reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Opowieści z porodówek

No to ja postaram sie w skrocie opisac moj porod, z reszta poraz drugi, bo pierwszy post mi zezarlo:wściekła/y:
23.12 zjawilam sie rano w szpitalu o 7.00 na wywolywany.Byl to 10-ty dzien po terminie.Na monitoringu nic nie bylo widac wiec po godzinie podali cos na wywolanie i kazali isc na spacer.Po godzinie cos sie ruszylo-skurcze siegaly nawet 100 a rozwarcia zero.Kolejny zalecony spacer.I tak bylo przez kilka godzin.Skurcze nie do wytrzymania a szyjka bez zmian.Pod wieczor gdy wylam z bolu poprosilam o znieczulenie.Po nim o niebo lepiej.Postanowili przebic pecherz i wtedy troszke przyspieszylo.Ale tetno Jasia spadalo.W koncu ok 19.30 pelne rozwarcie i bole parte.Niestety parcie trwalo ok 2 godzin bo Jas nie zamierzal wyjsc.W koncu uzyli proznociagu, nacieli trzy razy z kolei i pojawilo sie na swiecie moje szczescie.Plakalam i smialam sie jednoczesnie.Pozniej mierzenie i wazenie przy obecnosci tatusia.Dalej przewiezli nas na sale poporodowa.
W sumie porod bardzo wyczerpujacy ale warto sie nameczyc dla takiego szczescia;-)
 
reklama
Przyszła kolej i na mnie.
25.12 pojechałam do szpitala na planowane KTG. Skurczy brak, a jeszcze rano były próby wywolania. Na IP dyzur miał mój lekarz. Zbadano mi szyjkę, była zgładzona, ale żadnego rozwarcia. Lekarz zaproponował, że jak chę to mogę położyć sie do szpitala to podadzą mi test oksytocynowy, bo juz jest 6 dni po wyznaczonym terminie. Ja chętnie się zgodziłam, bo miałam zamiar urodzić jak najszybciej, choć lekarz odrazu powiedział, że to nic wiadomego.Chłopak pojechał po torbę, a ja przebrałam się i poszłam na porodówkę. Na porodówce przyjęto mnie o 11:45 i zbadano, oraz zrobiono wywiad. Podłączono mi kroplówkę z testem oksytocynowym. Byłam podłączona prawie 2 godziny. Jak pisałam już dla Mamolki, skręcałam się bólu, a oni uznali, że to żadne skurcze. Przyszedł mój lekarz prowadzący i powiedział, że skoro nic sie nie dzieje to położą mnie na patologię. Zabrałam się i poszłam.26.12 Oczywiście trafiła sie jedna mendowata położna, która mnie wkurzyła, bo gdy zapytała na kiedy mam termin, to stwierdziła, że napewno nie na 19.12 tylko na styczeń, bo macica jest wysoko (akurat leżałam). Nic do niej nie docierało, że dziecko włazi mi nad żebra (najbardziej) odkąd obniżył mi się brzuch. Często robiono mi KTG, ale skurczy brak. Po tym teście jeszcze 25.12 przez kilka godzin kłuła mnie szyjka, na następny dzień były niteczki krwi. Straciłam nadzieję, że urodzę. 27.12 był obchód juz z ordynatorem chamem jakich mało. To juz było 8 dni po wyznaczonym terminie. Pokierowano mnie do zabiegowego na badanie szyjki. Ordynator zapytał jakie mam cykle. Zapytał, czy zgadzam siena kroplówkę. Zgodziłam sie bez zastanowienia, choć wiedziałam, że wywoływanie porodu jest bardzo bolesne. Po badaniu zdążyłam zjeść jeszcze trochę ciasta kiedy to przyszła położna i powiedziała, żebym się szykowała.
