reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Opowieści z porodówki ( Bez komentarzy )

Mam chwilkę, Nadia z tatą śpią więc opiszę mój poród. Był przez cc więc jak jeden z wielu.
24 kwietnia pojechałam do szpitala umówić się na cesarskie ciecie ze względu na położenie miednicowe płodu, lekarka chcąc się upewnić czy dziecko nie zmieniło położenia, zrobiła szybkie USG. Wtedy okazało się, że ilość wód płodowych jest zdecydowanie za niska i trzeba szybko robić cięcie, tak więc następnego dnia skoro świt była zaplanowana operacja.
Jeszcze popołudniu odwiedziłam fryzjera, poźniej zajechałam do pracy ze zwolnieniem, bo jakbym w domu spedziła dzień to bym się zbyt mocno stresowała, a bałam się bardzo.
25 kwietnia wyjechaliśmy do szpitala, tam już wszystko działo się szybko, wywiad, kroplówki itd. Chwile po 8.00 byłam gotowa do cięcia. Anestezjolog szybko znalazł miejsce na wbicie i od tego momentu niewiele czułam. Sama operacja przebiegła w przemiłej atmosferze, wszyscy byli straznie sympatyczni i dodawali mi otuchy i tak o 9.30 lekarz z mojego brzucha wyciągnął Nadię ( całą ciąże mi mówili, że dziecko urodzę z hipotrofią ) a ważyła równo 3 kg i mierzyła 55 cm. Jest szczupła ale ma długie nogi :) Pokazali mi ją w tej mazi i szybciutko zabrali, mnie zszywali jeszcze długo. Na szczeście obyło się bez komplikacji. następnego dnia tak strasznie mnie wszystko bolało,że powiedziałam "kolejne dziecko adoptuje " :) jednak szybko się zapomina o bólu. 2 tygodnie po ja już jestem w pełni sił, nawet nie widać po mnie że w ciąży byłam, macica się ładnie obkurczyła. Niestety w szpitalu spędziłyśmy 12 dni przez żółtaczkę Nadii, dla mnie to było straszne tak chciałam bardzo do domu. teraz z perspektywy widzę, że jest mi łatwiej wróciłam do domu sprawna, już bez szwów, poznałam dużo ciekawych osób i jak to się mówi " Co nas nie zabije to nas wzmocni " :)
 
reklama
chwila spokoju, a więc:
miałam stawić się do szpitala 26.04 na cc. Przyjechaliśmy o 8 rano, na IP tłok tego dnia był niesamowity, co chwila jakaś rodząca albo umówiona na cc :szok: ja oczywiście musiałam przejść całą procedurę IP, tzn. ktg, badanie przez lekarza i czekanie na decyzje czy jest miejsce na stole czy może przełożyć mnie na inny termin... na szczęście zostałam przyjęta. Na swoją kolej czekałam na sali porodowej :szok: jej widok mnie przeraził...krótkie łóżko z płozami rozłożonymi tak szeroko że nie wiem jak ludzie mogą się tak rozkraczyć, na wprost stolik przy którym położna lub lekarz zbierali wywiad, dalej korytarz łączący poszczególne sale i wielkie okna z widokiem na kościół i bloki :szok: 3 razy upewniałam się że ja na cc czekam i nikt nie każe mi tu sn próbować....
chwilę przed 13 założono mi cewnik i welfron i zawieziono na sale operacyjną. Tam znieczulenie w kręgosłup no i się zaczęło....
jakoś wszystko bardzo czułam, nie był to ból ale sam fakt dotyku, ponoć zdarza się przy tym rodzaju znieczulenia....najpierw dezynfekcja brzucha i nieprzyjemne szorowanie po nim, potem cięcie (czułam ostrze) i szarpanie, rozrywanie mięśni (słyszałam dźwięk dartego prześcieradła), trochę pokrzyczałam że mnie boli, aż wreszcie nacisk na brzuch i 12.55 wydobycie Małej... 3480 gram i 54 cm...pokazali mi ją i zabrali do ważenia i mierzenia. W tym czasie zawołali męża który mógł potrzymać mała na rękach. Mnie zaczęli zszywać. I znowu czułam jak odkładają narzędzia na moje nogi, jak czasem przeciągają nici ....(nie wiem czy byłam mniej znieczulona niż przy pierwszej cc czy po prostu bardziej świadoma co się ze mną dzieje i dlatego cały czas miałam czucie). Gdy skończyli popatrzyli na siebie z niepokojem, okazało się że mocz zachodzi krwią....zawołali starszego lekarza.... ja spanikowana że będą mnie teraz rozszywać i szukać co zepsuli, anestezjolog zaczął mnie uspokajać...na szczęście okazało się że cewnik był źle założony, poprawili go i wszystko było już dobrze.
Przewieźli mnie z Młodą na sale pooperacyjną, podłączyli kroplówki, i kazali leżeć 8 h. W między czasie położne przystawiały mi małą do (.)(.), podmywały itd...
Wstałam następnego dnia, obolała ale szczęśliwa że to już za mną, że młoda zdrowa i że teraz już będzie z każdym dniem lepiej...
Ogólnie drugą cc wspominam dużo gorzej niż pierwszą, ale za to szybciej zaczęłam się ruszać. Teraz po 2 tyg to już prawie biegam... blizna wygląda dobrze, ładnie się goi, już nie krwawię :tak:
 
