dostała 10punktów a my pękaliśmy z dumy. Nawet przez myśl mi nie przeszło,że mogłoby być z nią coś nie tak.
Jeśli to możliwe, to musze przyznać,że jeszcze bardziej zakochałam się w Danielu- dopiero teraz czuję,że łączy nas coś mocnego. Widzę jak zajmuje się Małą, jak wstaje do niej w nocy, jak ją do siebie przytula, jak do niej mówi, śpiewa jej kołysanki- nawet na noc nie chce jej z ramion wypuścić :tak: Jestem z niego dumna. To on ją trzymał przy pierwszej kąpieli, to on zakładał jej body przez główkę,kiedy ja się bałam.. To on ocierał mi łzy, kiedy pierwszego dnia w domu płakałam bez powodu. To on masował mi piersi przy nawale i pomagał odciągać pokarm. Był i jest cały czas przy mnie. Kiedy próbowałam się poddać i karmić małą butlą, on mnie wspierał i tłumaczył,że za każdym razem będzie tylko lepiej. I miał rację. Teraz kocham, kiedy ten mój malutki Żółwik szuka cyca swoimi cudnymi usteczkami.
A panna Zuzanna? Jest cudowna. Nie płacze, nie marudzi. Dziś przespała całą noc z jedną przerwą na karmienie. Byliśmy w szoku.
Kocham ją miłością bezwarunkową, nie wyobrażam sobie życia bez niej.
 
Oto mój poród:
Termin miałam na 7 stycznia. Do końca nie wiedziałam na sto procent, czy będę rodziła Sn, czy przez CC (miałam tak zwane względne wskazania okulistyczne). W poniedziałek zadzwoniłam do gina, który zlecił mi stawić się do szpitala we wtorek rano. Trafiłam na patologię, i niespodzianka okazało się, że planowa cesarka m odbyć się w czwartek. W środę mogłam zjeść tylko obiad, zero kolacji, po 18.00 nic nie wolno było mi pić. W czwartek o 6.00 lewatywa, potem kąpiel, później kroplówka z NaCl, jakieś krople w razie gdyby konieczne było znieczulenie ogólne. Około 8.20 przyszła do mnie pielęgniarka (a raczej studentka 3 roku położnictwa) i udałyśmy się na porodówkę. Po drodze widziałam salę na której 13 lat temu rodziłam SN (brrrrrrr koszmar), potem salę porodów rodzinnych i weszłam na salę, gdzie odbywają się CC. Denerwować zaczęłam się dopiero w momencie gdy zobaczyłam łóżko, było takie małe, bałam się, że spadnę. :szok:Wkuwanie się w kręgosłup w ogóle nie bolało:no:, jedynie gdy znieczulenie zadziałało, zaczęło brakować mi powietrza, ale pani anestezjolog szybko zadziałała, dostałam maseczkę i było lepiej, potem troszkę odruchów wymiotnych, ale ponieważ byłam wcześniej przygotowana do operacji, niczego nie pobrudziłam. Cewnik miałam założony pod znieczuleniem więc zero bólu, za chwilę słyszę jak mój lekarz mówi „Cześć kolego. Zobaczcie jaki fajny blondasek”, :-):-):-)a ja słyszałam płacz mojego synka, to było cudowne uczucie. Potem dostałam na chwilkę małego i pocałowałam go w czółko. Podczas zabiegu gapiłam się w monitor i patrzyłam jak spada mi ciśnienie:szok:, zaliczałam takie małe odloty, polepszenie nastąpiło, gdy odłączono mi znieczulenie, mogłam oddychać pełną piersią. Potem przełożono mnie na drugie łóżko i zawieziono na 15 minut do sali przebudzeń, tam dostałam na chwilę maleńkiego i przystawiła do piersi, ale jakoś nie chciał ssać. Chyba też był w szoku, tak jak ja. :szok:Następnie przewieziono mnie do sali pooperacyjnej, gdzie leżałam prawie 24 godziny. Przez dwanaście nie mogłam podnosić głowy, bo groziłoby to atakami migreny (tak nastraszyła mnie anestezjolog). Wstać mogłam dopiero następnego dnia rano, oczywiście przy pomocy rehabilitantów. W piątek trafiliśmy do innej sali, w poniedziałek wypisano nas do domu.
Poród wspominam bardzo dobrze. Rodziłam w szpitalu kliniczny, który ma różną opinię, ale ja nie mogę narzekać. Tym bardziej, że trafiłam na czas w którym studentki położnictwa miały praktyki, więc opieka była super, dziewczyny były bardzo pomocne. Miałyśmy nawet masaże pleców.
Pierwszy poród SN wspominam jako totalny koszmar, :shocked2:(córcia owinięta pępowiną), a było to 13 lat temu, obecnie było inaczej, a ból po cięciu to dla mnie nic w porównaniu ze skurczami porodowymi. Najważniejsze jednak dla mnie było to, że cesarka jest bezpieczna dla mojego synka. :-):-):-):-):-)
 
