sembonzakura
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 28 Wrzesień 2012
- Postów
- 1 572
Na wstępie chciałam powiedzieć że nikomu nie życzę takiego porodu, mimo że warto było cierpieć jednak teraz myślę że gdyby ktoś od razu zdecydował się na cesarkę oszczędzono by mi wiele cierpienia...
Jak wszyscy wiedzą ostatnimi tygodniami miałam problemy z nadciśnieniem i białkomoczem co ostatecznie spowodowało zatrzymanie w mnie w szpitalu i wywoływanie porodu.
Oficjalnie przyjęto mnie na Joan Booker Ward o 18:00 w środę. O 19:00 podano pierwszą dawkę Propessu - hormonalnej wkładki zakładanej na szyjkę macicy, ma ona za zadanie wywołać zmiękczanie i rozwieranie szyjki.
O 20:00 podłączono KTG, skurcze regularne co 1,5 minuty - częstotliwość była zbyt wysoka jak na tak wczesny etap prowokowania więc cała noc spędziłam pod KTG. Do kibla godziłam z padami w ręce. O 4:30 nad ranem dostałam skurczy krzyżowych. O 5:00 odłączyłam się od KTG i zaczęłam chodzić w kółko po sali, ból potworny nie dało się wytrzymać. Zadzwonili po męża i o 7:00 przeniesiono nie pod obserwacje na blok porodowy. O 7:00 badanie szyjki, dwie położne żadna nie może jej znaleźć... Poszli po główną ginekolog na bloku, ta musiała mi ręge do nadgarstka wsadzić żeby stwierdzić że szyjka twarda zamknięta i cofnięta w pizdu.
O 9:00 odesłali mnie spowrotem na Joan Booker, gdzie wreszcie sie przespałam, a mąż cały czas czuwał przy łóżku. O 12:00 chlupnęły mi wody i zaczął odchodzić krwawy czop. Znowu podłączona pod KTG, skurcze nieregularne na poziomie 40-50% ale mała szczęśliwa. Ok 16 zgubiłam wraz z czopem wkładkę hormonalną w kiblu. Pozostawili mnie na obserwacji kazali sie wyspać. Czop odchodził cały czas, na wszystkich badaniach szyjka długa twarda zamknięta, poziom wód w normie. Przespałam noc. W piątek o 12:00 założono mi nowy propess, ten już o 18 spowodował regularne bolesne skurcze. O 3:00 nad ranem chodziłam po ścianach. O 4:00 wybłagałam o dwa paracetamole, o 5:00 płakałam z bólu, mąż przyjechał na oddział przed godzinami odwiedzin żeby być ze mną i czuwał cały czas przy łóżku, łaził za położnymi prosił żeby mnie przebadały, prosił o jakieś środki przeciwbólowe ale jedyne co słyszał że jest za wcześnie i na tym etapie nic mi dać nie mogą. Przysypiałam pomiędzy skurczami, o 9:00 już wyłam na pół oddziału i grubo żałowałam że kiedykolwiek powiedziałam na temat którejkolwiek z kobiet które wyły noc wcześniej, wreszcie o 11:00 mąż wybłagał badanie, rozwarcie na 2 cm, szyjka miękka krótka, worek owodniowy nadaje się do przebijania wód, i jedna z położnych pojechała na porodowy przygotować mnie do oxy. W tym momencie oddział ocipiał i nagle wszyscy zaczęli rodzić... Czekaliśmy na spakowanych walizkach od 11:00, ja płakałam z bólu a Mateusz płakał nade mną z bezsilności, mijały godziny, Cath co chwile przychodziła żeby powiedzieć ze juz niedługo będzie łóżko, ale wyskoczyły im jakieś emergency c-sections i musimy czekać na sale (u góry wszystkie sale są indywidualne).
O 16:30 kiedy już prosiłam żeby mnie Mateusz dobił przyszła Cat i zabrała mnie na górę. Od drzwi dossałam się do gazu który pomaga tyle co nic... Takie placebo.