To i ja wreszcie mogę dołączyc do wątku. :)

Byłam umówiona z naszą położną Lidką na wtorek 9.05 na 9.00 w klinice Medeor na wywołanie porodu ze względu na podejrzenie węzłów na pępowinie. W tym dniu o 4.30 jak zwykle wstałam do łazienki. Zrobiłam siku i grzecznie wróciłam do łóżka. Położyłam się i czuję że mi coś wypływa ciepłego. Oczy jak 5zł, budzę męża, (którego zwykle ciężko jest dobudzić, tym razem jednak jakby tylko na to czekał) z tekstem "Wody mi odchodzą!" i poleciałam do wc. I faktycznie. Chlusnęło ze mnie jeszcze raz. Okazało się że mojemu mężowi właśnie się to przyśniło i miał wrażenie deja vu. W ciągu pół godziny jechaliśmy już do kliniki. Założyłam sobie tą gruba podpaskę, ale zanim dojechaliśmy wylało się ze mnie znów i całe spodnie zalane. Na miejscu zbadała mnie inna położna, bo nasza jeszcze nie dojechała, rozwarcie na 4cm. Zaprowadziła nas na salę porodową, zrobiła wywiad. Dostałam tą najlepszą, z łazienką. Proponowała włączenie muzyki albo telewizora ale ja byłam zabardzo podjarana żeby czegokolwiek słuchac czy oglądać. Podłączyła mnie pod ktg, wszystko było ok. W przeciągu godziny zaczęły mi się skurcze co 6-6,5 minuty. Najpierw niezbyt mocne, ale już wiedziałam że będę chciała ZOP. Pobrali mi krew. O 6 dojechała nasza Lidka. Skurcze zaczęły przybierać na sile, więc poprosiłam o podanie znieczulenia, ale musiałam jeszcze poczekać na wyniki badania krwi i zgode anastezjologa. Dostałam je jak już na prawdę zaczynało mi się to niepodobać. Wkłucie też było nieprzyjemne, ale chciałam żeby przestało boleć. Tak się jednak nie stało. Co prawda ból zelżał, ale na jakieś 45 minut i niecałkowicie. Rozwarcie było już na 6cm. Bóle powróciły ze zdwojoną siłą i częstotliwością. Lidka kazała mi leżeć na prawym boku, z uniesioną na podpórce nogą, bo mały krzywo się wstawiał w kanał rodny. Zaczęłam zwijać się z bólu, upociłam jak nienormalna. Miałam nie krzyczeć, ale naprawdę między 8 a 10 centymetrem jest to dla mnie niemożliwe. Wtedy błagałam o dostrzyknięcie znieczulenia, ale podano mi już małą dawkę, bym w 2 fazie porodu moga już dobrze współpracować i w sumie to nic nie dało, a właściwie znieczuliło mi tylko nogę :) Gdy rozwarcie doszło do 10cm, Lidka powiedziała że na skurczu mam podkurczac uniesioną nogę i trochę przeć. Szło opornie przez to krzywe wstawienie się. Po jakiejś godzinie, gdy się wreszcie ruszyło konkretnie, Lidka już ode mnie nie odeszła. Przyniosła cały sprzęt i zaczęło się parcie. Najpierw na boku, potem trochę na kuckach trzymając się takeigo mocowanego na łóżku pałąka, potem znów na boku. Nie miałam już siły. Mój biedny mąż pomagał jak umiał, ocierał pot, podawał picie, trzymał głowicę od ktg, pocieszał. Nie miałam, jak to na filmach ochoty go zabić za to co mi zrobił gdyby kogoś interesowało :) Pod koniec w końcu podłączono mi oksytocynę żeby te skurcze były silniejsze i żeby mi go było łatwiej wypchnąć bo opadałam już sił. Ale nie bolało bardziej. Parcie powodowało, że powietrze z żołądka wychodziło mi ustami, dobrze że nie jadłam nic wcześniej... Lidka kazała mi jeszcze raz przeć na kuckach, wtedy mogłam już poczuć główkę mojego synka. Po krótkim odpoczynku kolejne podejście i wyszła łepetynka :) To oznaczało koniec cierpienia! Opadłam na łóżko, Lidka wyciągnęła malutkiego, od razu zaczął płakać, położyła mi go pod koszulą na brzuchu. Była to njszczęśliwsza chwila w moim życiu! Nie nacinała mnie, ponieważ pomagała się mojemu kroczu dobrze naciągać, nie pękłam też. Założyła mi tylko 1,5 szwa, jak to ujęła "dla Arka" :) Na pępowinie nie było śladu żadnego węzła. Miała tylko jakiś dodatkowy płat łożyska, ale to jakoś wcześniej przegapiono. Leżeliśmy sobie skóra do skóry ze 2 godzinki, aż Andrzejek załapał odruch ssania. W tym czasie Lidka przyniosła mi kanapki,a zaraz potem obiad bo akurat przyjechał, czyli żarcia pod dostatkiem :). Mąż nakarmił mnie nieudolnie zupą:) Dopiero jak zabrali Królisia na wycieranie mierzenie i ważenie, wstałam, Arek pomógł mi się umyc i zjadłam. I POSZLIŚMY 2 piętra niżej na salę poprodową cieszyć się naszym Skarbem.