Ostatnia edycja:
Ok no to Czas na naszą historię...
Boo to wielki uparciuch o czym wszystkie wiecie - poród jakimś wyjatkiem nie był...

3 w nocy - skurcze - delikatne i reg. ale chciałam spac wiec zasnełam, wybudzałam sie tylko na skurczyki...
5 nad ranem - nie moglam już spac - budze Daniela i mówie ze to chyba dziś ale ma jeszcze spać ja ide pod prysznic.
Wziełam dwie NO-SPY, woda sie leje i przynosi mi ulge ale czuje skurcze.. Nagle "PLUM" :baffled: - mysle sobie C jak CZOP odcinek OSTATNI!!!

Ubrałam się, wysuszyłam włoski, zrobiłam make-up :-p
6,30 (chyba nie pamietam dokladnie :-p) Panna Wody Płodowe
Myslałam sobie - o matko jedyna wszystko na raz, może jeszcze za chwile dziecko bede tulić w rekach :-D:-D:-D:-D
NA IP - położna " Boże dziewczyno zero rozwarcia, szyjka twarda, zamknieta nie skócona - TO bedzie trwało długo"

TO trwało długo - pierwsze 6 h : 1,5h zapis KTG :wściekła/y::wściekła/y: - skurcze 20. 30 40% - bola jak skurcze jelit na biegunke
wiele godzin pod prysznicem i lezenie na boku...
Daniel udawał lekarza i cały czas mnie rozsmieszał :cool:

po 13 podłączyli mi oxytocyne i tu juz skonczyla się wesoła opowiastka :no::no:
KTG po 20 minut bo wiecej nie dawałam rady lezeć - zapis skurcze płaskie 20% a ja myslałam ze mnie ze skóry obdzierają.
Ból straszny, ledwo powstrzyywałam sie od krzyku!!!
Do godziny 19 (zmiana połoznych - na cale szczescie moje !!! ) rozwarcie na UWAGA UWAGA 4cm !!! :no::no:

Nowe położne - cudowne!!! - spacery, masaze krzyża , piłka i tak do 21 - rozwarcie na 5 cm :blink:
Położne bardzo mnie wspierały bo od 19 straciłam kilka razy przytomnośc na chwile..odpływałam z wycięczenia, gadałam straszne rzeczy, cały czas powtarzałam DLACZEGO TAK DŁUGO ??? Dlaczego TAK bola tak małe skurcze...
Myśle że tłumaczyc nie musze Wam że miałam cały czas skurcze Krzyzowe - koszmar :no:

ok 21,30 połozne zadzwoniły do Ginekologa i zdały relacje, że wiele godzin mojej męki i tylko 5cm i to takie liche...chwila ciszy i slysze jak mowia - ok zanim zawieziemy ja na sale do cc spróbujemy zrobic TO na dwa razy ...
kazały mi sie połozyc na plecach,
Obie wsadziły po jednej dłoni TAM przyszedl skurcz i kazda ciągneła w swoją strone . Zrobiły mi rozwarcie z 5 cm na 8 cm...
Ból tak straszny ze nie da się tego opisać - krzyczałam tak że prawdopodobnie cały szpital mnie słyszał...
Moj Daniel w tym momencie został przezemnie pogryziony
Kazały mi się położyć na boku na chwile a ja majaczyłam "chcecie mnie zabić...dlaczego?'
21,45 kolejne rozwieranie z 8 cm na pełne rozwarcie
tego juz nie wytrzymalam - zemdlałam ...
wyciucili mnie - ja krzycze ze musze KUPE połozne na to to rób ..ponoć zrobiłam :baffled: nie pamietam
21,55 krzycze ze juz nie mogę dłuzej a położne: TERAZ PRZYJ !!!

