14 marca (niedziela) - zjawili sie u mnie rodzice (mieszkają 300km ode mnie) - wpadli na godzikę wracając od wujka z imienin (były dzien wczesniej). Nawieźli swojskiej wałówki, brakujące części do wózka i drobne upominki dla Mikołaja (który jeszcze był w brzuszku).
Po ich odejździe zebraliśmy sie z moim J na KTG do szpitala - wizyta kontrolna jako że byłam po terminie... i w dodatku od rana słabo czułam małego - o czym od rana trąbiłam mojemu J.
Przyjechaliśmy do szpitala, podłączyli mnie pod KTG - tam zero skurczy... Zbadała mnie Pani lekarz... nie było to miłe uczucie - czułam się jakby czyściła WC - tak mi gwałtownie wciskała palce - no ale nie dziwne skoro zaraz usłyszałam szyjka długa zamknięta... Powiedziałam jej że mam cukrzyce ciążową i po terminie kilka dni... Ona na to czy wyrazam zgode aby zostać...wręcz nalegałą abym została.... Zgodziłam się... J pojechał po moje rzeczy.
Poszłam do "swojego" pokoju... i tam czekałam na J... brzuch po badaniu bolał... gdy rzeczy do mnie dotarły - przebrałam się szybko i zaraz zabralli mnie na kolejne KTG (badali tetno dziecka chyba 5 lub 6razy dziennie)... wtym dniu akurat zero skurczy.
W nocy obudziły mnie skurcze co 7-9min... już nawet chciałam wzywać położną ale jakoś je przeżyłam, nawet troche pospałam. Obudziłam się przed 6 na mierzenie cukru i KTG... KTG wykazało skurcze ale były one nie duże... chodziłam tak ze skurczami...Po 9 ordynator miał obchód - wzięli mnie na badanie do gabinetu... Ordynator bada - szyjka długa przepuszcza 1palec - widziałam jak wyciągnął palce a na nich jakaś maź brunatna (chyba kawałek czopa)... zadecydował że założy mi cewnik z solą fizjologiczną aby zmiękczyc i skrócić szyjkę - jak zadecydował tak zrobił :-)...pytam go więc kiedy poród - a on że jutro lub pojutrze.
No to ja spokojna...dzwonie do J że jutro lub pojutrze urodze, że może mnie spokojnie odwiedzić. Po tym obchodzie zaczęłam sie dziwnie czuć - skurcze zaczęły się nasilać, były coraz czestsze, na kolejnych KTG się pojawiały jednak słabe... Położna (wielkie dzięki w jej kierunku!) która tego dnia miała dyżur zwróciła na mnie uwagę, widziała że coś się dzieje...doradziła mi abym liczyła skurcze (bo juz nie mogłam leżeć pod KTG), żebym je rozchodziła... tak też zrobiłam... skurcze co 4-6min... a lekarze wszyscy zajęci...Powiedziała że jak tylko któryś z lekarzy będzie wolny to mi załatwi badanie. W między czasie odwiedził mnie J... Powiedziłam mu żeby jutro nie przyjeżdżał tylko czekał aż zadzwonnie że rodzę - żeby nie jeździł 2razy na darmo


(jeszcze nie wiedziałam że za 1,5godz wróci ;-))
godz 15 - Pani doktor mnie zbadała na fotelu - znowu głęboko wepchnęła palce aż tu nagle chluuuuuuuup
chyba specjalnie przebiła mi pęcherz
... wody zielonkawe...szyjka długa ale rozwarcie ok 6cm...nie powiem....BYŁAM SZCZĘŚLIWA że to już i tylko pytałam kiedy mogę zadzwonić po narzeczonego 
...poszłam szybko z położnymi po swoje rzeczy i na porodówkę...
Położyłam sie na łóżku, podłączyli mi KTG, mój J przyjechał (blady jak ściana
)... skurcze były...jednak nie na tyle silne (tzn dla mnie baaaardzo silne i bolesne ale na ktg wychodziły słabe)...po ok 2godzinach podłączyli mi oxy....widziałam tylko jak co jakiś czas zwiększali jej dawke ale to nic nie dało... J mnie wspierał...otwierał i zamykał okno na moje żądanie, trzymał za rękę, - nie wyobrażam sobie jak mogłabym rodzić bez niego 

Baardzo mnie wspierał - i ani razu go nie wyklęłam (tego się bał 
)... w sumie byłam chyba oazą spokoju...tylko przy skurczach stękałam....
Co jakiś czas Pni doktor mnie badała... nic się nie posuwało.... skierowali mnie pod prysznic na 20min...wiec poszliśmy z J...też nic- następnie była piłka --- no zajebista sprawa... dobrze mi na niej było...z każdym skurczem odchodziły mi wody chyba baaaaaaaaaaaardzo dużo ich miałam... Mogłabym rodzić na piłce ale to raczej nie jest możliwe hehe...
Niestety musiałam zejśc z niej gdyż KTG wtedy gubiło odczyt....kazano mi się znowu położyć na łóżko...tak leżę...po skurczach wymiotowałam żółcią, zdarzało się że i potrafiłam zasnąć między skurczami - tak byłam wyczerpana...do tego dreszcze, uderzenia zimna i gorąca... przebywałam na porodówce od ok 15.20 - 23.30 kiedy to Pani doktor powiedziała że coś jest nie tak...Przy każdym skurczu małemu spadało tętno
Wystraszyła nas...J bardzo się zdenerwował... Pani doktor w ciągu 10min zwołała lekarzy na CC...podpisałam papiery i pojechałam na operacyjną...tam znieczulenie i cięcie! Fajne uczucie to znieczulenei w kręgosłup 

