reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Opowieści z porodówki ( Bez komentarzy )

To i ja się podzielę moim porodem. A co, przypomnę sobie trochę.

Termin miałam na 24.04 ale młoda stwierdziła że nie jest to dobry czas na wyklucie się więc 1.05 poszłam do szpitala nieświadoma tego, że będą chcieli mi wywoływać. Rozwarcia jako takiego dużego nie miałam (może na 2 palce), ale położna stwierdziła że może zrobimy test oksytocyny. Ja ok, można spróbować, ale dalej nieświadoma że dzisiaj urodzę, przebrałam się w piżamkę i sruu na górę na porodówkę. Podali mi oxy i przez 2h było nawet zabawnie. Żartowaliśmy, śmialiśmy się, z położną powspominaliśmy lipiec 2011 gdzie był wysyp u nich na porodówce. Po 2h zaczęła działać oxy i już bolało. Pamiętając poprzedni poród i będąc mądrzejsza o doświadczenia nie krzyczałam, bo i tak to nie pomogło a sobie sapałam. Od czasu do czasu przychodziła położna badając mnie, ewentualnie przypinając pod ktg. W pewnym momencie tak bolało, że już wytrzymać nie mogłam, poszłam pod prysznic i co skurcz to ja "o jezusie", czy "o jezusinku", coś w ten deseń. Siąść niewygodnie, stać marnie, to sobie klęczałam jak do modlitwy. Raz usiadłam to im zalałam podłogę. W pewnym momencie mówię do męża że już nie wytrzymuję i chcę znieczulenie, ale ten odparł że chyba już za późno na to, a ja byłam pewna że nie i ma lecieć po znieczulenie. Przyszła położna i mówi do mnie że kiedy wchodziłam do łazienki miałam 8cm rozwarcia. No i sobie poszła. Nie wiem, minęło 5 minut a ja poczułam jakby parte? Nie byłam pewna więc poczekałam na kolejne, a wtedy jak tępa nabrało to wszystko... Parte były bardzo mocne, nie zdążyłam wejść na łóżko jak mnie złapało. Myślałam że na podłodze urodzę ale położna mnie zmotywowała i dosłownie wskoczyłam na łóżko. A po 10 minutach urodziłam małą.
Tak więc po 4,5h pobytu na porodówce przyszła na świat nasza córa o wadze 3580g i 54cm, kruszynka, patrząc na to że była tydzień po terminie.
A położna zażartowała że przy następnym porodzie mamy od razu po pojawieniu się skurczy jechać do szpitala, bo inaczej nie zdążę do nich dotrzeć.
 
reklama
No to ja kolejna do zwierzeń ehh..