Ogólnie, poród bolał mnie bardzo, ale szczęśliwe zakończenie i ujrzenie swojego dzidziusia jest warte każdej wycierpianej sekundy! Najgorsze były chwilę między 8 a 10 centymetrem. Parcie przynosi ulgę, ale dla przyszłych rodzących mała rada - nie przyjcie za wcześnie bo dziecko za szybko wstawi się w kanał i będzie miało po porodzie bardziej niekształtną główkę. Andrzejek miał mega długą i przekrzywioną na jedną stronę, ale juz po kilku godzinach zaczęła wracać do normy. Na skurczach partych czekajcie aż skurcz przybierze taką siłę że już się nie da nie przeć i przyjcie dopiero wtedy, bo jeśli zaczniecie wcześniej, to tylko niepotrzebnie stracicie siły.

Malutki jest zdrów jak rybka i już w 3 dobie wyszliśmy do domku.

Powodzenia dla tych mam które ten najważniejszy dzień życia mają jeszcze przed sobą!
 
Korzystajac z chwili czasu i ja opisze moj porod.
10 maja stawilam sie na ip na badanie i przyjecie na oddzial patologi ciazy.Przy przyjeciu bylo badanie dowcipne i oczywiscie szyjka dluga bez rozwarcia i nic sie nie dzieje.badania bolesne bo glowka malego wysoko a lekarz musial tam dotchnac czy cos takiego.pozniej bylo usg ,wszystkie parametry w normie,waga ok 3200-3800 ale lekarka z usg stwierdzila ze napewno wieksze bedzie.i po tym usg mialam robione ktg,po paru godz kolejene badanie dowcipne malo co nie zeszlam z fotela taki bol pewnie masaz mi robil albo cos,ale dalej nic sie nie dzialo.i tak sobie lezalam na sali z jedna kobietka ktora juz 10 dni lezala miala wywolywany balonikiem porod ale sie wszystko zatrzymalo i nie urodzila.Najlepsze jest ze na tym lozku co ja lezalam kobietki rodzily tego samego dnia wiec i ja mialam nadzieje ze szybko urodze ale jak po kazdym badaniu nic sie nie dzialo to stracilam nadzieje.i tak wieczorem mialam kolejne badanie i cos sie ruszylo bo rozwarcie na 2 palce bylo ale glowka wysoko.wiec polozylam sie do spania ale jeszcze pogadalam z ta dziewczyna i ok 23 postanowilam isc spac bo zmeczona bylam.ale jakos zasnac nie moglam co chwila do wc latalam,brzuch mi twardnial co troche ale nie myslalam ze to juz,ale o 12 zaczely sie bolesne skurcze tak co 5 min poszlam do poloznej a ona kazala mi poczekac z pol godz czy sie nasila i tak krazylam po pokoju a skurcze co 2 min.wiec zadzwonila po mojego lekarza ale zanim doszedl to inny jakis przyszedl i mnie zbadal i niby dalej rozwarcie na 2 palce,szyjki brak ale glowka wysoko.i tak o 0.30 poszlam na porodowke w miedzy czasie zadzwonilam po m na szczescie zdazyl zanim urodzilam i w najgorszych chwilach byl ze mna.na porodowce juz skurcze nie do wytrzymania,ale maly nie chcial sie wstawic wiec wstalam na chwile ale nie dalam rady bo mdlalam i musialam sie meczyc na lezaco.po odejsciu wod albo przebiciu bo akurat moj prowadzacy gin mnie badal wszysto ruszylo.wkoncu po 2 godz i 14 min urodzil sie Oskar,bylam w takim szoku ze nierozumialam ze syn juz jest ze mna jak mi go polozyli na brzuchu.ogolnie wspominam strasznie ten porod bo bolalo strasznie,popekalam i mnie nacinali,szyla mnie lekarka z 15 min do tego czyszczenie bo lozyzko niekompletne, ale jak juz maly jest na swiecie to szybko zapomne tak jak po Dominiku bo przeciez dluzej sie meczylam bo 4 godz ale bylo inaczej moglam chodzic i to troche usmierzalo bol a tutaj tylko lezalam i staralam sie dobrze oddychac co mi strasznie nie szlo.A teraz musze tylko dojsc do siebie zeby moc smigac bo to lezenie mnie do depresji wkoncu doprowadzi:-(
 
