reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Opowieści z porodówki ( Bez komentarzy )

Na wstępie chciałam powiedzieć że nikomu nie życzę takiego porodu, mimo że warto było cierpieć jednak teraz myślę że gdyby ktoś od razu zdecydował się na cesarkę oszczędzono by mi wiele cierpienia...

Jak wszyscy wiedzą ostatnimi tygodniami miałam problemy z nadciśnieniem i białkomoczem co ostatecznie spowodowało zatrzymanie w mnie w szpitalu i wywoływanie porodu.
Oficjalnie przyjęto mnie na Joan Booker Ward o 18:00 w środę. O 19:00 podano pierwszą dawkę Propessu - hormonalnej wkładki zakładanej na szyjkę macicy, ma ona za zadanie wywołać zmiękczanie i rozwieranie szyjki.
O 20:00 podłączono KTG, skurcze regularne co 1,5 minuty - częstotliwość była zbyt wysoka jak na tak wczesny etap prowokowania więc cała noc spędziłam pod KTG. Do kibla godziłam z padami w ręce. O 4:30 nad ranem dostałam skurczy krzyżowych. O 5:00 odłączyłam się od KTG i zaczęłam chodzić w kółko po sali, ból potworny nie dało się wytrzymać. Zadzwonili po męża i o 7:00 przeniesiono nie pod obserwacje na blok porodowy. O 7:00 badanie szyjki, dwie położne żadna nie może jej znaleźć... Poszli po główną ginekolog na bloku, ta musiała mi ręge do nadgarstka wsadzić żeby stwierdzić że szyjka twarda zamknięta i cofnięta w pizdu.
O 9:00 odesłali mnie spowrotem na Joan Booker, gdzie wreszcie sie przespałam, a mąż cały czas czuwał przy łóżku. O 12:00 chlupnęły mi wody i zaczął odchodzić krwawy czop. Znowu podłączona pod KTG, skurcze nieregularne na poziomie 40-50% ale mała szczęśliwa. Ok 16 zgubiłam wraz z czopem wkładkę hormonalną w kiblu. Pozostawili mnie na obserwacji kazali sie wyspać. Czop odchodził cały czas, na wszystkich badaniach szyjka długa twarda zamknięta, poziom wód w normie. Przespałam noc. W piątek o 12:00 założono mi nowy propess, ten już o 18 spowodował regularne bolesne skurcze. O 3:00 nad ranem chodziłam po ścianach. O 4:00 wybłagałam o dwa paracetamole, o 5:00 płakałam z bólu, mąż przyjechał na oddział przed godzinami odwiedzin żeby być ze mną i czuwał cały czas przy łóżku, łaził za położnymi prosił żeby mnie przebadały, prosił o jakieś środki przeciwbólowe ale jedyne co słyszał że jest za wcześnie i na tym etapie nic mi dać nie mogą. Przysypiałam pomiędzy skurczami, o 9:00 już wyłam na pół oddziału i grubo żałowałam że kiedykolwiek powiedziałam na temat którejkolwiek z kobiet które wyły noc wcześniej, wreszcie o 11:00 mąż wybłagał badanie, rozwarcie na 2 cm, szyjka miękka krótka, worek owodniowy nadaje się do przebijania wód, i jedna z położnych pojechała na porodowy przygotować mnie do oxy. W tym momencie oddział ocipiał i nagle wszyscy zaczęli rodzić... Czekaliśmy na spakowanych walizkach od 11:00, ja płakałam z bólu a Mateusz płakał nade mną z bezsilności, mijały godziny, Cath co chwile przychodziła żeby powiedzieć ze juz niedługo będzie łóżko, ale wyskoczyły im jakieś emergency c-sections i musimy czekać na sale (u góry wszystkie sale są indywidualne).
O 16:30 kiedy już prosiłam żeby mnie Mateusz dobił przyszła Cat i zabrała mnie na górę. Od drzwi dossałam się do gazu który pomaga tyle co nic... Takie placebo.
O 17:35 przebito pęcherz płodowy i wylało się ze mnie chyba z 3 litry płynu. Miałam już wtedy podłączony cewnik. Potem przyszedł czas na oxy. Zakładanie kroplówki to była jedna z najgorszych rzeczy jakie mnie spotkały. Byłam napuchnięta od propessu więc położna nie mogła znaleść żyły, przebiła mi się na wylot na prawej dłoni. Mateusz znowu się rozpłakał nade mną. W końcu podłączyła się do lewej dłoni. Przyszedł anestezjlog żeby podpiąć epidural. Przemiły facet z Pakistanu swoim świetnym luźnym podejściem i humor podniósł mnie na duchu, samo zakładanie Epi nie bolało, to bardziej jakby mi ktoś grzebał w kręgosłupie, w porównaniu do wkładania 5 cm igły przez całą żyłę w dłoni to nic takiego ale Mateusz jak zobaczył igłę do Epiduralu to zbladł. Puścili mi epi i pierwszy raz od dni nie bolało!!!!! O Boże co za ulga!
o 20:00 leżę pod KTG, z Epi w kręgosłupie, oxy w dłoni, sikam przez cewnik, cały czas lecą ze mnie wody, czuje się jak jakaś parodia człowieka. Czekamy. Zapis KTG nieregularny, godzina po godzinie, nie da się spać bo jakaś kobieta drze się 'błagam sprawcie żeby to się zatrzymało' na całe gardło sale obok... Mija godzina za godziną. Brak postepu w rozwarciu. O 4:30 dostałam takiego bólu pleców od leżenia że nawt epi wymiękł. Nie mogłam zmienić pozycji bo byłam roziągnieta na kablach jak Jezus na krzyżu.
O 5:00 rozwarcie 3-4 cm. 11 godzin na oxy i postęp w rozwarciu 2 cm. Przyszedł lekarz, położne pytają o cesarkę bo z wstępnych badań wyszło że mała jest na boku i waży około 4 kg... Lekarz mówi że sobie poradzę i odchodzi. Położnym było mnie żal. Dostałam gazów w jelitach i zaczęłam mimowolnie pierdzieć jak debil. Totalne upokorzenie ale byłam już tak zmęczona że było mi wszystko jedno. O 8:00 kolejne badanie i to samo, podkręcono oxy, jedna położnych zapewniała mnie że dam radę urodzić i w końcu rozwarcie będzie, druga tylko na mnie popatrzyła i powiedziała że zaraz przychodzą nowi lekarze na zmianę i poprosi o konsultacje. Przyszła poranna zmiana w niedzielę, pani doktor która przyjmowała mnie wieczorem i podpinała oxy nie mogła uwierzyć że wciąż jestem tak jak mnie zostawiła. O 9:20 przyszła główna ginekolog porodówki przeprowadzić padanie, przejrzała zapis KTG, sprawdziła rozwarcie 3-4 cm czyli zero postępu mimo 15 godzin pod OXY i wypowiedziała te piękne słowa: Będziemy ciąć.
Do operacji byłam gotowa miałam już epidural, cewnik więc tylko posłali po anestezjologa. Mateusz zaczął przygotowywać ubranka dla małej pierwszy raz tego dnia się uśmiechnął.
Przyszedł znajomy anestezjolog, zdziwiony że to znowu ja ale przeprowadził mnie przez wszystkie zagrożenia związane z operacja, podpisałam ze się zgadzam i dostałam doładowanie epi. Później już tylko Mateusz przebierał się w strój na operacyjną, przekładają mnie na łózko, mierzą ostatni raz ciśnienie i ląduje tam na 'theather', cały zespół przedstawia się, żartują, główny lekarz włącza muzykę, Dostaje trzy dobitki epiduralu aż wszystko zaczyna się kręcić, lekarze mówią coś do mnie ale ja nie jarzę o co chodzi.... Słyszę jak w radiu leci Bob Marley, Three Little Birds, Mateusz śpiewa mi do ucha 'Every little thing is gonna to be all right...' I za chwile pokazują mi moja córeczkę! :) A potem to już tylko zszywanie, i wiesz że już wszystko z głowy, już jest i jest zdrowa, piękna i wszystko będzie dobrze ...
Wszyscy lekarze nam gratulują i życzą powodzenia a ja wreszcie wiem że było warto przejść to wszystko...
Życzę jednak wszystkim innym żeby wasze porody były szybsze i mnie bolesne, bardziej naturalne i mniej stresujące, mimo iż wiem że każda sekunda bólu była warta tego... :)
 
