agbar
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 26 Listopad 2009
- Postów
- 1 020
Wypadałoby w końcu zrobić swój wpis w tym temacie. Termin miałam na czwartek 9 grudnia. Oczywiście nic się nie działo, nawet zaliczyłam tego dnia imprezę urodzinową kuzyna. Biedak pokrzywdzony, bo dostał tylko kosmetyki, bo nie brałam pod uwagę, że dotrę na te jego urodziny.
Następnego dnia (piątek) rano podczas wizyty w toalecie zauważyłam krwisty śluz. No to sobie myślę, zaczęło się. Lekarz kazał mi jechać do szpitala, jak tylko coś takiego zauważę, ale ja stwierdziłam, że bez potrzeby w łapy nie będę się im pchała. I tak siedziałam sobie w domku. Po południu pospałam trochę tak na wszelki wypadek, bo zaczynały się lekkie skurcze. Ale one przeszły. I pewnie nie ruszyłabym się z domu dalej, ale pogoda była straszna. Śnieg, wiatr, zaczęło nas zawiewać, a o odśnieżaniu można było pomarzyć. Na dodatek z czterech samochodów, które mają domownicy, tego dnia zepsuły się trzy. Zepsuł się tez samochód mojego teścia. Biorąc pod uwagę pogodę i złośliwość rzeczy martwych, zadecydowałam: jedziemy do szpitala! Wolałam nie ryzykować, że zostanę odcięta od świata albo bez sprawnego samochodu. I tak ok 9 bylismy w szpitalu. Ponieważ byłam po terminie, mimo że niewiele, nikt nie dyskutował i mnie przyjęli. Na porodówce okazało się, że tylko jeden palec rozwarcia. No trudno, pomyślałam, przynajmniej będę miała opiekę i będą mieli na mnie oko. I tak wylądowałam na ginekologii. W nocy coś ze mnie poleciało. Stwierdziłam, że chyba wody. Zameldowałam położnej. Zbadała mnie. Rozwarcie na 2 i pół palca i "chyba wody, ale pęcherz centralnie zachowany". Kazali mi chodzić. Zrobiłam kilka kilometrów, skurcze nasilały się, a potem ustały. Kolejne badanie popołudniu: rozwarcie bez zmian i to chyba jednak nie były wody, tylko wodnisty czop. Zalecenie: już nie chodzić położyć się i odpocząć. Kolejna noc na ginekologii. Skurcze znowu zaczęły się rozkręcać, by potem uspokoić się. Rano podobnie. W południe macica kurczy się już całkiem całkiem. Po kolejnym KTG badanie. Rozwarcie trzy palce. Pomyślałam, że jak tempo nie zmieni się, to nie urodzę do nowego roku. Znowu kazali chodzić i drażnić sutki. Skurcze coraz ciekawsze. Podczas skurczu muszę przystawać, łapię się ściany. Kolejne badanie. Rozwarcie bez zmian. Mam iść pod prysznic. I co? Skurcze ustają. Idę się położyć. Wieczorem znowu się pojawiają. Położna stwierdza, że zaprowadzi mnie jeszcze na swojej zmianie na porodówkę. Ma sporo roboty i nie zdążyła. Kolejna zmiana mnie bada. Rozwarcie bez zmian, ale dają mi czopek, żeby dziecko niżej zeszło. Kładę się. Nie wypoczęłam zbytnio, bo znowu skurcze. W nocy wstaję żeby pospacerować. Zauważa mnie położna. Znowu badanie. Oczywiście rozwarcie bez zmian. Pyta, czy chce iść na porodówkę. Mówię, że pochodzę jeszcze po oddziale, na to ona, że jak chcę chodzić, to ona mnie na blok porodowy zaprowadzi. I tak ląduję znowu na porodówce. Spędzam tam noc. Oczywiście wszystko mi przechodzi i rano przenoszą mnie z sali porodowej na przedporodową. Pozwalają zjeść śniadanie, ale tylko trochę. Leżę tam sobie, słucham dźwięków dochodzących z sal porodowych. Co chwilę przychodzi do mnie salowa, żeby mi dodać otuchy. Radzi, żebym nie słuchała tych krzyków. Cały czas sprawdzają tętno dziecka. Jest miarowe, więc wszystko ok. Wpada do mnie też mój lekarz, żeby sprawdzić, jak postępuje akcja. Kilka razy pytają mnie na ile lekarz oszacował wagę dziecka: 3400. Patrzą na rozmiary mojego brzucha i chyba mi nie wierzą. Pytają jeszcze mojego lekarza, który oczywiście potwierdza moją wersję. W południe zwalnia się jedna sala porodowa i mnie przenoszą. Znowu badanie i dalej trzy palce. Na KTG marne skurcze. Decydują sie przebić pęcherz. Ma to zrobić młody lekarz, ale on jakiś niezręczny i nie potrafi tego zrobić. Położna pokazuje mu jak się to robi. Chlustają wody, gęste, zielone. No i w końcu się za mnie wzięli. Szybko znowu KTG, bo myśleli, że przebicie pęcherza spowoduje wzmożenie skurczy, ale tak się nie stało. Podłączyli mi oxy. Zjawił się mój mąż. Podobno w najlepszym momencie. Akurat oxy zaczynała działać. Znowu kazali mi chodzić, tylko teraz miałam mniej miejsca na spacery. Zaczęły się konkretne skurcze. Najlepiej było mi na czworakach. Kiedy zobaczyła to położna stwierdziła, że to bardzo dobra pozycja i ona też tak robiła jak rodziła. Ok 16 podczas skurczu krzyknęłam, że czuję dziecko. Miałam położyć się na łóżku. Badanie i ... 