O 17:35 przebito pęcherz płodowy i wylało się ze mnie chyba z 3 litry płynu. Miałam już wtedy podłączony cewnik. Potem przyszedł czas na oxy. Zakładanie kroplówki to była jedna z najgorszych rzeczy jakie mnie spotkały. Byłam napuchnięta od propessu więc położna nie mogła znaleść żyły, przebiła mi się na wylot na prawej dłoni. Mateusz znowu się rozpłakał nade mną. W końcu podłączyła się do lewej dłoni. Przyszedł anestezjlog żeby podpiąć epidural. Przemiły facet z Pakistanu swoim świetnym luźnym podejściem i humor podniósł mnie na duchu, samo zakładanie Epi nie bolało, to bardziej jakby mi ktoś grzebał w kręgosłupie, w porównaniu do wkładania 5 cm igły przez całą żyłę w dłoni to nic takiego ale Mateusz jak zobaczył igłę do Epiduralu to zbladł. Puścili mi epi i pierwszy raz od dni nie bolało!!!!! O Boże co za ulga!
o 20:00 leżę pod KTG, z Epi w kręgosłupie, oxy w dłoni, sikam przez cewnik, cały czas lecą ze mnie wody, czuje się jak jakaś parodia człowieka. Czekamy. Zapis KTG nieregularny, godzina po godzinie, nie da się spać bo jakaś kobieta drze się 'błagam sprawcie żeby to się zatrzymało' na całe gardło sale obok... Mija godzina za godziną. Brak postepu w rozwarciu. O 4:30 dostałam takiego bólu pleców od leżenia że nawt epi wymiękł. Nie mogłam zmienić pozycji bo byłam roziągnieta na kablach jak Jezus na krzyżu.
O 5:00 rozwarcie 3-4 cm. 11 godzin na oxy i postęp w rozwarciu 2 cm. Przyszedł lekarz, położne pytają o cesarkę bo z wstępnych badań wyszło że mała jest na boku i waży około 4 kg... Lekarz mówi że sobie poradzę i odchodzi. Położnym było mnie żal. Dostałam gazów w jelitach i zaczęłam mimowolnie pierdzieć jak debil. Totalne upokorzenie ale byłam już tak zmęczona że było mi wszystko jedno. O 8:00 kolejne badanie i to samo, podkręcono oxy, jedna położnych zapewniała mnie że dam radę urodzić i w końcu rozwarcie będzie, druga tylko na mnie popatrzyła i powiedziała że zaraz przychodzą nowi lekarze na zmianę i poprosi o konsultacje. Przyszła poranna zmiana w niedzielę, pani doktor która przyjmowała mnie wieczorem i podpinała oxy nie mogła uwierzyć że wciąż jestem tak jak mnie zostawiła. O 9:20 przyszła główna ginekolog porodówki przeprowadzić padanie, przejrzała zapis KTG, sprawdziła rozwarcie 3-4 cm czyli zero postępu mimo 15 godzin pod OXY i wypowiedziała te piękne słowa: Będziemy ciąć.
Do operacji byłam gotowa miałam już epidural, cewnik więc tylko posłali po anestezjologa. Mateusz zaczął przygotowywać ubranka dla małej pierwszy raz tego dnia się uśmiechnął.
Przyszedł znajomy anestezjolog, zdziwiony że to znowu ja ale przeprowadził mnie przez wszystkie zagrożenia związane z operacja, podpisałam ze się zgadzam i dostałam doładowanie epi. Później już tylko Mateusz przebierał się w strój na operacyjną, przekładają mnie na łózko, mierzą ostatni raz ciśnienie i ląduje tam na 'theather', cały zespół przedstawia się, żartują, główny lekarz włącza muzykę, Dostaje trzy dobitki epiduralu aż wszystko zaczyna się kręcić, lekarze mówią coś do mnie ale ja nie jarzę o co chodzi.... Słyszę jak w radiu leci Bob Marley, Three Little Birds, Mateusz śpiewa mi do ucha 'Every little thing is gonna to be all right...' I za chwile pokazują mi moja córeczkę! A potem to już tylko zszywanie, i wiesz że już wszystko z głowy, już jest i jest zdrowa, piękna i wszystko będzie dobrze ...
Wszyscy lekarze nam gratulują i życzą powodzenia a ja wreszcie wiem że było warto przejść to wszystko...