reklama
No to i moja opowieść :)

17 maja ok 16 zaczęły się skurcze i od razu tak co 8-7-6 min :) powiedziałam do męża, że jak się utrzymają do 19 to jedziemy na IP. O 19 mężowy pyta: to co jeszcze oglądamy wiadomości???? ;-) no i o 19:30 ruszyliśmy do szpitala:-) na miejscu podłączyli mnie pod KTG i mimo, że ja czułam skurcze to KTG ich nie rejestrowało (bo jak się później okazało skurcze szły od dołu a czujkę miałam założoną nad pępkiem;-)) Pani dr zaprosiła mnie na fotel ... oczywiście myślała, że ja chyba bardziej chcę rodzić niż że mam skurcze .... no ale rozwarcie na 3 cm więc przyjęła mnie na oddział i kazała wypełnić dokumenty u położnej i przebrać się w piżamkę ;-) zajęło mi to może z 10 minut i już byliśmy na sali porodowej o 20:55 (widziałam przerażenie w oczach mojego D:szok:) miła pani położna zaproponowała prysznic (ale, że brałam przed wyjściem z domu to grzecznie podziękowałam :p) po czym podpięły mnie pod KTG i wtedy już skurczyki czułam tak co 1-2 min. Więc położna jeszcze mnie zbadała aaaaa tam już rozwarcie na 8 cm :szok::szok::szok: i wtedt PANIKA!!!!!! dzwonią po lekarza, że to już!!!!!!! NIe zdążyłam się dobrze rozgościć na porodówce bo Gabi się ewakuowała w 25 minut :-);-) bo o 21:25 trzymałam ją już w ramionach.

Mogłabym wszystkim życzyć tak szybkiego porodu ;-)
 
jak wiecie lezalam na oddziale patologii od poniedziałku.. skurcze na poziomie 80-150 nieregularne... szyjka zamknieta.... leżałam i leżałam bo wg opinii lekarzy miałam być "rozwiazana" przed terminem.

W srode zapdła decyzja ze jak nic się nie ruszy to w piątek będę miała wywoływany poród. jecze uzgodniłam zordynatorem ze puszcząmi oxy z dolarganem bo moja szyjka jest oporna....