To i ja w sumie opiszę moją historię z porodówki.
Tak na prawdę zaczęło się coś dziać nad ranem 12 maja. Zaczęły się już całkiem mocne skurcze i to takie idące od krzyża, ale po około 2 godzinach uspokoiło się wszystko i poszłam spokojnie dalej spać. Przez dzień łapały mnie jakieś delikatne skurcze, ale daleko im było do jakiejkolwiek regularności i wcale nie były silne, więc spokojnie przechodziłam całą niedzielę i dopiero na wieczór wróciły takie skurcze jak rano. Były coraz mocniejsze, ale nadal mało regularne. Mimo to postanowiliśmy sprawdzić to i około 24 byliśmy już na IP. Tam niestety trafiliśmy na bardzo niemiłą położną i lekarza. Na ktg wyszły nieregularne i stosunkowo słabe skurcze, a po badaniu lekarz stwierdził, że rozwarcie jest tylko na 2 palce, więc odesłali nas do domu. Zanim wszystko tam załatwiliśmy i wróciliśmy do domu to było już mocno po 1 w nocy. I w sumie jak tylko położyliśmy się do łóżka to nadeszły skurcze. Mocniejsze jeszcze niż wcześniej, ale nawet nie patrzyłam na zegarek żeby sprawdzić regularność. Pomiędzy nimi udawało mi się drzemać więc nie panikowałam. Ale około 3:30 zachciało mi się siusiu i nagle na łóżku poczułam jak mi coś leci, oczywiście były to wody. Więc wstaliśmy z mężem, ubraliśmy się i z powrotem do szpitala. Tym razem przy bloku porodowym była już inna położna, więc wszystko poszło miło. Na ktg skurcze regularne ale mało silne. Dostałam łóżko na sali porodowej, zbadał mnie lekarz, a tam rozwarcie nadal tylko 2cm. Położna kazała mi się jeszcze zdrzemnąć, mężowi też na sofce w poczekalni i tak minęły 2h. Przy kolejnych badaniach nic się nie ruszało, i dopiero kiedy przyszedł mój lekarz to o 9 dostałam oksytocynę. Skurcze owszem były, bolesne, ale nieregularne. Dawkę oksy cały czas zwiększano a rozwarcie nie postępowało. Położne proponowały zmiany pozycji, bylam na piłce, mąż masował krzyż w czasie skurczu, skurcze stały się bardzo bolesne. Na dodatek dziecko zaczęło mi uciskać na nerw w biodrze więc dodatkowe cierpienie, a rozwarcia nadal brak. Dostałam ZO pomimo małego rozwarcia, co niestety trochę osłabiło czynność skurczową, ale uwolniło mnie od bólu. Leżałam na łóżku pod kroplówkami z glukozy, oksy i przeciwbólowego. Po jakimś czasie lekarz w badaniu stwierdził, że się ruszyło i rozwarcie 4-5cm i w sumie wtedy to już samo poleciało. Nie minęła godzina a rozwarcie doszło do 8cm. I tu było tak na prawdę najgorzej, bo czułam parcie dziecka i ciągle narastające skurcze. W końcu nastąpiło pełne rozwarcie i doszło do skurczy partych. Cała faza 2 trwała około 15 minut, ale ogromnie pomocny okazał się mój lekarz i położne, którzy pomagali w parciu. łatwo nie było i musiałam wspomagać się krzykiem, ale nie było też tak najtragiczniej. Oczywiście miałam nacięcie krocza, które nawet nie wiem kiedy mi zrobiono. I na koniec szycie, dłuższe od całe fazy parcia jakieś 2-3 razy, bo mimo naacięcia mocno mnie w środku porozrywało, więc szwów było całkiem sporo.

Podsumowując mój poród sam w sobie ciężki nie był, tylko bardzo długi, bo od odejścia wód do urodzenia minęło przeszło 12h. ;-)
 
Poród się szybko zapomina wiec pisze teraz bym niczego nie pominęła.