Życzę jednak wszystkim innym żeby wasze porody były szybsze i mnie bolesne, bardziej naturalne i mniej stresujące, mimo iż wiem że każda sekunda bólu była warta tego...
Jak wszyscy wiedzą ostatnimi tygodniami miałam problemy z nadciśnieniem i białkomoczem co ostatecznie spowodowało zatrzymanie w mnie w szpitalu i wywoływanie porodu.
Oficjalnie przyjęto mnie na Joan Booker Ward o 18:00 w środę. O 19:00 podano pierwszą dawkę Propessu - hormonalnej wkładki zakładanej na szyjkę macicy, ma ona za zadanie wywołać zmiękczanie i rozwieranie szyjki.
O 20:00 podłączono KTG, skurcze regularne co 1,5 minuty - częstotliwość była zbyt wysoka jak na tak wczesny etap prowokowania więc cała noc spędziłam pod KTG. Do kibla godziłam z padami w ręce. O 4:30 nad ranem dostałam skurczy krzyżowych. O 5:00 odłączyłam się od KTG i zaczęłam chodzić w kółko po sali, ból potworny nie dało się wytrzymać. Zadzwonili po męża i o 7:00 przeniesiono nie pod obserwacje na blok porodowy. O 7:00 badanie szyjki, dwie położne żadna nie może jej znaleźć... Poszli po główną ginekolog na bloku, ta musiała mi ręge do nadgarstka wsadzić żeby stwierdzić że szyjka twarda zamknięta i cofnięta w pizdu.
O 9:00 odesłali mnie spowrotem na Joan Booker, gdzie wreszcie sie przespałam, a mąż cały czas czuwał przy łóżku. O 12:00 chlupnęły mi wody i zaczął odchodzić krwawy czop. Znowu podłączona pod KTG, skurcze nieregularne na poziomie 40-50% ale mała szczęśliwa. Ok 16 zgubiłam wraz z czopem wkładkę hormonalną w kiblu. Pozostawili mnie na obserwacji kazali sie wyspać. Czop odchodził cały czas, na wszystkich badaniach szyjka długa twarda zamknięta, poziom wód w normie. Przespałam noc. W piątek o 12:00 założono mi nowy propess, ten już o 18 spowodował regularne bolesne skurcze. O 3:00 nad ranem chodziłam po ścianach. O 4:00 wybłagałam o dwa paracetamole, o 5:00 płakałam z bólu, mąż przyjechał na oddział przed godzinami odwiedzin żeby być ze mną i czuwał cały czas przy łóżku, łaził za położnymi prosił żeby mnie przebadały, prosił o jakieś środki przeciwbólowe ale jedyne co słyszał że jest za wcześnie i na tym etapie nic mi dać nie mogą. Przysypiałam pomiędzy skurczami, o 9:00 już wyłam na pół oddziału i grubo żałowałam że kiedykolwiek powiedziałam na temat którejkolwiek z kobiet które wyły noc wcześniej, wreszcie o 11:00 mąż wybłagał badanie, rozwarcie na 2 cm, szyjka miękka krótka, worek owodniowy nadaje się do przebijania wód, i jedna z położnych pojechała na porodowy przygotować mnie do oxy. W tym momencie oddział ocipiał i nagle wszyscy zaczęli rodzić... Czekaliśmy na spakowanych walizkach od 11:00, ja płakałam z bólu a Mateusz płakał nade mną z bezsilności, mijały godziny, Cath co chwile przychodziła żeby powiedzieć ze juz niedługo będzie łóżko, ale wyskoczyły im jakieś emergency c-sections i musimy czekać na sale (u góry wszystkie sale są indywidualne).
O 16:30 kiedy już prosiłam żeby mnie Mateusz dobił przyszła Cat i zabrała mnie na górę. Od drzwi dossałam się do gazu który pomaga tyle co nic... Takie placebo.
