Przyszła kolej i na mnie.
25.12 pojechałam do szpitala na planowane KTG. Skurczy brak, a jeszcze rano były próby wywolania. Na IP dyzur miał mój lekarz. Zbadano mi szyjkę, była zgładzona, ale żadnego rozwarcia. Lekarz zaproponował, że jak chę to mogę położyć sie do szpitala to podadzą mi test oksytocynowy, bo juz jest 6 dni po wyznaczonym terminie. Ja chętnie się zgodziłam, bo miałam zamiar urodzić jak najszybciej, choć lekarz odrazu powiedział, że to nic wiadomego.Chłopak pojechał po torbę, a ja przebrałam się i poszłam na porodówkę. Na porodówce przyjęto mnie o 11:45 i zbadano, oraz zrobiono wywiad. Podłączono mi kroplówkę z testem oksytocynowym. Byłam podłączona prawie 2 godziny. Jak pisałam już dla Mamolki, skręcałam się bólu, a oni uznali, że to żadne skurcze. Przyszedł mój lekarz prowadzący i powiedział, że skoro nic sie nie dzieje to położą mnie na patologię. Zabrałam się i poszłam.26.12 Oczywiście trafiła sie jedna mendowata położna, która mnie wkurzyła, bo gdy zapytała na kiedy mam termin, to stwierdziła, że napewno nie na 19.12 tylko na styczeń, bo macica jest wysoko (akurat leżałam). Nic do niej nie docierało, że dziecko włazi mi nad żebra (najbardziej) odkąd obniżył mi się brzuch. Często robiono mi KTG, ale skurczy brak. Po tym teście jeszcze 25.12 przez kilka godzin kłuła mnie szyjka, na następny dzień były niteczki krwi. Straciłam nadzieję, że urodzę. 27.12 był obchód juz z ordynatorem chamem jakich mało. To juz było 8 dni po wyznaczonym terminie. Pokierowano mnie do zabiegowego na badanie szyjki. Ordynator zapytał jakie mam cykle. Zapytał, czy zgadzam siena kroplówkę. Zgodziłam sie bez zastanowienia, choć wiedziałam, że wywoływanie porodu jest bardzo bolesne. Po badaniu zdążyłam zjeść jeszcze trochę ciasta kiedy to przyszła położna i powiedziała, żebym się szykowała.
O 9:45 przyjęto mnie na porodówkę. Podłączono oksytocynę i KTG. Po 50 ml mi ładowano z każdym razem zwiększajac dawkę. Pierwsza dawka nie bolała, przy drugiej w sumie tez nie. Wtedy zalecono mi ciepły prysznic. Myślę nie boli, to może nie pójdę, ale jeszcze na patologii położna powiedziała, żeby współpracować z położnymi z porodówki, ponieważ oni chcą, żebyśmy jak najszybciej i jaknabezboleśniej urodziły. wiec poszłam. doszłam do łazienki, dosłownie pod prysznic (razem z kroplówką) i zaczęły sie silne skurcze. Oj, byłam jej wdzięczna, ze wysłałą mnie pod ten prysznic. Przy tej dawce prysznic łagodził bóle. Jak było w miarę to wróciłam.Następnie zwiększono mi dawkę, a wtedy stała się niewyróbka.Znów wysłano mnie pod prysznic. Zalecano po pół godziny, ale siedziałam dłuzej. Drugim razem tak długo, że przyszła położna po mnie, bo było trzeba podłączyć KTG. Jeszcze biorąc ten prysznic zaczęłam płakać z bólu. Po prostu nie wyróbka. Płakałam i się kiwałam , bo już nie mogłam wytrzymać. Jak wróciłam na salę przyszła anastezjolog zrobić znieczulenie w kręgosłup, ale musiałam zaczekać kilkanaście minut, bo obok była rodząca, która miała 3 cm rozwarcia, a ja jeszcze dwa.Wtedy na sali klnęłam z bólu. Najgorsze to te sprawy papierkowe. Bo musiała zebrać wywiad, a ja juz nie mogłam wytrzymać z bólu. Nawet powiedziałam dla niej, żeby szybko robiła znieczulenie. Siedziałam na tym łóżku i płakałam, że bardzo mnie boli, ale jakos prawie bez łez, bo jakos z tego wszystkiego nie miałam siły. Przygotowanie do znieczulenia też trwało co mnie irytowało, choć rozumiałam, że wszystko po kolei. Wogóle zanim dostałam znieczulenie to z bólu było mi słabo. Jak znieczulenie zaczęło działać to czułąm ogromną ulgę. Było juz 5 cm rozwarcia. Zadzwoniłam po chłopaka, bo mieliśmy rodzić razem. W ogóle dzieki oksytocynie rozwarcie szybko postępowało. Tryb ekspresowy. Przyjechał chłopak, a do szpitala samochodem to może z wyjściem z domu to kwestia kilku minut. On przyjechał i rozwarcie było na 7, zaraz na 8. Trochę pochodziłałam i juz na 9. Już jak on był to od jakiegoś czasu skurcze sienasilały, lae tylko z lewej strony brzucha. Potem doszły parte. Zbadano mnie i sie okazało, że pełne rozwarcie. Zalecono mi chodzić. Skurcze były bardzo silne, aż w końcu poszłam na fotel. Chłopak siedział na stołku pod ścianą, trochę za łóżkiem. Brzuch mi sie zmieniał podczas porodu. Jak leżałam był juz taki mały i miał zupełnie inny kształt. Młoda położna mówiła w jakich pozycjach rodzić i dlaczego. Wiec rodziłąm w 3 pozycjach: W tracycyjnej, czyli na plecach kolana do żeber, na boku z