Jak wiecie byłam prawie 2 tyg po terminie, na piątek 17.05 miałam się zjawić na wywołanie porodu. Jednak już we wtorek 14.05 zaczęła się cała akcja. O 2 w nocy ktoś dzwonił i dobijał mi się do drzwi, a następnie do okien, byłam przerażona ponieważ mąż był w pracy, a ja z synem sama w domu.. Zadzwoniłam na policje i mówie mu żeby przyjeżdżali jak najszybciej ze się boje że jakiś koleś stoi bez koszulki drze ryja i dobija mi sie do drzwi i okien, a ja jestem sama w domu z dzieciem. Poszłam w miedzy czasie do ubikacji na siku, podtarłam się i na papierze zobaczyłam różową barwę płynu. Dzwonie do męża powiedziałam mu o kolesiu który się dobijał, a nastepnie o tym ze zobaczyłam coś na papierze ale żeby się nie przejmował bo zadzwoniłąm na policje, a ze rożowa barwa na papierze jeszcze o niczym nie świadczy. Zjawiła się policja i zgarnęła kolesia, a ja wstępnie złożyłam zeznania i dowodzenia Chciałam położyć się spać ale najpierw jeszcze raz do ubikacji, a tam wylatują mi jakies skrzepy koloru czarnej krwi bardzo zbitej... to nie był czop podkreślam. Zadzwoniłam do męża i mówie ze jak najszybciej ma sie zjawić w domu ze coś sie dzieje jednak. Mąż przyjechał po pół godziny i zadzwoniliśmy na oddział położniczy tam kazali mi się nie przejmować i powiedzieli ze mam czekać na skurcze regularne co 3-5 minut. Załamałam się... ale przypomnailam sobie co mowila moja koleżanka ze zamiast na oddział położniczy, zadzwonić normalnie na pogotowie bo wtedy beda musileli mnie przyjać... i tak zrobilismy zadzwonilam po karetke i przyjechali. Powdziałam ze jestem juz 2 tyg po terminie i wkreciłam im ze nie czuje ruchów dziecka no i przede wszystim ze krwawie i ze się bardzo martwie. Przyjeli mnie od razu i zawieźli do szpitala była 03.30.. mąż zawiózł syna do znjomych, po czym od razu do szpitala. Najpierw mnie zbadali ginekologicznie i pobrali wymaz/krew wylatujący z pochwy miałam wtedy 2 cm rozwarcia, potem podpieli mnie pod ktg który nie wykrył ani jednego skurczu. Po 3 godzinach podpięli mnie drugi raz pod KTG który juz wykrywał skurcze co 10 minut minut,a potem skurcze co 5 minut i decyzja ze zostaje w szpitalu. Akcja trwała długo bo skurcze mi się nie rozkrecały i były cały czas nieregularne, a już mnie zaczynało boleć.... o godzinie 12.30 odeszły mi samoistnie wody, skurcze nadal co 5, 6 , 10 minut...;/ Od kąd odeszły mi wody byłam podłączona pod KTG cały czas już. Męża wysłałam do domu bo nie było sensu by ze mną był przy takich skurczach i przy braku rozwarcia... Pojechał po Michała do znajomych którzy tak na niego narzekali i następnie do domu, miałam mu dac znać jak coś się rozkręci Wieczorem godzina 20 nadal to samo... ja już ryczałam z bólu, a tu nadal tylko 3 cm... Mąż nie wytrzymał z nieświadomością co sie ze mną dzieje bo nie odbierałam telefonu z bólu I PRZYJECHAŁ Z MICHAŁEM DO SZPITALA. W szpitalu michał usnął i spał w osobnej sali, a mąż już ze mną był do konca. O 21 podali mi gaz, po pierwszym wdechu śmiałam się ze wszystkiego i w prawdzie się nacpalalm go ładnie, mąż też spróbował i razem się smialismy ;) O godzinie 12 w nocy podali mi znieczulenie w kręgosłup bo już rady nie dawalam ULGA NIEZIEMSKA zero bólu !!!!!!!!!!!!!!!!!!! Zasnęłam po chwili ze zmęczenia i tak spałam 3,5 godziny bo znieczulenie przestawało działać, podała mi kolejna dawke epiduralu i myślałam ze dalej pójde spać, bada mnie, a tu 8 cm rozwarcia !!!!!! Skurcze z tego co KTG pokazywało były nadal nieregularne co 3, 5 minut, a niektóre nawet co 8 minut. O 4.55 rozwacie 10 cm i zaczęła się AKCJA PARCIE Z NIEREGULARNYMI SKURCZAMI. Parłam wtedy kiedy miałam skurcz z ktg. Po godzinnym takim parciu padałam z sił... o 6.30 małej zanikał puls przy kazdym moim parciu i już wtedy lekarz mi powiedział ze nie dam rady urodzić decyzja KLESZCZE na co nie wyraziłam zgody. Wiec zostało CC na co od poczatku ich tak namawiałam...... Lekarze powiedzieli ze już za późno ze małej już główke widać i że taki zabieg jest dla niej bardziej niebezpieczny niz kleszcze. Nie miałam wyboru i podpisałam zgode na kleszcze... TO BYŁO COŚ OKROPNEGO, płacze nawet teraz gdy o tym pisze... Włożyli mi kleszcze do pochwy i zaczęła ciągnąć i ciągnąć, a ja się przesuwałam z fotelu porodowego tak bardzo ciągnęła.. myślałam ze zaraz mnie tam rozerwie i że umrę z bólu. Nagle główka się pokazała, owinięta 3 razy pępowina, odcięli pępowinę zaraz po pojawieniu się glówki, następnie ramiona wyszły i mała była już na mojej piersi o 7.09 rano 3660g. To było cos pięknego, nie mogłam przestać płakać. Chcieli zostawić mnie, męża i dziecko na godzine samotności w pokoju po porodzie, jednak ja bardzo zle się poczułam zaczęłam nie orientować co sie dzieje, czarno w oczach i lekarz mówi NATYCHMIAST NA SALE OPERACYJNĄ zaczęłam się wykrwawiać od środka bo moja cała szyjka macicy przez kleszcze została zniszczona !!!!! jeden procent ryzyka wypadł na mnie. Zabieg ginekologiczny na sali operacyjnej trwał pół godziny zszywali i naprawiali mi wszytko co zniszczyli.... nie nawadze ich !!!!!!!!!!!!!!!!!! Po zabiegu dostałam dziecko w ramiona i juz nic innego się dla mnie nie liczyło. Ciesze się że juz po wszytkim teraz dochodzę do siebie i mam nakaz leżenia przez co najmniej tydzien i wstawania tylko do ubikacji dostałam mase leków i codziennie przez tydzień ma mnie położna odwiedzać by sprawdzić co ze mną w przypadku kiedy mi sie nie poprawi mam wrócić do szpitala i bede miala przeprowadza transfuzje krwi no to chyba tyle ale chyba mnie to ominie bo czuje się dobrze jak po takim porodzie.

PS. sądze ze moj poród rozpoczął sie z mojego przerażenia który wywołał dobijający sie koleś do moich drzwi i okien....
 