O 17:35 przebito pęcherz płodowy i wylało się ze mnie chyba z 3 litry płynu. Miałam już wtedy podłączony cewnik. Potem przyszedł czas na oxy. Zakładanie kroplówki to była jedna z najgorszych rzeczy jakie mnie spotkały. Byłam napuchnięta od propessu więc położna nie mogła znaleść żyły, przebiła mi się na wylot na prawej dłoni. Mateusz znowu się rozpłakał nade mną. W końcu podłączyła się do lewej dłoni. Przyszedł anestezjlog żeby podpiąć epidural. Przemiły facet z Pakistanu swoim świetnym luźnym podejściem i humor podniósł mnie na duchu, samo zakładanie Epi nie bolało, to bardziej jakby mi ktoś grzebał w kręgosłupie, w porównaniu do wkładania 5 cm igły przez całą żyłę w dłoni to nic takiego ale Mateusz jak zobaczył igłę do Epiduralu to zbladł. Puścili mi epi i pierwszy raz od dni nie bolało!!!!! O Boże co za ulga!
o 20:00 leżę pod KTG, z Epi w kręgosłupie, oxy w dłoni, sikam przez cewnik, cały czas lecą ze mnie wody, czuje się jak jakaś parodia człowieka. Czekamy. Zapis KTG nieregularny, godzina po godzinie, nie da się spać bo jakaś kobieta drze się 'błagam sprawcie żeby to się zatrzymało' na całe gardło sale obok... Mija godzina za godziną. Brak postepu w rozwarciu. O 4:30 dostałam takiego bólu pleców od leżenia że nawt epi wymiękł. Nie mogłam zmienić pozycji bo byłam roziągnieta na kablach jak Jezus na krzyżu.
O 5:00 rozwarcie 3-4 cm. 11 godzin na oxy i postęp w rozwarciu 2 cm. Przyszedł lekarz, położne pytają o cesarkę bo z wstępnych badań wyszło że mała jest na boku i waży około 4 kg... Lekarz mówi że sobie poradzę i odchodzi. Położnym było mnie żal. Dostałam gazów w jelitach i zaczęłam mimowolnie pierdzieć jak debil. Totalne upokorzenie ale byłam już tak zmęczona że było mi wszystko jedno. O 8:00 kolejne badanie i to samo, podkręcono oxy, jedna położnych zapewniała mnie że dam radę urodzić i w końcu rozwarcie będzie, druga tylko na mnie popatrzyła i powiedziała że zaraz przychodzą nowi lekarze na zmianę i poprosi o konsultacje. Przyszła poranna zmiana w niedzielę, pani doktor która przyjmowała mnie wieczorem i podpinała oxy nie mogła uwierzyć że wciąż jestem tak jak mnie zostawiła. O 9:20 przyszła główna ginekolog porodówki przeprowadzić padanie, przejrzała zapis KTG, sprawdziła rozwarcie 3-4 cm czyli zero postępu mimo 15 godzin pod OXY i wypowiedziała te piękne słowa: Będziemy ciąć.
Do operacji byłam gotowa miałam już epidural, cewnik więc tylko posłali po anestezjologa. Mateusz zaczął przygotowywać ubranka dla małej pierwszy raz tego dnia się uśmiechnął.
Przyszedł znajomy anestezjolog, zdziwiony że to znowu ja ale przeprowadził mnie przez wszystkie zagrożenia związane z operacja, podpisałam ze się zgadzam i dostałam doładowanie epi. Później już tylko Mateusz przebierał się w strój na operacyjną, przekładają mnie na łózko, mierzą ostatni raz ciśnienie i ląduje tam na 'theather', cały zespół przedstawia się, żartują, główny lekarz włącza muzykę, Dostaje trzy dobitki epiduralu aż wszystko zaczyna się kręcić, lekarze mówią coś do mnie ale ja nie jarzę o co chodzi.... Słyszę jak w radiu leci Bob Marley, Three Little Birds, Mateusz śpiewa mi do ucha 'Every little thing is gonna to be all right...' I za chwile pokazują mi moja córeczkę! A potem to już tylko zszywanie, i wiesz że już wszystko z głowy, już jest i jest zdrowa, piękna i wszystko będzie dobrze ...
Wszyscy lekarze nam gratulują i życzą powodzenia a ja wreszcie wiem że było warto przejść to wszystko...
Życzę jednak wszystkim innym żeby wasze porody były szybsze i mnie bolesne, bardziej naturalne i mniej stresujące, mimo iż wiem że każda sekunda bólu była warta tego...