3 parcia ... i słysze kwik mojego ssaka - to była 22,05

Jest na moich piersiach a ja sobie mysle - kurcze jaki ty jestes wielki :szok: jak ty się tam zmiesciłeś :szok::szok: i mi go zabrali
Położne mnie zszywają a ja mówie - PRZEPRASZAM WAS !!!
a one za co
a ja.. za kupkeę :baffled::baffled:
a one : spokojnie - bardziej to bałyśmy się ze nam bębenki popękaja :-D:-D
No a później to juz wiecie do cyca się ssak przyssał i nastąpiła miłość :-):-):-)

Po 2 godzinach mialam usiasc i sprawdzić czy mi nie jest słabo - nie było - wiec wstalam i poszłam pod prysznic ...po 3 krokach Daniel mnie łapał - zemdlałam ...
hemoglobine miałam 5.0..rano 6,0 ..w dniu wypisu 7,5 - obylo się bez transfuzji - dzieki mojemu Ginowi :-D

Przeszłam do historii w tym szpitalu dlatego ze najdłuzej się rozkrecałam do najszybszego wyparcia jaki pamiętaja :cool2:
 
Właśnie pozbyłam się chwilowo ssaka więc piszę póki mogę ;-)

W środę jak pojechałam na wywołanie to wyliczyli mi termin według innego sposobu że mam na 9 stycznia a nie 7 no i się wstrzymywali z wywołaniem ... miałam zrobione w ciągu dnie 3 ktg, usg i wyliczyli mi dziecko na 4300g-4922g no i zrobili badanie ginekolog na izbie przyjęć gdzie miałam 0rozwarcia i tak nic po za tym tylko leżałam sobie na jakiejś sali przy porodówkach ale stwierdziłam że może przyda się bym chodziła i tak sobie tam ciągle spacerowałam :tak:

w czwartek w końcu chcieli mi założyć jakiś cewnik Foleya(nie wiem jak się to pisze) ale w nocy z środy na czwartek napinał mi się brzuch a z rana poczułam niewielką ilość śluzu pomyślałam że może się coś zaczyna ? .... no i poszłam na założenie tego cewnika i najpierw mnie zbadał ten ginekolog i co się okazało mam 3cm rozwarcia i cewnik poszedł w kosz a ja spierniczałam jak najdalej od niego tak mnie zbadał że mnie wykręcało na fotelu (ale po tym badaniu pojawiał się czop z krwią) zadecydowali że jak będzie wolna sala porodowa to podłączą mi oksy i tak czekałam cały dzień i się nie doczekałam :no:ale za to chodziłam ile wlezie ....około 21:00 zaczęłam odczuwać lekkie bóle podbrzusza i zostałam znowu zbadana i nadal miałam 3cm rozwarcia :baffled:i babka kazała mi się położyć spać a ja stwierdziłam że będę chodzić i tak chodziłam aż zaczęły się pojawiać prawdziwe skurcze

po północy doprosiłam się o badanie ginekologiczne od tej samej babki ale najpierw się zapytała czemu nie śpię :baffled: a ja że jak mam skurczę to raczej nie zasnę no i było ku jej zaskoczeniu 5cm tak mnie zbadała że ja do niej "ja *******...ale bolało ":szok::zawstydzona/y:i w końcu zadecydowała że jak będzie sala to ja na nią idę ale ciągle coś się działo poród za porodem miałam czekać 15 minut żeby wysprzątali salę ale czekałam chyba kolejną godzinę albo i dwie już czas tak szybko uciekał ze nie pamiętam ...:baffled:

jedna pani pocieszyła mnie że dziś jest super ekipa na porodówce co odbiera porody i rozmawialiśmy o prysznicu a ja do niej że jak się tam dostanę salę to prysznic może rozwarcie się rozkręci :tak:

wiec w końcu dotarła do mnie dziewczyna gdzieś w moim wieku i mówi że idziemy pomału na salę porodową a ja torba w rękę i do niej biegiem;-) bo ja muszę zdążyć tam dojść między skurczami wiec jak mi minął skurcz to tam biegłam i zdążyłam dostać następny na łóżku a wcześniej tylko rzuciłam laczkami na drugi koniec sali żeby tylko zdążyć się położyć :zawstydzona/y:

po badaniu okazało się że miałam już 7cm i stwierdzili że pęcherz przebity a ja że w życiu nie :no:to znaczyło że dziecko mocno na niego napiera i nie przebijają żeby dziecku główki nie uszkodzić (a ja czekałam aż to zrobią wcześniej może by się szybciej coś rozkręciło :baffled:)

podłączyła mi ktg i dała zastrzyk na przyspieszenie rozwarcia i niby na złagodzenie skurczy ale potem mi powiedziała że na ból to on mi nie pomoże:baffled: na szczeście 5 skurczy i miałam 8cm potem kolejne 5 i miałam 9 cm i od razu skurcze parte dziewczyna co ze mną była tylko zamykała drzwi i wracała bo już ją wzywałam :-D ale w końcu mnie bada i mówi że mam nadal 9 cm ale dostałam skurcz potem drugi szybko założyła mi cewnik żeby pozbyć się jeszcze zaległego moczu i po tym przyszedł skurcz i 10cm :tak:i od razu rodziłam sam poród 4minuty urodziłam tylko główkę w 3 parciach i przebili mi dopiero pęcherz a z nim i wodami wyskoczył ze mnie co się okazało synek :tak:o godzinie 3:10 i wadze 4,5kg na szczęście zdrowiutki :tak:

Byłam w szoku przez sam poród i miło zaskoczona płcią i tylko jajka miałam jego przed oczami jak mi go pokazała :sorry2: zdążyłam go dotknąć i szedł na badania bo wody były zielone do tego
salę zalałam na całego tymi wodami tak chlusnęły ,łożysko się po porodzie rozpadło i musiałam mieć łyżeczkowanie (akurat nic mnie nie bolało na całe szczeście)choć położne mówiły że wyszło całe i później się zaczęło ciągnąć no ale woleli nie ryzykować ....

i dzięki super położnym nie byłam nacięta o co poprosiłam sekundę przed porodem :tak: no i one były zadowolone że szybko ze mną poszło bo rodziło się dziecko za dzieckiem i same chłopaki w tym dniu :-D

no i potem wszyscy przychodzili mnie odwiedzać bo zdążyłam przez te 2 dni całą porodówkę poznać nie wspomną o tych dziewczynach co były na sali ciągle się zmieniały i tylko tatusiowie przychodzili szczęśliwie się pochwalić że już urodziły :sorry2:no i w końcu ja się doczekałam ;-) a najbardziej zdziwiona była ta babka co mi kazała iść spać że ja nagle wracam z porodówki już po ;-)

według kalendarza i suwaczków rodziłam w 42tygodniu i 1 dniu ciąży a według ich w 41tyg i 5 dniu :confused:

akurat ssak się obudził wiec się wyrobiłam ;-)
 