I nadszedł pitek... ordynatora nie było a burak jego zastepca zczal gadac ze wszytsko jest w mojej psychice itp. farmazony mi serwowal... jednak wysłał mnie na porodowke.
Zanim wyszłam zpatologii poprosiłam o lewatywę, ale lekarz bł pewien ze wroce na oddzial wiec połozna mnie olała,...(dodm, ze niw wyprzniałam się przez 4 dni bo poza domem nie umiem)

Poszłam na porodowke, dostałam położną, lekarka ina już zbadala i cosie okazało?? podłączyli mi samą oxy...już wtedy wiedziałam ze łatwo nie będzie..skurcze się nasiliły, od godz 10 były co 1-1,5 min na poziomie 160. a szyjka ani drgnęła...łaziłam za połozna, za lekarka by mi podłączyły dolargan bo nic z tego nie będzie.... ale jak grochem o sciane....
spotkałam na oddziale położną, która poznałam dzień wcześniej w windze i ona zrobiła mi masaż szyjki.. jednak pomasazu szyjka ani drgnęła... i tak kilka razy mnie masowała...a moja szyjka miała to gdzies...
W końcu ok 15 przyszła lekarka i jej powiedziałam ze albo mi dadza dolargan albo neich mi dadza na wyciszenie skurczy bo bez sensu się mecze.... i się w końcu zdecydowala...
podali mi dolargan i zaczal się hard-core.... w ciągu 20 min od 2cm rozwarcua zrobiło się 10 cm i zaczęłam przec.... jednak na skurczach partych Darek zaczal tracic tętno... ja się zestresowałam,skurcze parte minęły.... takiego zamieszania w zyciu nie widziałam, takich emocji nigdy nie przezyłam...tak się ba lam o zycie syna ze nie mogałm sobie poradzić z emocjami....
połozna zareagowała błyskawicznie. dostałam mega dawke oxy prosto w zyłe, pełną strzykawke i wróciły mi parte, na pierwszym skurczu zostałam nacieta (na cała długość nożyczek) a na drugim wyciągali małego jak najszybciej..
Okazało se ze był owinięty pępowiną, która do tego była krótka.....

Mam ok 20 szwów, do tego cos nie tak z nogą, nie mogę do końca chodzic.. przez to ze nie miałam lewatywy to na skurczach partych oddałam zatwardzony stolec, który spowodowal mega hemoroida i strasznie boli mnie tyłek..
Jedyne co mnie pociesza to to, ze mały jest zdrowy, nie stracił do końca tętna,jest kochanym małym ssakiem, który wszytsko wynagradza...ale nigdy więcej.... nie umiem oddac tego bolu i emocji, ale było naprawdę bardzo ciężko, a jak o tym mysle to wyje za każdym razem...
 
no to teraz moja kolej :tak:

Nadal to przeżywam, zwłaszcza, że każdy, kto dzwonił, chciał znać szczegóły :eek::crazy:
po kilku takich telefonach wyłączyłam swój, bo już miałam dość ....

Dzisiaj jest 10 dni PO i trochę ochłonęłam, ale jednak, jak o tym myślę, to nadal mnie telepie .
Cieszę się, że wszystko dobrze poszło, Maleńka zdrowa i silna, a ja fizycznie też w dobrej formie, ale jednak strasznie to przeżyłam ...bałam się o nią bardzo i jeszcze mi się to śni

a zaczęło się tak....20 maja o 2.45 obudziłam się z dziwnym uczuciem...trudno to opisać, ale po prostu usiadłam na łóżku, spojrzałam na zegarek i wiedziałam, że to właśnie dziś urodzę
ogarnął mnie taki błogi spokój :rofl2:
a za chwilkę musiałam biec do kibelka :eek:
Obudziłam A. i mówię, że trzeba Lilę zawieść do mojej siostry, bo rano będziemy się zbierać do szpitala. Nic mnie nie bolało, tylko miałam jakąś pewność, że się zaczyna. Chciałam się wykąpać, sprawdzić walizkę, wypić herbatkę i poczekać spokojnie na jakieś skurcze, albo wody :rofl2:
A. obudził Lilę a ja w tym czasie poczułam ból brzucha. Myślałam, że znowu mnie przeczyści, ale ból się nasilił i ledwo doszłam do łóżka. Chciałam się położyć, ale mogłam tylko w kucki siedzieć.
Dosłownie z sekundy na sekundę zaczęłam czuć parcie i już nie byłam w stanie się ruszyć.
Bólu już tak nie czuła, tylko koszmarny strach, że rodzę i nie ma szans, żebym zdążyła do szpitala.
Zaczęłam krzyczeć do A. żeby dzwonił na pogotowie, bo rodzę.
A. wpadł do pokoju już z telefonem przy uchu, a za nim Lila. Baba z centrali mówi, że mamy do szpital a jechać, a ja się wydzieram, że już główkę czuję. Kazałam Lili przynieść wszystkie ręczniki, żeby czymś ją zająć. A. każe mi się położyć, żeby zobaczyć, jak idzie, ale ja nie jestem w stanie zmienić pozycji. Czuję takie rozwieranie, że nie umiem nad tym panować, ale nie wiem czy mam przeć czy nie, więc staram się skupić, maksymalnie wyciszyć i wsłuchać się w siebie. Boję się potwornie i jestem mokra totalnie, więc każę A. ,żeby mnie rozebrał, bo mam wrażenie, że się duszę.
Lila rozkłada naokoło mnie ręczniki, głaszcze mnie po plecach i mówi, że wszystko będzie dobrze :szok:
Nie mam pojęcia, skąd 5 letnie dziecko tak potrafi.
W tym czasie A. dzwoni kolejne 2 razy na pogotowie i popędza karetkę.
Ja nareszcie czuję ulgę i trzymam w ręku główkę Maleńkiej. Mogę się położyć, więc A. mi pomaga i mówi, że główka się przekręca, więc zaraz będzie koniec. Już mnie nic nie boli, totalne wyciszenie.
Lila krzyczy, że nareszcie jest karetka, więc A. ją wypuszcza, żeby wyszła na klatkę i ich wpuściła.
Czuję kolejny party, ale tylko mi ciepło między nogami , nic mnie nie boli. Skupiam się na tym skurczu, a A. łapie Maleńką w ręce i kładzie mi na brzuchu.
Koniec. Urodziłam. Maleńka oddycha sama, nie płacze.
Wbiega Lila, za nią ratownik z lekarzem. A. wszystko im opowiada. Lila płacze, że Malutka nie płacze :-D pozwalam jej ją pogłaskać, przytulamy się, a Lila leciutko klepie Malutką w pupę, żeby zapłakała.
Płacze, a my razem z nią.
Lekarz zapisuje 3.05 jako czas urodzenia. Mierzą mi ciśnienie. Malutkiej nie ruszają. Pozwalają przeciąć pępowinę, więc dumny tata ze starszą córą tną.
Dają nam chwilę odpocząć i zabierają do szpitala.
4990 g, 58 cm, 10 ptk - czyste szczęście :biggrin2:
 