9 i pół palca! Czyli rodzimy. Dziecko było jeszcze za wysoko, więc na początku podczas partych nie pozwolili mi przeć, dopiero później. W między czasie mój mąż mógł zobaczyć wyłaniającą się główkę. Zdziwiłam się, kiedy położna powiedziała, że mały ma dużo ciemnych włosków. Pamiętam, że pomyślałam: "skąd te włosy? Przecież nie miałam zgagi jak Wiolcia" Teraz śmieję się z tego, ale wtedy to była dla mnie poważna sprawa Nie wiem ile było partych, ale 0 17:05 nagle mój brzuch się zapadł, zrobił się nagle pusty, a maluszek wylądował w rękach położnej. Tatuś przeciął pępowinę i synek wylądował na moim brzuchu. Płakał strasznie. Potem zabrali go do mierzenia i ważenia. W tym czasie lekarz mnie zszywał, bo niestety nie obyło się bez nacięcia. Zdziwiłam się, że w naszym szpitalu pracuje ciemnoskóry lekarz. Zszył mnie szybko i sprawnie, a przede wszystkim dokładnie. Pożartował, spytał, czy było tak strasznie. No to mu powiedziałam, że mogę jeszcze raz rodzic, bo myslałam, że będzie gorzej. Później okazało się, że to najlepszy lekarz na porodówce. Cieszyłam się bardzo, że to on mnie zszywał, a nie ten młody, który pęcherza nawet nie potrafił przebić. Położne stwierdziły, że byłam bardzo zdyscyplinowaną pacjentką i dlatego poszło wszystko sprawnie. Zaraz potem wywieźli mnie na salę obok, gdzie mogłam odpocząć w towarzystwie męża no i oczywiście karmiłam pierwszy raz synka.
To prawda, że zapomina się ten ból. Kiedy tylko zobaczyłam synka, zapomniałam jak bolało. Mój skarb, mój mały cud wszystko mi wynagrodził. I to nic że płacze w nocy i nie pozwala mi spać, on jest moim najważniejszym celem i zadaniem w życiu.
Następnego dnia (piątek) rano podczas wizyty w toalecie zauważyłam krwisty śluz. No to sobie myślę, zaczęło się. Lekarz kazał mi jechać do szpitala, jak tylko coś takiego zauważę, ale ja stwierdziłam, że bez potrzeby w łapy nie będę się im pchała. I tak siedziałam sobie w domku. Po południu pospałam trochę tak na wszelki wypadek, bo zaczynały się lekkie skurcze. Ale one przeszły. I pewnie nie ruszyłabym się z domu dalej, ale pogoda była straszna. Śnieg, wiatr, zaczęło nas zawiewać, a o odśnieżaniu można było pomarzyć. Na dodatek z czterech samochodów, które mają domownicy, tego dnia zepsuły się trzy. Zepsuł się tez samochód mojego teścia. Biorąc pod uwagę pogodę i złośliwość rzeczy martwych, zadecydowałam: jedziemy do szpitala! Wolałam nie ryzykować, że zostanę odcięta od świata albo bez sprawnego samochodu. I tak ok 9 bylismy w szpitalu. Ponieważ byłam po terminie, mimo że niewiele, nikt nie dyskutował i mnie przyjęli. Na porodówce okazało się, że tylko jeden palec rozwarcia. No trudno, pomyślałam, przynajmniej będę miała opiekę i będą mieli na mnie oko. I tak wylądowałam na ginekologii. W nocy coś ze mnie poleciało. Stwierdziłam, że chyba wody. Zameldowałam położnej. Zbadała mnie. Rozwarcie na 2 i pół palca i "chyba wody, ale pęcherz centralnie zachowany". Kazali mi chodzić. Zrobiłam kilka kilometrów, skurcze nasilały się, a potem ustały. Kolejne badanie popołudniu: rozwarcie bez zmian i to chyba jednak nie były wody, tylko wodnisty czop. Zalecenie: już nie chodzić położyć się i odpocząć. Kolejna noc na ginekologii. Skurcze znowu zaczęły się rozkręcać, by potem uspokoić się. Rano podobnie. W południe macica kurczy się już całkiem całkiem. Po kolejnym KTG badanie. Rozwarcie trzy palce. Pomyślałam, że jak tempo nie zmieni się, to nie urodzę do