podkurczoną nogą i od tylca z łokciami na łóżku. Każda miała swoje zalety, ale i wady, bo jak przy którejś czułam mniejszy ból skurczy, to nie miałam siły przeć na maksa. Wiec wybrałam pozycję tradycyjną. Najpierw była ze mną młoda położna, choć młodego wieku była bardzo kompetentna. Potem doszła druga położna i lekarz. Parłam i parłam, juz wiedziałam, że główka jest czarna, ale mimo, że dawałamz siebie wszystko nie miałam juz sił nabierac tyle powietrza przy trzecim, czwartym parciu jednego skurczu. Próbowano juz łapać głókę, bo lekarz wkładał ręce,ale to nic nie dało. W końcu mnie naciął. Nie bolało, tylko piekło. Dobrze, że mnie nie uprzedził o tym. Wtedy dalej parłam. Cały czas brakowało tego jednego momentu, żeby wypchnąć główkę, ale podczas skurczu kiedy głowka juz wychodziła prawie z kanału znów wpadała do środka. Co chwila przykładano mi KTG jak bije serce Dzidziusia. Połozna nawet próbowała wypchnąć siecko kładąc sieprzedramionami na mój brzuch, ale mimo,że połozne i lekarze próbowali wszystko co w ich mocy nie udało się. Nadmieniam, że to kładzenie położnej nie bolało, a nawet jak zabierała rece to chciałam ,żeby z powrotem tak robiła, bo to było jakieś takie relaksujace, jednym słowem czułam ulgę. W końcu dosłownie po chwili od poprzedniego KTG przyłożono znów mi ten krążęk i usłyszałam, że tętno słabnie. Okazało sie także, ze wenflon prawie wypadł przez te moje manewry jakie robiłam9chodzi o pozycje do rodzenia). Lekarz zapytał, czy zgadzam siena cesarkę. Zgodziła sie bez zastanowienia. Na sali wszyscy wpadli w panikę, jakaś kobieta przyleciała z kartką, bo musiałam podpisać zgodę,zapytałam tylko, gdzie mam podpisać, a ona w tej panice spojrzała na kartkę, bo z tych nerwów nie była w stanie odrazu odpowiedzieć. Zgodę podpisywałam na nodze. Łóżko na którym leżałam było przyłożone płachtą do jakichś stojaków i jak położne zaczęły mnie wieźć to ta płachta pociągnęła narzędzia. W tych emocjach myślałam, ze najpierw wyszła pępowina, ale jak sie dotknęłam to była lignina, chyba ze względu na bakterie. Wieziono mnie tak szybko, że złącza z łóżka zahaczały się o futryny.
Chłopak wybiegł z tej sali, ale zatrzymała go położna, żeby wziął moje rzeczy.Była taka panika. Jeszcze po drodze miałam skurcz. Zajechałam na salę operacyjną. Łóżko zabiegowe było wyzsze od łóżka porodowego, wiec miałam problem się z w drapaniem. Złapałam anastezjolog za rękę i wciągnęłam sie na te łóżko. cieżko było, ale wiedziałam, ze jeśli nie zrobię tego szybko moje dziecko moze umrzeć. Ostro mnie to zmobilizowało. Panika była nadal. Powiedziano mi, żebym kładła się wyzej, i złączyła nogi. Anastezjolog musiała podłączyć nowy wenflon - jeszcze bardziej wpadła w panikę, położna do niej zaczęła mówić "tylko spokojnie..." Pamiętam, że zakładała mi ten wenflon, a położna szybko kazała mi oddychać w taką maskę. Między czasie zarzucano na mnie płachty, raz nawet na twarz, ale szybko zabrano. Mimo emocji stwierdzam, że była miła w dotyku.Zaraz po wdychaniu z tej maski zasnęłam. Kiedy mnie wywożono z sali operacyjnej zaczęłam sie zastanawiać z czego się wybudziłam, ale po chwili przypomniało mi się, że miałam cesarke. Zawieziono mnie na salę połogową. Wszedł chłopak i coś do mnie powiedział, ale ja go zapytałam tylko, czy żyje on. Zaraz zaczął mi pokazywać filmiki. Widziałm podwójnie, dlatego musiałam patrzeć jednym okiem. Byłam synkiem taka zachwycona, że jest taki śliczny i taki malutki. Byłam taka szczęśliwa, że żyje, i że go mam.
Trochę poleżałam i przywieziono mi dziecko. Oczywiście moje pierwsze słowa jak go zobaczyłam to były, ale malutki. Dostałam go do karmienia. Piękne uczucie. Został ze mną na noc.Cały czas głaskałam go po główce.Dziewczyna w sali połogowej, z którą leżałam powiedziała, że chłopak jak przyniósł moje rzeczy to się trząsł. Dla wszystkich to było ogromne przeżycie. Dopiero na następny dzień byłam w stanie zasnąć, ale za każdym razem, gdy zamykałam oczy śnił mi się poród, a jeszcze dzień później, gdy pomyślałąm, ze gdyby lekarz i położne z anastezjolog tak szybko nie zareagowali to mój synek prawdopodobnie by nie żył. Jestem im bardzo wdzięczna za to, że włożyli w mój poród tyle serca. Dzięki ich wspólpracy mój synek jest ze mną.
Jak juz pisałam w sms-ie do Mamolki poród jak z filmu akcji. Już zapomniałam jaki ból przeżyłam podczas porodu. Cieszę sie z synka. Jest radością mojego życia, a nawet spełnieniem. Kocham go nad życie.