Termin miałam na 11 maja ale jakos dziecię wyjść nie chciało dobrowolnie więc mój ginekolog zadecydował ze je wspólnie eksmitujemy za pomocą oksytocyny 15 maja bo akurat ma dyżur w szpitalu. Stawiłam się w nim więc dzień wcześniej tak jak kazał i szok:szok: jak zobaczyłam porodówkę (która bardziej przypominała rzeźnie) chciałam uciekać do Opola. Sala długa ścianki oddzielają kolejne łóżka, wszystko w starych płytkach i w dodatku 1 ktg na 6 łóżek:wściekła/y: formalności z przyjęciem trwały tak długo (siedziałam jakieś 3 metry od kobiety w trakcie porodu kiedy robili mi wstępne ktg), że mój gin zdążył zejść z dyżuru i musiałam na wieczornym obchodzie zrobić awanturę że ja jutro rodzę (bo nie miałam tego zaznaczonego w karcie). W nocy nie zmrużyłam oka, tak byłam podekscytowana, że w końcu zobaczę swoją córcię, i przerażona bo w końcu to mój 1 raz i nie wiedziałam czego sie spodziewac. Wiedziałam że musze dać radę bez znieczulenia (bo u nas tego nie ma chyba że sobie opłacę anestezjologa wcześniej). no ale nic rano o 7 poszłyśmy we dwie na porodówkę na wywołanie i bum, koleżankę podłączyli o 8 a mnie każą czekać bo ktg bedzie zajete do 10:-( czekałam do 9 aż przyszedł mój gin i narobił hałasu, o 9.15 już miałam kroplóweczkę podłączoną elegancko i w 20 minut zaczęly się skurcze. Położna wzięła mnie po 10 na badanie patrzy a tu 3 cm rozwarcia mówi że dziś na pewno urodzę (pyta czy chce lewatywę, wybór jasny, w koncu nie chcę im się zesrać) no to ja za tel. do męża żeby przyjechał - a on że ma o 15 pociąg:wściekła/y: myślę sobie spoko przeciez tak szybko nie urodzę, zrobiła mi masaż chyba (bolało jak nigdy, no tylko poród był boleśniejszy) i kazała chodzić. No to chodzimy we dwie (mimo że tamta rozwarcia nie miała) jak boćki skurcze coraz silniejsze o 11.30 miałam 5 cm ale jeszcze ze skurczami dało się żyć, to pomyślałam tak to sobie mogę rodzić. Pół godziny później juz żałowałam tych myśli. Wtulona w łóżko myślałam że nie zniosę bólu
położna mnie bada o 13 a tam 6 cm (tyle samo co o 12) a skurcze tragiczne, przynieśli mi piłkę i każą skakać, za pół godziny mi ją ZABRALI BO ZACZYNAJĄ SIĘ ZAJĘCIA W SZKOLE RODZENIA!!!!!!!. na nic zdało się moje błaganie i przekonywanie ŻE JA TU RODZĘ, piłkę z powrotem przyniósł dopiero mój gin. o 14.30 kolejne ktg skurcze niby na 80 % a ja jęczę jak szalona, kolejny masaż, kolejne badanie przez lekarza a tam 7 cm, pozwolili mi sie położyć badają ktg ale nie mogą znaleźć tętna - okazało się że głowica się urwała!!!
zaraz kazali zejść żebym przykucneła przy łóżku to rozwarcie szybciej pójdzie (dodam że łóżko było na kółkach i jedna położn mnie podtrzymywała a druga trzymała łózko bo odjeżdzało) - ale to kucanie to najgorszy ból jaki towarzyszył mi w trakcie porodu. Mdlałam, cucili mnie mokrymi ręcznikami, krzyczałam że chcę cesarkę, położna krzyczała żebym oddychała przeponą słyszałam co do mnie mówi ale już nie potrafiłam się ruszyć, wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie, w końcu wydusiłam że chcę przeć ale mi zabraniała, trwało to mniej więcej 40 minut, osunęłam się na ziemię a ona krzyczy że mam wstać bo dziecko duszę - ten argument podziałał znowu przykucnełam ale nie mogłam powstrzymać parcia, plum i odeszły wody. chociaż wodami tego nazwać nie mogę bo wyglądało to na zielone gluty. Dzwonią na noworodki 15.20 pełne rozwarcie, gramolę się na łóżko (wstawie na końcu zdjęcie by pokazać trudność zadania) i jestem w raju, moj gin podał mi wody do wypicia (wcześniej nie mogłam bo położna mówila ze zwymiotuję) i w końcu mogłam przeć. Położna krzyczy że widzi główkę i włosy - mówi że czarne (nawet zdobyłam się na żart że dobrze że nie rude bo mąż by chciał badań;-)) prę i prę a tu kicha w końcu ciągnę ja za fartuch i się pytam "ile jeszcze razy?", nie chciała mi odpowiedzieć więc nie puściłam, pytam jeszcze raz w koncu mówi "maksymalnie 5" - przy kolejnym parciu o 15.40 URODZIŁAM LIWIĘ :-D najpiękniejszy moment w życiu, byłam na pewno najszczęśliwszą osobą pod Słońcem. 2 godziny później przyjechał mąż i rodzice:-)

Tu link do łózka - moje mialo jednak te boczne pręty na wysokości jakichś 20cm
http://www.podlasie24.pl/upl/articles/3058e72408611e764737d535d2e67a79.JPG

W szpitalu przeleżałyśmy jeszcze tydzień bo Liwia miala infekcję przez te wody płodowe i musieli jej podawać antybiotyki:-(
 
Do góry