nowego roku. Znowu kazali chodzić i drażnić sutki. Skurcze coraz ciekawsze. Podczas skurczu muszę przystawać, łapię się ściany. Kolejne badanie. Rozwarcie bez zmian. Mam iść pod prysznic. I co? Skurcze ustają. Idę się położyć. Wieczorem znowu się pojawiają. Położna stwierdza, że zaprowadzi mnie jeszcze na swojej zmianie na porodówkę. Ma sporo roboty i nie zdążyła. Kolejna zmiana mnie bada. Rozwarcie bez zmian, ale dają mi czopek, żeby dziecko niżej zeszło. Kładę się. Nie wypoczęłam zbytnio, bo znowu skurcze. W nocy wstaję żeby pospacerować. Zauważa mnie położna. Znowu badanie. Oczywiście rozwarcie bez zmian. Pyta, czy chce iść na porodówkę. Mówię, że pochodzę jeszcze po oddziale, na to ona, że jak chcę chodzić, to ona mnie na blok porodowy zaprowadzi. I tak ląduję znowu na porodówce. Spędzam tam noc. Oczywiście wszystko mi przechodzi i rano przenoszą mnie z sali porodowej na przedporodową. Pozwalają zjeść śniadanie, ale tylko trochę. Leżę tam sobie, słucham dźwięków dochodzących z sal porodowych. Co chwilę przychodzi do mnie salowa, żeby mi dodać otuchy. Radzi, żebym nie słuchała tych krzyków. Cały czas sprawdzają tętno dziecka. Jest miarowe, więc wszystko ok. Wpada do mnie też mój lekarz, żeby sprawdzić, jak postępuje akcja. Kilka razy pytają mnie na ile lekarz oszacował wagę dziecka: 3400. Patrzą na rozmiary mojego brzucha i chyba mi nie wierzą. Pytają jeszcze mojego lekarza, który oczywiście potwierdza moją wersję. W południe zwalnia się jedna sala porodowa i mnie przenoszą. Znowu badanie i dalej trzy palce. Na KTG marne skurcze. Decydują sie przebić pęcherz. Ma to zrobić młody lekarz, ale on jakiś niezręczny i nie potrafi tego zrobić. Położna pokazuje mu jak się to robi. Chlustają wody, gęste, zielone. No i w końcu się za mnie wzięli. Szybko znowu KTG, bo myśleli, że przebicie pęcherza spowoduje wzmożenie skurczy, ale tak się nie stało. Podłączyli mi oxy. Zjawił się mój mąż. Podobno w najlepszym momencie. Akurat oxy zaczynała działać. Znowu kazali mi chodzić, tylko teraz miałam mniej miejsca na spacery. Zaczęły się konkretne skurcze. Najlepiej było mi na czworakach. Kiedy zobaczyła to położna stwierdziła, że to bardzo dobra pozycja i ona też tak robiła jak rodziła. Ok 16 podczas skurczu krzyknęłam, że czuję dziecko. Miałam położyć się na łóżku. Badanie i ... 9 i pół palca! Czyli rodzimy. Dziecko było jeszcze za wysoko, więc na początku podczas partych nie pozwolili mi przeć, dopiero później. W między czasie mój mąż mógł zobaczyć wyłaniającą się główkę. Zdziwiłam się, kiedy położna powiedziała, że mały ma dużo ciemnych włosków. Pamiętam, że pomyślałam: "skąd te włosy? Przecież nie miałam zgagi jak Wiolcia" Teraz śmieję się z tego, ale wtedy to była dla mnie poważna sprawa Nie wiem ile było partych, ale 0 17:05 nagle mój brzuch się zapadł, zrobił się nagle pusty, a maluszek wylądował w rękach położnej. Tatuś przeciął pępowinę i synek wylądował na moim brzuchu. Płakał strasznie. Potem zabrali go do mierzenia i ważenia. W tym czasie lekarz mnie zszywał, bo niestety nie obyło się bez nacięcia. Zdziwiłam się, że w naszym szpitalu pracuje ciemnoskóry lekarz. Zszył mnie szybko i sprawnie, a przede wszystkim dokładnie. Pożartował, spytał, czy było tak strasznie. No to mu powiedziałam, że mogę jeszcze raz rodzic, bo myslałam, że będzie gorzej. Później okazało się, że to najlepszy lekarz na porodówce. Cieszyłam się bardzo, że to on mnie zszywał, a nie ten młody, który pęcherza nawet nie potrafił przebić. Położne stwierdziły, że byłam bardzo zdyscyplinowaną pacjentką i dlatego poszło wszystko sprawnie. Zaraz potem wywieźli mnie na salę obok, gdzie mogłam odpocząć w towarzystwie męża no i oczywiście karmiłam pierwszy raz synka.
To prawda, że zapomina się ten ból. Kiedy tylko zobaczyłam synka, zapomniałam jak bolało. Mój skarb, mój mały cud wszystko mi wynagrodził. I to nic że płacze w nocy i nie pozwala mi spać, on jest moim najważniejszym celem i zadaniem w życiu.