Ostatnia edycja:
Dnia 03.01 .2010roku o około godziny 9 rano pojechalem z mamą i tatą do szpitala ,zeby pan doktor zobaczył kiedy zdecyduje sie wyjsc na świat:tak:Dłudo czekałem z rodzicami na oddziale na pana doktora,było tam chyba z 10 pań z takimi duzymi brzuchami .Mama weszła do gabinetu i położyła sie na takim śmiesznym fotelu .Pan w białym fartuchu zbadał mame i powiedział pani Sylwio prosze isc na izbe przyjec ,a mąz niech zasuwa po torbe ,rozwarcie na dwa palce (ale ja się wystraszyłem ,ze to już dziś:szok:)i rodzimy dzisiaj,a mamunia do niego,ze ona jedzie do domu bo do terminu 2 tygodnie,ze ona sie boi oxytocyny i ze nie rodzi:-Dno asle w koncu dała sie przekonac ,ale strasznie sie bała-czułem to:tak:W końcu trafilismy na porodówke ,tatus pojechał odebrac mojego braciszka od cioci i zawiezc do domciuMama zadzwoniła gdzies i slyszałem jak mówi
-pani Agato jestem na oddziale ,doktor kaze rodzic,a połozna mówi ze bedzie o 14,mamusia sie wystraszyla ,ze w takim razie pewnie urodze sie dopiero w nocy:baffled:Przyjechała pani Agata ,a mamunia miała delikatne skurczyki:tak:o 15 poczułem jak ktos intensywnie wkłada palce do mojego domciu i mówi -Sylwia 5 cm rozwarcia:tak:pózniej te palce bardzo wymasowały mamę i mówiła ,ze boli.Mamusia chodziła ,kucała a ja sobie spałem ,bo czułem ze czeka mnie cos bardzo waznego ale równiez bardzo trudnego do wykonania:tak:Czułem jak mamuni burczy w brzuszku bo nic rano nie jadła ze stresu i ta miła pani podłączyła jej glukozkę na wzmocnienie,a zaraz po niej cos co nazywa sie oxytocyna bo skurcze były nieregularne ,ale po niej przestało byc tak fajnie ,bo mamusia juz nie mogła wytrzymac bóli z krzyża:baffled:Pomyslałem ,ze to juz chyba niedługo potrwa:tak:i zszedłem sobie glówką jeszcze nizej:tak:Nagle usłyszałem głos tatusia i poczulem sie bezpieczniej ,ale mama płakała i pani ja zabrała do sali z takim fajnym łóżkiem:tak:pózniej pan w białym fartuchu przebił mój balonik i uciekły mi moje cieplutkie wody w których sie kąpałem przez 9 miesiecy:tak:Znów poczulem palce przy mojej główce ,a mama sobie cichutko mruczała ,ze boooooooooooooli ten masaz na skurczu i ze nie chce:no:pani kazala jej usiasc na kibelku i powiedziala -Sylwia 8 centymetrów ,jeszcze 3 skurcze na sedesie i bedzie 10,ale jak usłyszalem jak mama krzyczy ,ze juz nie wytrzyma to postanowiłem sie zmobilizowac i juz wyjsc:tak:Polozylismy sie na niewygodne lóżko i pani połozna mówi -Sylwia spróbuj przec ,a ja czuje ,ze cos mnie ciągnie w dół ,troszke sie bałem:tak:Mama parła ,a moja główka nie mogla wyjsc ,ale mamusia byla bardzo dzielna i dała z siebie wszystko i po kilku parciach ktos mnie wyciągnął:tak:Była godzina 18:25,wazyłem 3530 i miałem długosc 56centymetrów.Pani Agata oszczedziła mame i nie nacieła,ale nie mogłem wyjac i troche ja rozerwałem.Mama była bardzo szczesliwa:tak:
Zabrali mnie z cieplutkiego brzuszka i pani która mnie badała z niepokojem zapytała mamy czy chorowała na cos lub czy brała jakies leki ,bo mi serduszko przyspiesza i zwalnia i podobno zrobiłem sie siny:tak:Zbrali mnie do takiego dziwnego łózeczka i puscili tlem ,bardzo płakałem ,chciałem do mamy:tak:jeszcze zrobili mi przeswietlenie i okazało sie ,ze moje małe serduszko jest powiekszone i pani neonatolog poszła do mamusi powiedziała ,ze dzwoni po karetke do Lodzi,bo chyba mam chore serduszko ,jak ja sie bałem ,ze zabierają mnie od mamy:szok:
Mama strasznie płakała ,tatus przywiózł ja do mnie na wózku zeby mogła mnie chociaz przez chwilke zobaczyc,a ja strasznie płakałem.pózniej przyszła do mnie pani z karetki i włozyli mi rurke do gardełka zebym mógl oddychac i zabrali do takiego duzego samochodu którym bardzo szybko jechalismy do innego szpitala.Tam zrobili mi pierwszy zabieg i uratowali mi życie.Tęskniłem za mamusią bo bylem tam sam.Tatus mówił jak przyjechał do mnie ,ze mama bardzo płacze i dla niej byłem taki dzielny.Jak tylko ją wypuscili ze szpitala przyjechała do mnie i trzymala mnie za raczke w której miałem podłaczone kabelki i łzy zalewały jej oczy.Po póltora tygodnia pan profesor zoperowal moje maleńkie serduszko i w końcu mogłem byc z mamą i tatą.Teraz dochodze do zdrówka,wczoraj wyszedłem do domciu i poznałem mojego braciszka Oskarka.Bardzo sie wszyscy cieszymy i rodzice cały czas sie modlą o moje zdrówko.

Chciałem podziękować wszystkim E ciociom ,za modlitwe o mój powrót do zdrówka i prosic o jeszcze:tak:OLIWIER
 
Ostatnia edycja:
reklama
No to i ja napiszę swoją małą opowieść.