Ostatnia edycja:
No to mała relacja :)
Wtorek godz. 2:30 zrezygnowana ciężarna, nastawiona na poród w niedzielę na kroplówce dostaje bóli. No, ale skoro miała nie rodzić to stwierdziła, że pewnie nie rodzi. Nie przeszkodziło jej to jednak wstać (no bo w sumie co się będzie wiercić i stękać i budzić Męża) i poskakać na piłce (a nóż coś z tego będzie). Początkowo ból ciągły zaczynał być nieciągły, ale skoro zmiana pozycji dawała efekt przeciwbólowy, nie stękała za bardzo i w ogóle gdyby nie fakt, że nie mogła spać to może wcale nie było by nawet wkurzająco to do głowy by jej nie przyszło, że faktycznie rodzi. Po 5:30 już jej jednak to przyszło do głowy, bo mimo wielkich prób zdrzemnięcia się na kanapie to bolało coraz bardziej a chwilę przed 6 przyszły jakieś dreszcze i spadek formy ogólnej. No to stękająca już ciężarna wzięła się za budzenie Męża, do którego dosyć szybko dotarło, że Żona nie wygląda jakby jednak nie rodziła i zabrał się za wyciąganie z łóżka dwulatka w tempie takim, że dziecko miało oczy na pół twarzy pełne wielkiego zdziwienia. No i tłumaczenie Taty… „Mama ma ała brzuszek i nie ma się czego bać, bo pojedziemy Mamie dać lekarstwo”. Dwulatek dostał wypad o 6:40 u Babci a jego Tatuś z Mamusią, w końcu obrali porządany (a nie odwrotny) kierunek i Mąż ciężarnej pędził sobie w stronę Łubinowej. Dostał tylko jeden komentarz z cyklu „Jak k… nie wyjedziesz z tych dziur to Cię zabiję” J Twierdzi do tej pory, że coś jechało z naprzeciwka :p Ciężarna na przerwach między skurczami ostro twierdziła, że robimy panikę i nie ma po co jechać a na skurczu już pozwala jechać żeby zbadano dla świętego spokoju.
Dotarli o 7. Mąż wysłany na recepcję walnął podobno jaką głupią gadkę z cyklu „Bo Żona się ostatnio dziwne zachowuje, coś jej urosło przez ostatnie 9 m-cy, teraz krzyczy i każe mi mówić, że ma jakieś bóle co 5 min (nie wiedziała co ile, ale co miała powiedzieć) i nie chce wyjść z samochodu” J W między czasie ciężarna stwierdziła, że jednak idzie. Pokoik na dole, bardzo miła i uśmiechnięta Pani bada i stwierdza, że ładnie ciężarna przeczekała, bo ma 8 cm. Ciężarna stwierdziła, że tamta pewnie sobie żartuje a w sumie to jej na widok szpitala skurcze przeszły J No, ale Pani powiedziała, że wrócą :p No i wróciły po jakiś 10 minutach, ale dalej takie do wytrzymania. W między czasie rozgościli się przyszli rodzice w łazience na porodówce, klapeczki, koszula, piękna końska fryzura i na porodówkę. Tam przywitała ich p. Asia, która odbierała również Darka. Godzinę tak się pieścił ten poród jeszcze aż przy 9-10 cm przebito ciężarnej pęcherz płodowy co poskutkowało bólem na 100 pkt. w skali do 10 przez co z 4 skurcze darła się jak wariatka. I tak między tymi wrzaskami i wielkimi siłami zaangażowanymi w to, żeby przemówić rodzącej do rozsądku, żeby zaczęła się słuchać, współpracować i oddychać urodziła się jej córeczka. Godzina 8:30 14.05.2013 3420 g i 57 cm szczęścia dostało 10 pkt. Matka wierzyła, że będzie miała mniejszą troszkę główkę od braciszka, ale miała aż 0,5 cm mniej w obwodzie :p Matka lekko pękła i dostała jeden szew. Po czym wraz z dzieckiem i Sprawcą całego zamieszania odpoczywała sobie 2 godzinki z dzieckiem na piersiach. Potem nowonarodzoną zabrano a Matka mogła iść pod prysznic ! Ku jej wielkiej i niespotykanej radości sił jej nie ubyło specjalnie tak jak ostatnio (8 h leżenia pod kroplówką). Po kąpieli, że rodzić się wszystkim chce hurtowo a następnie hurtowo dostawać żółtaczek to Matka z córką wylądowały na Sali przedporodowej, żeby ok. 14-15 dostać miejsce w tym samym pokoju co 2 lata wcześniej.:-):-):-)
 
