To i ja się podzielę moim porodem. A co, przypomnę sobie trochę.
Termin miałam na 24.04 ale młoda stwierdziła że nie jest to dobry czas na wyklucie się więc 1.05 poszłam do szpitala nieświadoma tego, że będą chcieli mi wywoływać. Rozwarcia jako takiego dużego nie miałam (może na 2 palce), ale położna stwierdziła że może zrobimy test oksytocyny. Ja ok, można spróbować, ale dalej nieświadoma że dzisiaj urodzę, przebrałam się w piżamkę i sruu na górę na porodówkę. Podali mi oxy i przez 2h było nawet zabawnie. Żartowaliśmy, śmialiśmy się, z położną powspominaliśmy lipiec 2011 gdzie był wysyp u nich na porodówce. Po 2h zaczęła działać oxy i już bolało. Pamiętając poprzedni poród i będąc mądrzejsza o doświadczenia nie krzyczałam, bo i tak to nie pomogło a sobie sapałam. Od czasu do czasu przychodziła położna badając mnie, ewentualnie przypinając pod ktg. W pewnym momencie tak bolało, że już wytrzymać nie mogłam, poszłam pod prysznic i co skurcz to ja "o jezusie", czy "o jezusinku", coś w ten deseń. Siąść niewygodnie, stać marnie, to sobie klęczałam jak do modlitwy. Raz usiadłam to im zalałam podłogę. W pewnym momencie mówię do męża że już nie wytrzymuję i chcę znieczulenie, ale ten odparł że chyba już za późno na to, a ja byłam pewna że nie i ma lecieć po znieczulenie. Przyszła położna i mówi do mnie że kiedy wchodziłam do łazienki miałam 8cm rozwarcia. No i sobie poszła. Nie wiem, minęło 5 minut a ja poczułam jakby parte? Nie byłam pewna więc poczekałam na kolejne, a wtedy jak tępa nabrało to wszystko... Parte były bardzo mocne, nie zdążyłam wejść na łóżko jak mnie złapało. Myślałam że na podłodze urodzę ale położna mnie zmotywowała i dosłownie wskoczyłam na łóżko. A po 10 minutach urodziłam małą.
Tak więc po 4,5h pobytu na porodówce przyszła na świat nasza córa o wadze 3580g i 54cm, kruszynka, patrząc na to że była tydzień po terminie.
A położna zażartowała że przy następnym porodzie mamy od razu po pojawieniu się skurczy jechać do szpitala, bo inaczej nie zdążę do nich dotrzeć.
Termin miałam na 24.04 ale młoda stwierdziła że nie jest to dobry czas na wyklucie się więc 1.05 poszłam do szpitala nieświadoma tego, że będą chcieli mi wywoływać. Rozwarcia jako takiego dużego nie miałam (może na 2 palce), ale położna stwierdziła że może zrobimy test oksytocyny. Ja ok, można spróbować, ale dalej nieświadoma że dzisiaj urodzę, przebrałam się w piżamkę i sruu na górę na porodówkę. Podali mi oxy i przez 2h było nawet zabawnie. Żartowaliśmy, śmialiśmy się, z położną powspominaliśmy lipiec 2011 gdzie był wysyp u nich na porodówce. Po 2h zaczęła działać oxy i już bolało. Pamiętając poprzedni poród i będąc mądrzejsza o doświadczenia nie krzyczałam, bo i tak to nie pomogło a sobie sapałam. Od czasu do czasu przychodziła położna badając mnie, ewentualnie przypinając pod ktg. W pewnym momencie tak bolało, że już wytrzymać nie mogłam, poszłam pod prysznic i co skurcz to ja "o jezusie", czy "o jezusinku", coś w ten deseń. Siąść niewygodnie, stać marnie, to sobie klęczałam jak do modlitwy. Raz usiadłam to im zalałam podłogę. W pewnym momencie mówię do męża że już nie wytrzymuję i chcę znieczulenie, ale ten odparł że chyba już za późno na to, a ja byłam pewna że nie i ma lecieć po znieczulenie. Przyszła położna i mówi do mnie że kiedy wchodziłam do łazienki miałam 8cm rozwarcia. No i sobie poszła. Nie wiem, minęło 5 minut a ja poczułam jakby parte? Nie byłam pewna więc poczekałam na kolejne, a wtedy jak tępa nabrało to wszystko... Parte były bardzo mocne, nie zdążyłam wejść na łóżko jak mnie złapało. Myślałam że na podłodze urodzę ale położna mnie zmotywowała i dosłownie wskoczyłam na łóżko. A po 10 minutach urodziłam małą.
Tak więc po 4,5h pobytu na porodówce przyszła na świat nasza córa o wadze 3580g i 54cm, kruszynka, patrząc na to że była tydzień po terminie.
A położna zażartowała że przy następnym porodzie mamy od razu po pojawieniu się skurczy jechać do szpitala, bo inaczej nie zdążę do nich dotrzeć.