Jeszcze w sobotę na nic kompletnie się nie zanosiło. Od paru dni co prawda miałam te przepowiadające niebolące skurcze, ale tak poza tym, to nic się nie szykowało, a do terminu z OM jeszcze 10 dni. Jeszcze u teściów byliśmy, to sobie zażartowałam, że co będzie, jak jutro urodzę. Wieczorem długo siedziałam przy kompie, jakoś naszła mnie ochota trochę pograć razem z moim mężem. Serduchowanie planowałam dopiero od wtorku, bo przecież w poniedziałek dopiero miałam odebrać wynik na paciorka.
Zbudziłam się w nocy i pierwsze, co poczułam, to, że jest mokro. Już wiedziałam, co się stało, chociaż nie do końca mogłam uwierzyć, że to już. Wstałam, spojrzałam na zegarek - 4:47. Szybko poszłam do łazienki i przekonałam się ostatecznie, jak wygląda pani Wody Płodowe. Zorientowałam się też, że boli mnie brzuch, ale nijak nie mogłam wyodrębnić z tego żadnych skurczy, regularnych czy nieregularnych. Wzięłam prysznic i ogoliłam się jeszcze szybko, ubrałam i poszłam zbudzić męża. Sprawdziłam raz jeszcze torby, zrobiłam kanapki dla siebie i męża. Jeszcze zdążyłam szybko na BB wskoczyć i posta napisać. Około 5:45 wyjechaliśmy do szpitala i wtedy też wreszcie na spokojnie udało mi się poczuć skurcze, były regularne, co ok. 4 minuty.
Trochę po 6 rano dotarliśmy do szpitala, na izbie przyjęć pusto. Przyjęła mnie niezbyt miła pani, zapewne nie była zadowolona, że pod koniec nocnej zmiany kogoś musi obsługiwać. W ogóle nie wzięła ode mnie połowy wyników (ostatnich morfologii, moczu) nie pytała o pobyty w szpitalu czy inne takie rzeczy, tylko o jakieś głupoty w stylu wykształcenie ojca dziecka. Zbadała mnie niezbyt delikatnie i jedyne, czego się dowiedziałam, to że mam się przebrać. Dopiero jak zszedł lekarz, to usłyszałam jak mu mówi, że rozwarcie na 2 cm. Baba zabrała mnie na salę porodową, mężowi z rezczami kazała podjechać druga windą. Położyli mnie najpierw na ogólnej porodówce pod KTG. Co jakiś czas ktoś przychodził, zadawał jedno dwa pytania i odchodził. Ale wszyscy już sprawiali miłe wrażenie, a babsko z izby przyjęć więcej się nie pojawiło. W końcu wpuścili do mnie męża, co bardzo mnie ucieszyło, bo smutno mi było samej pod tym KTG, jeszcze na leżąco te skurcze dziwne były. Po jakiejś godzinie (nie pamiętam dokładnie teraz) przyszli mnie zbadać i okazało się, że rozwarcie zaledwie 3 cm. Odłączyli mi KTG i poszliśmy z mężem wreszcie na salę porodów rodzinnych. Tam mogłam sobie chodzić i robić co chciałam. Piłki niestety nie użyłam za bardzo, bo nie mogłam wymyślić, jak mam na niej usiąść z tą ligniną między nogami. Ale dawało radę, w czasie skurczy oddychałam sobie głęboko, robiłam półprzysiady albo sobie przyklękałam. Czas mijał, mąż położył się na chwilę zdrzemnąć. W międzyczasie lekarz namówił mnie na lewatywę, bo początkowo nie byłam zbyt zdecydowana, ale teraz jestem mu wdzięczna. Wzięłam sobie prysznic z pomocą męża. I kolejne badanie, to chyba około 11? Rozwarcie sprawdzali mi lekarz i położna i wyszło im tak 4-6 cm. Położyli mnie na KTG i okazało się, że skurcze owszem są, ale jakieś takie niemrawe. Lekarz kazał podłączyć mi kroplówkę, aby wszystko przyspieszyć trochę. Dostałam też antybiotyk, jako że nie miałam wyniku na paciorka, no i przede wszystkim wody odeszły mi wcześniej. Oxy pomalutku sączyło się w moją żyłę i po chwili poczułam skurcze rzeczywiście mocniejsze i bardziej regularne, co nawet było widać na wykresie KTG. Pozwolili mi wstać i sobie z kroplówką łaziłam w tę i z powrotem. Miałam wrażenie, że nic