Mam chwilę to dokończę. Nikola urodziła się w sobotę, 25.05 o12.10 przez CC, w 39tc +3d, 9pkt apgar, ponieważ miała sine nóżki i raczki ale po 3min już 10pkt:)
W piątek od 6 rano miałam skurcze nieregularne przez cały dzień, o 22;00 w końcu zdecydowałam, że jedziemy do szpitala chociaż skurcze dalej były nieregularne, co 5, 7, 10 min. Na IP skurcze się wyciszyły, więc bałam się, że nas odeślą ale okazało się, że szyjka jest miękka, skrócona więc mnie przyjęli. Rozwarcie było na 1,5 cm. Przyjęli nas na oddział, dali nam sale jednoosobową z łazienką, worek sako, piłka, drabinki, ogólnie sala bardzo fajna. Popieli mnie pod ktg i tak leżałam 1,5 godz. Poprosiłam żeby mnie odpięli bo skurcze na leżąco robiły się coraz bardziej nieprzyjemne. Skurcze miałam regularne co 3min. Zaczął odchodzić mi czop. O 2 w nocy rozwarcie 2cm. O 2:30 odeszły mi wody. Znowu ktg. Po 1,5 godz. poszłam pod prysznic. O 4 zaczęłam już krzyczeć z bólu- na leżąco skurczy nie da się wytrzymać. O 5 rozwarcie 4cm- dostałam znieczulenie zewnatrzoponowe- pomogło na 5-6 skurczy chociaż dalej były dość bolesne, za to krótsze. O 7 dostałam kolejną dawkę znieczulenia ale w zasadzie nic nie pomogło- darłam się jak dziki kot, aż położna przyszła i powiedziała, że nie mogę aż tak bardzo krzyczeć... Rozwarcie było na 5 cm ale dalej już nie postępowało, ponieważ głowka dziecka była cały czas wysoko. Ze względu na małą ilość wód musiałam już cały czas leżeć pod ktg. Dostałam gaz- wdychałam go prawie bez przerwy, bo skurcze byly co 3 min i trwały 2 min. Poszłam pod prysznic, trochę pomogło. Później znowu kazali mi leżeć pod ktg- traciłam już oddech podczas skurczy, nie byłam w stanie oddychać. O godz. 10 zaczęło spadać tętno dziecka, zapadła decyzja o cesarce więc cały czas jechałam na gazie- naćpałam się nim jak nie wiem, w końcu przed 12 zabrali mnie na sale operacyjną. Sam zabieg trwał krótko i sprawnie, dopiero na pooperacyjnej zaczęły się problemy. Macica nie chciała się obkurczać, dalej miałam bardzo silne skurcze, bardzo krwawiłam. Co chwile przychodzili lekarze, robili mi usg, ugniatali brzuch- horror- uczucie jakby mnie ktoś młotem walił po brzuchu, ryczałam i błagałam żeby mnie już nie dotykali. Podali mi wszystko co mogli przeciwbólowego, a i tak mało to dało:/ Chcieli zrobić mi łyżeczkowanie ale po paru godzinnej obserwacji okazało się, że macica jednak zaczęła się prawidłowo obkurczać. Na sali pooperacyjnej spędziłam 2 dni. Przez ten czas widziałam tylko raz Nikole. W poniedziałek popołudniu przenieśli mnie już na oddział i byłyśmy już razem cały czas. We wtorek podczas obchodu powiedziano mi, że możemy wyjść do domu, bo z dzieckiem wszystko OK, niestety po godzinie przyszedł lekarz i powiedział, że względu na moją duża anemię muszą mi przetoczyć 600ml krwi. Po przetoczeniu anemia dalej duża ale już mogli mnie wypisać. I od wczoraj jesteśmy już wszyscy w domu
biggrin.gif
biggrin.gif
 