nie umiem ładnie opowiadać...we wtorek rano odszedł mi czop,brunatno-krwisty,poszłam do R. i stwierdziłam że dziś chyba urodzę:-) ale cały dzień czop odchodził i nic więcej,kilka małych skurczy,sama nie wiedziałam co robić,do tego ostatni dzień remontu i R. ciągle zajęty,wieczorem zaczęłam plamić już taką świeżą krwią,więc R. stwierdził że jak glazurnik skończy to pojedziemy na IP...glazurnik skończył o 24 godzinie,R. padnięty pyta mnie się co robimy,więc mówię że no nie wiem sama...R. stwierdził ze zdrzemnie się 20 min i pojedziemy...o 3 rano plamienia dalej świeżą krwią,więc budzę R. że chcę jechać bo się denerwuję...na IP na ktg regularne skurcze a ja nie czuję nic:szok: lekarz mnie opieprzył że tak długo zwlekałam,że być może wody też już się sączą więc trzeba podać antybiotyk żeby nie doszło do zakażenia.no i na porodówkę,rozwarcie na jeden palec więc pod prysznić na 15 min...skurcze co 2 min na 120,nie do wytrzymania,ale rozwarcie nie postępuję,więc znowu prysznic a potem znieczulenie bo ja nie daję rady,cały czas ze mną jest R. i dwie chyba stażystki...pół godziny prysznica,skurcze takie że nie daję rady iść,rozwarcie na 5 palców,anestezjolog ze względu na tatuaż na plecach odmawia mi znieczulenia,zaczynam płakać z bezsilności,przebijają mi pęcherz płodowy,znowu karzą iść pod prysznic na pół godziny,tam na czworaka zaczynają się parte,wracam biegiem na sale,pełne rozwarcie,szykują sprzęt,składają łóżko,prę i sama nie wierzę że dam radę...wyszła główka,nacięcie krocza i Kacper jest na brzuchu:-)w karcie mam wpisane 1 faza porodu niecałe 5h,druga faza 15 min ,pierwszy poród był pierwsza faza 10h a druga faza 30 min,ale chyba jednak młodsza miałam więcej siły...następny poród chyba cc,choć dziś już połowę tego bólu zapomniałam,żeby nie wsparcie R. chyba bym nie dała rady.opieka na porodówce suuuuper!!!!!
 
No to i ja opiszę - jak mały zołzuch pozwoli:p [najwyżej będę edytować i dokańczać później]

Wszystko jak się okazuje zaczęło się od? ZAKUPÓW!!! ;p
wypłata wpłynęła, w domu jak zwykle zaczęło wszystko się kończyć na raz - więc zrobiłam listę i do galerii!
Najpierw obeszłam pasażowe części,potem S dołaczył i ruszyliśmy do Tesco... A po zakupach Pizza Hut - jak się okazało mój ostatni posiłek przed porodem:p
już w Pizza Hut poczułam że wody się sączą - choć wiem o tym dopiero "po", wtedy stwierdziłam że jakieś upławy albo inne ciążowe cudo...
Skracając opowieść, wróciliśmy do domu ok 21, ok 23 położyłam się spać.
Pierwsza podejrzana pobudka o 1 w nocy... wód już więcej i już zaczęłam podejrzewać,że to one. Ale zmieniłam wkładkę i poszłam do łóżka... nie mogłam zasnąć, od tego wiercenia mojego S. się obudził - mówię mu że nie jestem pewna ale chyba coś zaczyna się dziać, i że idę włączyć kompa - "może coś mądrego wyczytam".
Wstałam więc, chwilę później w toalecie zauważyłam czop - krwiste coś w klozecie..., a przed 3cią poszłam siku i oprócz niego bez mojej zgody lało się ze mnie coś jeszcze...
S nie spał już razem ze mną, stwierdziłam: rób kawę, ja idę do wanny, wykąpię się, ogolisz mnie i pojedziemy na IP. Najwyżej nas odeślą.... Wypilismy kawę, zrobiłam kilka przelewów (które miałam zrobić nastepnego dnia, wolałam zrobić "na wszelki wypadek")
Wyjechaliśmy z domu kwadrans przed 5tą, w aucie zaczęły łapać pierwsze skurcze...
na IP stwierdzono rozwarcie na 2cm i odejście wód, 5:20 zostałam przyjęta na oddział. Najlepsze że na IP najczęstszym pytaniem było: pani zawód? pani wykształcenie? normalnie masakra! chyba z 6 razy pytali! jakby to miało znaczenie w tej danej chwili:p
Udało się bo sala do porodów rodzinnych był wolna więc się do niej z S wprowadziliśmy na jakieś 8h.
Bez luksusów ale w osobnym pomieszczeniu, nie za parawanem... No i z moim S.!!! Do dziś mam wrażenie że to dzięki niemu przeżyłam ten poród! Wiedziałam że boleć będzie ale żeby aż tak?! ehh!
Pierwsze 2h nie były złe.... jakieś tam skurcze, do wytrzymania, trochę pod ktg, trochę na piłkach, materacach, prysznic itp itd
Ok 8 zaczęło się już bardziej hardcorowo! ale jak położna mi powiedziała: " jest pięknie! rozwarcie 8cm, połowę porodu ma już pani za sobą!" Się aż uśmiechnęłam (głupia - nie wiedziałam co mnie jeszcze czeka!).
Wszystko poszłoby dużo łatwiej gdyby nie to że Matylda nie chciała zejść niżej - cały czas była wysoko, rozwarcie szybko postępowało ale wciąż tylko słyszałam: główka wysoko.... i zaczęło się skurcze na kucąco, zwisając na szyi S., piłka, materace, prysznic (jeszcze poleźliśmy pod nie ten co trzeba - oddziałowy ogólny a nie od samej porodowej sali:p), co się da.... umęczona jak dziki osioł się czułam i w pewnym momencie nogi ze zmęczenia zaczęły mi odmawiać posłuszeństwa.... wtedy położna zdecydowała że mam się położyć na łóżku, pozycja - lewy bok,lewa noga prosto, prawa na klacie S. Kolejne skurcze coraz silniejsze,zasypiam między skurczami, czuję się jak po jakiś prochach ostrych! zbliża się południe... i nagle położna stwierdza: DAWAĆ SPRZĘT! rodzimy!!! pojawiły się chyba ze 2 stażystki i zaczęła się akcja partych! darłam sie w niebogłosy!!! jak opętana chyba momentami! ale miałam to gdzieś! jedyne co mnie stopowało to położna krzycząca, niech pani nie krzyczy tylko dotlenia dziecko! jak już główka się pojawiła to wtedy miałam taki moment że wiedziałam,że muszę teraz dać radę bo drugi raz jej z siebie nie wycisnę, nie dam rady.... zawzięłam się i najgorsze było dla mnie jak położna czasem mówiła: teraz nie przeć! to było dla mnie trudniejsze niż parcie wtedy! :p Ale dałam radę - wyszła główka to reszta szybko poszła, S. przeciął pępowinę i ponoć dali mi Mati na pierś - wiecie że tego momentu nie pamiętam?:szok: SZOK!!!