Wyciągnęli mi Mikołaja z brzucha, okazało się że miał 2razy pępowinkę owiniętą wokół szyi... To ona nie pozwalała mu zejsc w kanał i go podduszała... Na widok mojego Mikiego poleciały mi łzy z oczu... Pani anestezjolog głaskała mnie po głowie a ja juz tylko myślałam kiedy mi przyniosą mojego bejbuska...słyszałam jego płacz gdy go myli
więc znou się popłakałam... w końcu...gdy jeszcze mnie szyli...przyniesiono mi go do pocałowania...To było coś pięknego...Był taki delikatniutki i głdziutki, tak ładnie pachniał...
Kocham go przeogromnie...nie myślę co by było gdyby nie zarządzili cięcia... Najważniejsze ze już jesteśmy razem We Troje


Powiem szczerze że nie pamiętam już bóli podczas skurczy...ale pamiętam za to smak żółci hehe...
The End!
PS. Dziękuję Jaruś

<cmooooooooooooooooooook>
Po ich odejździe zebraliśmy sie z moim J na KTG do szpitala - wizyta kontrolna jako że byłam po terminie... i w dodatku od rana słabo czułam małego - o czym od rana trąbiłam mojemu J.
Przyjechaliśmy do szpitala, podłączyli mnie pod KTG - tam zero skurczy... Zbadała mnie Pani lekarz... nie było to miłe uczucie - czułam się jakby czyściła WC - tak mi gwałtownie wciskała palce - no ale nie dziwne skoro zaraz usłyszałam szyjka długa zamknięta... Powiedziałam jej że mam cukrzyce ciążową i po terminie kilka dni... Ona na to czy wyrazam zgode aby zostać...wręcz nalegałą abym została.... Zgodziłam się... J pojechał po moje rzeczy.
Poszłam do "swojego" pokoju... i tam czekałam na J... brzuch po badaniu bolał... gdy rzeczy do mnie dotarły - przebrałam się szybko i zaraz zabralli mnie na kolejne KTG (badali tetno dziecka chyba 5 lub 6razy dziennie)... wtym dniu akurat zero skurczy.
W nocy obudziły mnie skurcze co 7-9min... już nawet chciałam wzywać położną ale jakoś je przeżyłam, nawet troche pospałam. Obudziłam się przed 6 na mierzenie cukru i KTG... KTG wykazało skurcze ale były one nie duże... chodziłam tak ze skurczami...Po 9 ordynator miał obchód - wzięli mnie na badanie do gabinetu... Ordynator bada - szyjka długa przepuszcza 1palec - widziałam jak wyciągnął palce a na nich jakaś maź brunatna (chyba kawałek czopa)... zadecydował że założy mi cewnik z solą fizjologiczną aby zmiękczyc i skrócić szyjkę - jak zadecydował tak zrobił :-)...pytam go więc kiedy poród - a on że jutro lub pojutrze.
No to ja spokojna...dzwonie do J że jutro lub pojutrze urodze, że może mnie spokojnie odwiedzić. Po tym obchodzie zaczęłam sie dziwnie czuć - skurcze zaczęły się nasilać, były coraz czestsze, na kolejnych KTG się pojawiały jednak słabe... Położna (wielkie dzięki w jej kierunku!) która tego dnia miała dyżur zwróciła na mnie uwagę, widziała że coś się dzieje...doradziła mi abym liczyła skurcze (bo juz nie mogłam leżeć pod KTG), żebym je rozchodziła... tak też zrobiłam... skurcze co 4-6min... a lekarze wszyscy zajęci...Powiedziała że jak tylko któryś z lekarzy będzie wolny to mi załatwi badanie. W między czasie odwiedził mnie J... Powiedziłam mu żeby jutro nie przyjeżdżał tylko czekał aż zadzwonnie że rodzę - żeby nie jeździł 2razy na darmo



(jeszcze nie wiedziałam że za 1,5godz wróci ;-))
godz 15 - Pani doktor mnie zbadała na fotelu - znowu głęboko wepchnęła palce aż tu nagle chluuuuuuuup





Położyłam sie na łóżku, podłączyli mi KTG, mój J przyjechał (blady jak ściana






Co jakiś czas Pni doktor mnie badała... nic się nie posuwało.... skierowali mnie pod prysznic na 20min...wiec poszliśmy z J...też nic- następnie była piłka --- no zajebista sprawa... dobrze mi na niej było...z każdym skurczem odchodziły mi wody chyba baaaaaaaaaaaardzo dużo ich miałam... Mogłabym rodzić na piłce ale to raczej nie jest możliwe hehe...
Niestety musiałam zejśc z niej gdyż KTG wtedy gubiło odczyt....kazano mi się znowu położyć na łóżko...tak leżę...po skurczach wymiotowałam żółcią, zdarzało się że i potrafiłam zasnąć między skurczami - tak byłam wyczerpana...do tego dreszcze, uderzenia zimna i gorąca... przebywałam na porodówce od ok 15.20 - 23.30 kiedy to Pani doktor powiedziała że coś jest nie tak...Przy każdym skurczu małemu spadało tętno




Wyciągnęli mi Mikołaja z brzucha, okazało się że miał 2razy pępowinkę owiniętą wokół szyi... To ona nie pozwalała mu zejsc w kanał i go podduszała... Na widok mojego Mikiego poleciały mi łzy z oczu... Pani anestezjolog głaskała mnie po głowie a ja juz tylko myślałam kiedy mi przyniosą mojego bejbuska...słyszałam jego płacz gdy go myli

Kocham go przeogromnie...nie myślę co by było gdyby nie zarządzili cięcia... Najważniejsze ze już jesteśmy razem We Troje



Powiem szczerze że nie pamiętam już bóli podczas skurczy...ale pamiętam za to smak żółci hehe...
The End!
PS. Dziękuję Jaruś