Tak sobie myślę, że może niektóre kobiety nie są stworzone do porodu i chyba ja do nich należe. Szkoda, że nie dane mi było przeżyć porodu siłami natury, bo bardzo mi na tym zależało.
Jak wiecie, mój Mały nie chciał sam wyjść więc 22 maja zgłosiłam się do szpitala. W pierwszy dzień zrobiono mi badania ( USG itd ) , niestety rozwarcia brak, główka na szczęście już nisko. Skurcze które miałam od 28 tygodnia ciąży, pojawiały się nieregularnie ale cały dzień prawie niebolesne. Następnego dnia rano, założono mi cewnik Folleya w celu uzyskania rozwarcia. Skurcze zaczęły się po godzinie, co 20 , 15 minut na początku takie jak zwykłe przepowiadacze. Póżniej zaczęły być bardzo bolesne, ale na stojąco całkiem do przeżycia. Powiedziano mi , że jak się zrobi rozwarcie to cewnik sam wypadnie, więc nie miałam nadziei bo do wieczora mimo skurczów nie wypadł. Czułam się bardzo dobrze, mimo skurczów i przygotowywałam się psychicznie na oxy następnego dnia rano.
Koło 22 przyszła do mnie położna na KTG, podłączyła i poszła...ja słyszę, że Małemu zapiernicza ostro serduszko...Ona zaraz wraca, patrzy na zapis i strach w oczach chociaż przy mnie nadal udaje, że jest okej, przekręca mnie z boku na bok, by sprawdzić jak się Mały zachowuje. Ja jeszcze nieświadoma niczego. Położna wychodzi...zaraz wraca z lekarzem, lekarz stoi nad KTG i patrzy, położna przynosi mi kroplówke i dostaje jakiś zastrzyk w tyłek. Zaczynam się bać...zaraz przychodzi kolejny lekarz i położne...widzę w ich oczach niepokój, co mnie przeraża na tyle, że dostaje drgawek.
Potem już szybka akcja, "Niech Pani dzwoni po męża, dziecko ma tachykardie, potrzebne szybko CC , zgadza się Pani?". Ja oczywiście podpisuje co trzeba. Ja podpisuje, oni wyciągają mi cewnik Folleya, wody chlust , całe łóżko mokre. Lekarz mnie bada: " piękne rozwarcie - 5 cm". Położna mnie cewnikuje. Mi wszystko jedno, w uszach mi gra serduszko Małego...Mąż wpada za 5 minut ( normalnie 20 minut drogi ), przerażony jak ja. Mnie prowadzą na sale...nie płacze, jestem w szoku, idę boso z tego wszystkiego. Mąż mi zdążył powiedzieć " czekam tu na was, kocham Cię ".
Na łóżku operacyjnym, wkłucie, ja mam drgawki, nie mogą mi się wbić, wspaniała Pani anestezjolog mnie trzyma za rękę i głaszcze po głowie. Czuje te nieprzyjemne uczucie wyrywania z brzucha, ale to już tylko chwila i wyciągają małego, słyszę lekarza " Patrzcie, poowijany pępowiną jak spadochroniarz" i za chwilę najcudowniejszy wrzask na świecie ! Taki głośny, że pewnie pół szpitala słyszało ! Mój cudowny chłopiec zdrowy ( 10 pkt ) przyszedł na świat o 23;45 23 maja . W karcie zapis: zagrażająca zamartwica płodu, Mikołaj był owinięty pępowiną wokół szyi i obu paszek. Wszystko szczęśliwie się skończyło dzięki personelowi, który szybko zadecydował.
Przeżycie koszmarne, ale już lepiej się czuje, niestety pomimo mojej wielkiej miłości do Mikołajka, nie jestem pewna czy zdecyduje się na kolejne dziecko...
 
No to ja :)
Termin minął nam 20.05, więc po kilku kontrolnych ktg w szpitalu ostatecznie ustalono, że 28.05 przyjmą mnie na Patologię ciąży na indukcję - co przyjęłam z duuużą ulgą, bo już miałam serdecznie dość czekania.
Tak więc tego 28-ego ok. 9.00 rano wylądowałam na IP... po rutynowym ktg, usg, badaniu ginekologicznym, pobraniu krwi i stercie papierów zostałam przyjęta na oddział. Na ktg żadnych sensownych skurczy nie było, w badaniu szyjka zgładzona i rozwarcie na 3 palce.. ale tak już było od jakichś 3 tygodni, więc nic nowego ;-) Ok. 14.00 podłączono mi oxy i ktg na godzinę, żeby monitorować, czy odniesie to pożądany skutek.. efekt był taki, że na ktg skurcze maksymalnie osiągały poziom 18, a zwykle poniżej 10... ale mimo to ja już po półgodzinie czułam je baaardzo wyraźnie... a pod koniec tej pierwszej godziny już nie wytrzymywałam w pozycji leżącej i poprosiłam położną, żeby mnie zbadała, bo byłam przekonana, że mimo braku skurczy na zapisie coś się jednak dzieje... Tak więc po godzinie odpięto mi ktg i zaczęłam chodzić z M. po korytarzu czekając na badanie... skurcze coraz silniejsze, co 1-2 (!) minuty, opierałam się na M. lub na fotelach na korytarzu, żeby sobie trochę ulżyć.. w końcu doczekałam się badania... i okazało się, że jest rozwarcie na 7-8cm!!! :-D Była 15.45, więc pędem telefon na porodówkę, poszłam tam jeszcze o własnych siłach przystając na skurcze... na miejscu okazało się, że będzie się mną opiekować ta sama położna, co była przy Antku - więc dodatkowa ulga, bo to fajna kobieta była... Porodówka przepiękna, wszystkie bajery, jakie można sobie wymyślić - ale mi się to nie przydało, bo gdy tylko weszłam to zaczęły się parte. Tak jak przy poprzednim porodzie wybrałam pozycję w kucki.. i po 15 minutach Filip był już na świecie :-D Piękny i zdrowy. Mój M. w szoku, jak to wszystko ekspresowo poszło, położna też :-D
Problem pojawił się po chwili, bo okazało się, że nie mogę urodzić łożyska.. po kilku bolesnych próbach i konsultacjach z innymi położnymi i lekarzami przewieźli mnie na blok operacyjny i miałam łyżeczkowanie w znieczuleniu ogólnym. Ale powiem szczerze, że jak mnie wybudzili po 30minutach, to czułam się jak nowonarodzona! Tak wypoczęta, jakbym wcale nie rodziła - normalnie rewelacja! Wróciłam na porodówkę, gdzie czekał M. z pomierzonym w międzyczasie Filipkiem.. tam miałam jeszcze 2 godziny "skóra do skóry".. mały zaczął ssać.. bajka :-D W końcu ubraliśmy malucha, ja wzięłam prysznic i dostałam talerz kanapek :-D Ok. 20.00 pojechałam na salę poporodową, a M. do domu do naszej starszej pociechy.
Generalnie poród rewelacja - całość 2h :-D i to w tej wypasionej sali:

pomaraczowa.jpgpomaraczowa2.jpg
Wszystkim mogę takiego życzyć:tak:
 

Załączniki

  • pomaraczowa.jpg
    pomaraczowa.jpg
    7,1 KB · Wyświetleń: 530
  • pomaraczowa2.jpg
    pomaraczowa2.jpg
    7 KB · Wyświetleń: 496
Ostatnia edycja:
No to w koncu czas na mnie...
Nie moge powiedziec, ze moj porod byl szybki i bezbolesny prawie...A szkoda... Ale do rzeczy;)

Teraz kojarzac wszystkie fakty wiem, ze moj porod zapowiadal sie juz kilka dni wczesniej - w tych ostatnich dniach przed bylam ospala, nic mi sie nie chcialo i czesto odwiedzalam toalete. No i czop wypadl;)

17 maja, tak jak zalecil lekarz, udalam sie do szpitala na KTG. Dzien wczesniej meczyly mnie troche skurczyki i tego dnia tez odczuwalam leciutkie. Ale kiedy podpieli mnie pod KTG "lekkie skurczyki" rysowaly sie na poziomie 80-100 :-) Polozna zdziwiona, ze mnie wcale nie bola :D Po KTg odeslali mnie do domu z zaleceniem, ze jesli skurczybyki zrobia sie regularne co 5min przez jakas godzine, to przyjechac.
Po wyjsciu ze szpitala pojechalismy z mezowym na kebaba :-D Zaczelam czuc troche mocniejsze skurcze... Potem do Makro na zakupy do pizzerii i tam podczas skurczu juz przestawalo byc przyjemnie... Po drodze do domu powiedzialam mezowi, zeby stanal w aptece i kupil no-spe. Jak dotarlam do domu lyknelam no-spe i zaczelam mierzyc czas miedzy skurczami - zaczelam dokladnie o godzinie 11:28;) Skurcze wystepowaly mniej wiecej co 5min. Wiec stwierdzilam ze sie wykapie - moze przejdzie.
Mąż musial zawiezc zakupy do pizzerii i zadzwonil po mojego tate bo za chiny nie chcial mnie samej zostawiac. Tata przyjechal, po kapieli nic nie przeszlo, skurcze regularnie co 5min, juz naprawde nieprzyjemne... I tak przez godzine, wiec zadzwonilam do meza, ze czekam na niego i jak wroci to jedziemy do szpitala.
W miedzyczasie maz dzwonil jeszcze do mojego gina co robic. Za drugim telefonem kazal przyjechac.
Tak wiec zabralismy torby i na IP. Na szczescie nie bylo wcale ludzi, wiec nas szybciutko przyjeli - i odrazu na oddzial :) Byla godzina 14...
Dostalam seksowna pizamke w paski z rozcieciem z przodu :-D Zbadal mnie lekarz, podpieli na KTG, a potem leawtywa (jak dla mnie wcale nie nieprzyjemna:cool:) i papierologia - no kurde jak bym wiedziala jakie pytania mi beda zadawac, i to jeszcze na coraz bardziej bolesnych skurczach, to bym sie wykula wczesniej :-D
Pozwolili mi wstac, przyjechala moja mama (ciesze sie, ze byla ze mna i mezem). Łazikowalam po korytarzu, bo sala przedporodowa malutka, a chodzenie pomagalo... Skurcze zwiekszaly moc i czestotliwosc... Pojawialy sie juz nawet co 2 minuty i trwaly okolo 1 minuty... W pewnych momentach juz wylam z bolu... Polozna zaproponowala pilke - mowie ok, zobaczymy czy cos pomoze... No ale coz - przy takim bolu nie pomaga juz nic... Siedzac na pilce przysypialam ze zmeczenia miedzy skurczami. A wygladaly one tak - 3skurcze co 2minuty, a potem 5minut przerwy i tak w kolko.
Nie pamietam w ktorym momencie polozna przebila mi pecherz - smieszne uczucie odplywajacych wod :-D Takie ciepelko i mega mokro :D
Pmietam za to, jak mowilam do mamy i meza, zeby mnie zabili:-D I jak bardzo zaczelam krzyczec na skurczach... Bolalo cholernie!!!! I pamietam, ze o 17:50 polozna zbadala mnie i powiedziala - widzimy sie za 10 minut, a ja jej na to, ze ja juz tyle nie wytrzymam...:cool:
O 18 wedrowka na porodowke (rozwarcie wtedy bylo chyba na 4 palce, czyli 8cm),a ja czulam juz jak dziecko napiera i mowilam wszystkim, ze bardzo chce mi sie kupe:eek: Na porodowce towarzyszyl mi juz tylko maz (mama nasluchiwala pod drzwiami - no ale to jej pierwszy wnuk, wiec wiecie:-D).
Ta godzine na porodowce pamietam troche jak przez mgle... najpierw polozna kazala mi kleczec na fotelu porodowym - darlam sie, ze juz nie moge, ze boli, ze nie chce tak kleczec...:eek: Okolo 18:30 pozwolila mi sie polozyc normalnie na tym fotelu... Zaczely sie porzadne parte (dziwne uczucie - jak mega zaparcie dla mnie, ale niezbyt bolesne - bolalo mnie bardziej to, ze polozna mi tam gmerala zeby pomoc malemu sie wydostac). Darlam sie w nieboglosy,polozna opieprzyla mnie, zebym sie nie darla bo przez to trace sily, potem opieprzyl mnie maz:-D Ale ja i tak sie darlam, bo mi to pomagalo (a ja debil zastanawialam sie, jak te glupie baby moga sie tak drzec przy porodzie:eek:) W pewnym momencie parte zaczely mi juz troche slabnac ze zmeczenia... W miedzyczasie gdzies tam mnie naszpikowali jakimis lekami... I pamietam ostatni party - taki mega, kiedy wyciagneli mojego Marcelka (wczesniej mnie nacieli of course).:-) Byla 19:00;)
Ten to mial ryk dopiero:-D Polozyli mi go na brzuchu, a ja go glaskalam... Ale bylam tak wymeczona i nieobecna wrecz, ze nie bylam w stanie ani plakac, ani sie smiac... Łozysko to mi sami chyba wyciagneli, bo ja sobie nie przypominam zebym je wypychala
laugh.gif
Potem zabrali malego, a mnie lekarz szyl. Szyl i szyl i szyl... mialam wrazenie, ze mi milion szwow zaklada...
Potem sala poporodowa. Lezalam jak zwloki hehe :D Ale kolacje wcielam (no coz - w koncu nie jadlam nic od kebaba o 11:00).
Po dwoch godzinach na poporodowej przewiezli mnie na sale.
Pielegniarka pytala, czy przywiezc mi malego ( byl na noworodkach), ale byla godzina 21, ja bylam padnieta , wiec powiedzialam, zeby mi go rano przywiezli (a potem sie zastanawialam jaka to ze mnie matka, ze nie chcialam dziecka do siebie:sorry:).
Synka dostalam o 5 rano - przywiezli go w tym wozku, a on patrzyl na mnie tymi swoimi slicznymi, szarymi oczkami - i wtedy juz mialam lzy w oczach i doszlo do mnie, jak bardzo kocham ta mala istotke... ;-)