pamietam wszystko przed i po, jak ją potem mierzyli, jak dali S. zawiniętą w pieluszkę.... a z tego magicznego momentu nic! tabula rasa! Pamiętam że z S. płakaliśmy jak dwa bobry! uczucie nie do opisania....

co do dalszej części - łożysko nie chciało się urodzić więc po ok 15 min cewnikowali mnie - ponoć ciepły mocz hamował urodzenie łożyska. Potem jak wylazło, to jeszcze stwierdzili że jakieś dodatkowe płaty były i że chyba niecałe się urodziło - w rezultacie wyparłam je po kilku kolejnych minutach.... Na koniec pojawił się lekarz który mnie zszył w środku bo coś mi tam Mato obtarła podczas ewakuacji... Ale na szczęście nie pękłam i nie nacięli mnie....

to chyba na tyle - opowieści:)


a z ciekawostek na IP rano trafiłam o tej samej porze z dziewczyną, z którą wylądowałam potem w pokoju - rodziłysmy równocześnie i położna w trakccie porodu komentowała i porównywała nasze zaawansowanie:p ja urodziłam 12:25, a ta dziewczyna 12:30:p Łeb w łeb!:)


aaa zapomniałam napisać! okazało się że na pępowinie był węzeł - na całe szczęście się nie zacisnął,uff...
 
Ostatnia edycja:
reklama
No i też opowiem wam mój poród. A więc jak pamiętacie 21( wtorek) pisałam, ze w śluzie pojawiła mi sie krew. pisałyście jedź na IP. Jeszcze tego dnia była połozna i powiedziałaże się zacznie napewno w ciągu 24 godzin. a że mialam skierowanie na ktg to pojechalam,
I tak ok. 13 pojechałam i przy okazji poprosiłam o zbadanie bo wody - sluz mi odchodzą z krwią.
I tak podłączyli KTG- zero skurczy- nic nawet 1 małego.
Potem lekarz mnie zbadał i stwierdził, że nigdzie mnie nie wypuści bo płyn owodniowy wycieka a rozwarcie na 2cm.
I tak o 14 przyjęli mnie na oddział położniczy. Przez cały dzień nic - cisza- tylko non stop kibelek- sikanie a potem i wypróżnianie...
Ok 16 jakieś tam skurcze się pojawiły. potem ok 18 poszłam do pielęgniarek, żeby podłączyli ktg- bo czuje skurcze i chciałabym wiedzieć czy i jakie one są. Stwierdziły, że ok 20 jest wizyta i wtedy zobaczą co i jak.
Skurcze się nasilały ale były do wytrzymania. o 20.10 poszłam do badania. okazało się że rozwarcie na 3cm. wiec do porodu jeszcze daleko. Przez cały ten czas miałam skurcze i to już potem coraz częściej i bardziej bolały- ale dawałam rade no i cały czas chodziłam. poszłam nawet na dwór.
Ok 20.50 poszłam do pielęgniarek żeby podali mi jakieś znieczulenie bo mnie dość mocno boli- po czym położna stwierdziła, że zabiera mnie na porodówkę. i dala koszule do przebrania. Skurcze coraz częściej. zanim weszłam na porodówkę miałam kolejne. kazała mi się położyć i podłączyła ktg. potem mnie zbadała.( i się zaczęła PANIKA!
Rozwarcie na 9cm- krzyczała do innej- ze tu poród się zaczyna. Wtedy ja szybko za telefon i dzwonie do męża że ma szybko przyjechać ( 21.01).
I tak do niej że będę przeć- tu łózko nie złożone - ona bez rękawic- nic nie zdążyła zrobić bo tu główka się urodziła a przy następnym parciu miałam Szymona na brzuchu. Urodził się 21.10.:-):-)
Wszyscy byliśmy w szoku- ja ze mogłam "zgubić" po drodze dziecko- one że to tak szybko!!
Nic mnie nie cieli, nie pękłam. A co najlepsze mój mąż oczywiście nie zdążył- nawet gdyby miał lecieć samolotem to i tak by nie zdążył 20km przylecieć.
Jak przyjechał ja leżałam już na sali - sama bo małego jeszcze tam ogarniali.
I tak się odbył mój expresowy poród.:-)


A jak urodziłam łożysko to tez się okazalo że na pępowinie był węzeł!!!
 
Do góry