nie posuwa się naprzód, skurcze niby nasilały się, ale ciągle to nie było to. Na kolejnym badaniu rozwarcie 8 cm, odetchnęłam z ulgą, że zostały już tylko 2 do pełnego. Położna teraz już częściej zaglądała i pytała, czy czuję parcie. Nie czułam za bardzo, więc czekałam i czekałam, w czasie skurczów przytulałam się do męża, wszystko było do wytrzymania. W końcu wreszcie poczułam to parcie, chyba mąż zawołał położną. Rozwarcie już było prawie. Położna kazała mi się wdrapać na fotel porodowy i położyć na boku, a właściwie bardziej pół-siedziałam, bo mąż mi podniósł oparcie wyżej. Dostałam jeszcze drugą dawkę antybiotyku.
W końcu się zaczęło. Mąż wyszedł do drugiej części sali, a ja skupiłam się rodzeniu. Położna bardzo mi pomagała, mówiła kiedy przeć i przypominała o oddychaniu między skurczami. I tak sobie to trwało i trwało. Dosyć szybko zmieniłam pozycję z boku na plecy, bo tak łatwiej było mi przeć. Miałam wrażenie, że wszystko postepuje bardzo powoli, a tak bardzo chciałam już zobaczyć córeczkę. Starałam się jak najlepiej, mała powolutku przesuwała się, ale wciąż nie chciała wyjść. W pewnej chwili usłyszałam i zobaczyłam, że się... posikałam, na szczęście położna uświadomiła mnie, że to się często zdarza, bo główka ucisnęła na pęcherz. Nie mniej jednak było mi trochę głupio i cieszyłam się, że jednak tą lewatywę miałam zrobioną. Miałam dosyć duże przerwy między skurczami, co pozwalało mi łatwiej łapać oddech, ale też i niestety dziecko się zdążyło więcej cofnąć. Położna dopingowała mnie, od pewnego momentu mówiła, że jeszcze tylko kilka parć i będzie koniec. Parłam jak najmocniej, ale nie dało się, w końcu położna musiała mnie naciąć. Jak zobaczyłam, że sięga po te nożyce, to spanikowałam na moment i nie napięłam się tak, jak powinnam, więc zabolało trochę bardziej niż mogło, aż krzyknęłam sobie wtedy. Dalej poszło już szybko. W następnym skurczu pojawiła się na zewnątrz główka, a później już za chwilę miałam malutkiego ludzika na brzuchu. Boże, jaka byłam szczęśliwa, jak ją zobaczyłam, moją śliczną, małą kruszynkę! Przytuliłam ją, a położna odcięła pępowinę. Zaraz też przyszła pediatra (a może już tam czekała, nie pamiętam) i wzięli dziecko ode mnie, aby umyć i zmierzyć (co robili tuż obok na szczęście). Miała 3200 g i 53 cm, 10 punktów - o czym się dowiedziałam dopiero później, bo jakoś do mnie nie dotarło wtedy nic. Ale mąż czuwał i nawet cyknął jedną fotkę małej. Tak przyszło na świat moje maleństwo 17 stycznia o 14:50.
Po chwili odpoczynku urodziłam łożysko i lekarz zabrał się za zszywanie mnie. Dostałam znieczulenie, więc nie bolało za bardzo. Lekarz był zresztą bardzo miły i delikatny. Mąż w międzyczasie dostał małą zawiniętą już w pieluszki na ręce i siedział z nią na kanapie w salce obok. Nawet nie płakała za bardzo u tatusia na rękach. Już po wszystkim pomogli mi przejść z fotela na łóżko i przewieźli mnie do męża. Przebrałam koszulę i dostałam maleństwo do nakarmienia. Nawet jakoś udało mi się ją przystawić i ssała całkiem solidnie, co zresztą jej zostało. Potem uświadomiłam sobie, że jestem głodna i dosłownie rzuciłam się na kanapki. Łyknęłam sobie też paracetamol na wypadek gdyby znieczulenie przestało działać, co było trochę głupie stwierdzam jednak, bo może nie byłoby wcale potrzebne, ale nie myślałam wtedy. Za dwie godziny przewieźli nas już na salę na oddział i zostaliśmy sami z dzieciaczkiem. Powoli docierało do nas, że teraz już jest nas troje.

No, to by chyba było na tyle. :)
 
Do góry