Poród - I faza 7godz 35min, II faza - 25min. Marcelek 3600g, 56cm, 10 pkt :)))
 
Ostatnia edycja:
A wiec i ja podzielę się swoimi przeżyciami . jako ,ze pierwszy porod miałam naturalny , uwazalam , ze ten będzie taki sam ,Nic tez nie wskazywalo na inny obrot wydarzen .W poprzedni poniedziałek wszystko się zmienilo. Okazalo się , ze brzuszek jest na tyle duzy , ze jest zagrozeniem dla malej,ze nie wydostanie się na zewnątrz ,a dla mnie tez ,ze przy pierwszym miałam krwotok i teraz przy takim dużym dziecku mogę mieć to samo. I w srode dowiedziałam się ,ze będę mieć cc .W czwartek poszlam do szpitala- noc była koszmarem , nie zmruzylam oka - na szczęście dyżur miała znajoma polozna, to przegadala ze mna pol nocy. Rano zalozyla mi cewnik , dala koszule szpitalna, a ja wylam ja bobr .Jak zawieźli mnie na blok to myslalam , ze umre ze strachu .Na szczęście super ludzie, starali się jak mogli rozladowac atmosferę . Anestezjolog jak zna dobre i na zle - człowiek genialny .Jak podal mi znieczulenie to już mój stres mijal , a reszta personelu mowila mi co po kolei robia .Po chwili slyszalam placz malutkiej i hasla, jaka ona fajna - pokazali mi ja,a jak była gotowa do zabranai na noworodki dalimi ja zebym dala jej buziaka . Zanim mnie posszywali , minelo troszkę - Maciek czekal na korytarzu - ja już usmiechnieta jechałam na wozku na polozniczy . Mala dostala 10 Agpara , 4150 i 65cm dluga:-) .A ja dzięki anestezjologowi , który stosuje dodatkowe znieczulenie- przez wbicie w oba boki w okolice bioder igieł po cc bylam praktycznie tylko na paracetamolu . W poniedziałek wyszliśmy do domu ijuz czuje się prawie dobrze . Jednak mimo wszystko porod naturalny był dużo mniejszym stresem niż cc - nie rozumiem jak laski same z siebie chcą ja .
 
reklama
Ja tez opowiem Wam jak wygladal moj porod. W srode 29 maja od rana czulam delikatne skurcza, ale takie jak na okres, nic wiecej. Takie jak czulam wczesniej wiec nie panikowalam. Okolo poludnia poczulam ze polalo mi sie cos - nie wiedzialam czy wody czy uplawy. Poszlam wiec do toalety zrobic siusiu i znow polalo sie cos wiecej niz siusiu. Postanowilam wziac kapiel i po rozebraniu znow troche polalo sie na podloge w lazience. Wytarlam to papierem toaletowym i mialo to kolor zoltawy. Pomyslalam ze moze nie trzymam moczu ;) taka byla moja pierwsza mysl ;) Biore za telefon i dzwonie do poloznej i opowiadam jej wszystko i ze wlasnie chcialam wziac kapiel. Ona na to ze wydaje sie ze to wody i ze kapiel max 15 min po czym mam wlozyc sobie wkladke i obserwowac kiedy bedzie mokra i zadzwonic znow do niej. Tak zrobilam, ale jak weszlam do wanny to bylam pewna ze to wody bo lecialo ze mnie juz sporo. Zadzwonilam do poloznej, a ona ze jedzie do szpitala i my tez mamy przyjechac. Moj A juz od terminu byl w gotowosci i jak tylko wychodzil do pracy czy jechal na zakupy to telefon mial zawsze przy sobie i odbieral prawie po 1 sygnale hehehe Zadzwonilam zeby zwolnil sie z pracy i przyjechal bo cos czuje. Nie powiedzialam mu ze wody mi odchodza bo balam sie ze bedzie pedzil na leb na szyje :) ale on juz mnie troche zna i cos przeczuwal. Zaraz polozna zadzwonila ze na 16 mamy zarezerwowana sale porodowa. Jak tylko A przyjechal to ja juz bylam prawie gotowa do szpitala wiec wyruszylismy. Akurat to byl poczatek dlugiego weekendu i cala Warszawa stala w korkach wiec do szpitala dojechalismy o 16.30. Polozna zrobila mi szybkie badanie ale juz wchodzac na fotel chlusnelo ze mnie wodami ;) Polozna poprosila o moja wkladke i powiedziala ze wody nie sa zolte a zielonkawe... Mialam 2 cm rozwarcia. Wiec szybciutko lecimy na sale porodowa. Sala piekna - w sumie identyczna jak ze zdjec Olgi tylko w kolorze zielonym :) Ale krzyki kobiety z sali obok - masakra. Z przerazeniem spojrzelismy sie po sobie z A. Przebralam sie i polozna podlaczyla mi oxytocyne i kroplowke. No i ktg. Od razu uprzedzilam polozna ze chce znieczulenie. Lezalam sobie na lozku i za chwile zaczelam czuc mocniejsze skurcze. Potem stracilam poczucie czasu - lezalam, chodzilam, skakalam na pilce, robilam przysiady przy drabince... Skurcze nie byly nie do wytrzymania... Byly i oddychalam przepona i mijaly. Przy chyba 5 czy 6 cm rozwarcia dostalam znieczulenie i potem jeszcze raz bylo powtorzone. Luzik :) O 17.20 mialam podlaczona oxy a okolo 21 mialam 8 cm rozwarcia. Polozna wypelnila wszystkie dokumenty z terminem porodu na 29 maja i powiedziala ze za chwile urodze i wydaje jej sie ze nie bedzie trzeba nawet mnie nacinac. A wiec czekam, co jakis czas czuje skurcze parte, ale odczuwam je jak zatwardzenie. Polozna dziwi sie ze synek nie schodzi nizej i podlacza mnie pod ktg. Okazuje sie ze jak poloze sie na lewy bok to Maly traci tetno, na prawym boku wszystko ok. Polozna wezwala lekarza i za chwile wyszli mowiac ze ida sie namowic. Po powrocie poloznej okazalo sie ze dzidzius jest za duzy i jezeli za 2 godz nie zejdzie do kanalu rodnego to bedzie trzeba zrobic cc. Przykro mi bo juz myslalam ze po kilku parciach urodzilabym synka, ale ryzykowac nie mialam zmiaru. Po 2 godz niestety akcja porodowa nie postepowala i zapadla decyzja o cc.
Na sali operacyjnej podlaczyli mnie pod kroplowke, dodali znieczulenia - tego samego co na sali porodowej i juz tylko czekalam na mojego A. Zanim przyszedl ubrany w odpowiedni stroj zwymiotowalam lezac (od lekow mnie zmulilo). No i zaczela sie operacja a my z A patrzylismy sobie gleboko w oczy oczekujac placzu. I w koncu doczekalismy sie - najpiekniejszy i najbardziej niesamowity dzwiek ever!!! Poplakalismy sie. A podszedl do lekarki i poloznej i uczestniczyl w mierzeniu i badaniu Malutkiego. No i zdjecia cykal :) A ja bylam zszywana. Balam sie jak oni mnie zszyja bo dostalam dreszczy i caly czas mnie wzdrygalo :/ Za chwile podali mi synka do twarzy :) Najpiekniejsze dziecko na swiecie!!! Prwnie tez tak mialyscie ;) Potem przewiezli mnie na sale pooperacyjna i przyniesli mi synka, polozyli na piersiach i maluch zaczal pieknie ssac cyca. A ja we lzach... Cydowne uczycie!!! Synek urodzil sie 20 minut po polnocy 30 maja i polozna musiala ponownie wypelnic wszystkie dokumenty ;) Wazyl 3680 g i mierzyl 59 cm.
Polozna smiala sie ze zaliczylam 2 porody bo juz tak bylo blisko do porodu naturalnego i twraz mam porownanie ;) Chyba nastepnym razem wybiore sn bo denerwuje mnie szew i to ze trzeba uwazac na rane zeby nic sie nie rozeszlo... Oby tylko drugie dziecko chcialo wyjsc ;)

musze zmienic suwaczek ;)
 
Ostatnia edycja:
Do góry