O 9:45 przyjęto mnie na porodówkę. Podłączono oksytocynę i KTG. Po 50 ml mi ładowano z każdym razem zwiększajac dawkę. Pierwsza dawka nie bolała, przy drugiej w sumie tez nie. Wtedy zalecono mi ciepły prysznic. Myślę nie boli, to może nie pójdę, ale jeszcze na patologii położna powiedziała, żeby współpracować z położnymi z porodówki, ponieważ oni chcą, żebyśmy jak najszybciej i jaknabezboleśniej urodziły. wiec poszłam. doszłam do łazienki, dosłownie pod prysznic (razem z kroplówką) i zaczęły sie silne skurcze. Oj, byłam jej wdzięczna, ze wysłałą mnie pod ten prysznic. Przy tej dawce prysznic łagodził bóle. Jak było w miarę to wróciłam.Następnie zwiększono mi dawkę, a wtedy stała się niewyróbka.Znów wysłano mnie pod prysznic. Zalecano po pół godziny, ale siedziałam dłuzej. Drugim razem tak długo, że przyszła położna po mnie, bo było trzeba podłączyć KTG. Jeszcze biorąc ten prysznic zaczęłam płakać z bólu. Po prostu nie wyróbka. Płakałam i się kiwałam , bo już nie mogłam wytrzymać. Jak wróciłam na salę przyszła anastezjolog zrobić znieczulenie w kręgosłup, ale musiałam zaczekać kilkanaście minut, bo obok była rodząca, która miała 3 cm rozwarcia, a ja jeszcze dwa.Wtedy na sali klnęłam z bólu. Najgorsze to te sprawy papierkowe. Bo musiała zebrać wywiad, a ja juz nie mogłam wytrzymać z bólu. Nawet powiedziałam dla niej, żeby szybko robiła znieczulenie. Siedziałam na tym łóżku i płakałam, że bardzo mnie boli, ale jakos prawie bez łez, bo jakos z tego wszystkiego nie miałam siły. Przygotowanie do znieczulenia też trwało co mnie irytowało, choć rozumiałam, że wszystko po kolei. Wogóle zanim dostałam znieczulenie to z bólu było mi słabo. Jak znieczulenie zaczęło działać to czułąm ogromną ulgę. Było juz 5 cm rozwarcia. Zadzwoniłam po chłopaka, bo mieliśmy rodzić razem. W ogóle dzieki oksytocynie rozwarcie szybko postępowało. Tryb ekspresowy. Przyjechał chłopak, a do szpitala samochodem to może z wyjściem z domu to kwestia kilku minut. On przyjechał i rozwarcie było na 7, zaraz na 8. Trochę pochodziłałam i juz na 9. Już jak on był to od jakiegoś czasu skurcze sienasilały, lae tylko z lewej strony brzucha. Potem doszły parte. Zbadano mnie i sie okazało, że pełne rozwarcie. Zalecono mi chodzić. Skurcze były bardzo silne, aż w końcu poszłam na fotel. Chłopak siedział na stołku pod ścianą, trochę za łóżkiem. Brzuch mi sie zmieniał podczas porodu. Jak leżałam był juz taki mały i miał zupełnie inny kształt. Młoda położna mówiła w jakich pozycjach rodzić i dlaczego. Wiec rodziłąm w 3 pozycjach: W tracycyjnej, czyli na plecach kolana do żeber, na boku z podkurczoną nogą i od tylca z łokciami na łóżku. Każda miała swoje zalety, ale i wady, bo jak przy którejś czułam mniejszy ból skurczy, to nie miałam siły przeć na maksa. Wiec wybrałam pozycję tradycyjną. Najpierw była ze mną młoda położna, choć młodego wieku była bardzo kompetentna. Potem doszła druga położna i lekarz. Parłam i parłam, juz wiedziałam, że główka jest czarna, ale mimo, że dawałamz siebie wszystko nie miałam juz sił nabierac tyle powietrza przy trzecim, czwartym parciu jednego skurczu. Próbowano juz łapać głókę, bo lekarz wkładał ręce,ale to nic nie dało. W końcu mnie naciął. Nie bolało, tylko piekło. Dobrze, że mnie nie uprzedził o tym. Wtedy dalej parłam. Cały czas brakowało tego jednego momentu, żeby wypchnąć główkę, ale podczas skurczu kiedy głowka juz wychodziła prawie z kanału znów wpadała do środka. Co chwila przykładano mi KTG jak bije serce Dzidziusia. Połozna nawet próbowała wypchnąć siecko kładąc sieprzedramionami na mój brzuch, ale mimo,że połozne i lekarze próbowali wszystko co w ich mocy nie udało się. Nadmieniam, że to kładzenie położnej nie bolało, a nawet jak zabierała rece to chciałam ,żeby z powrotem tak robiła, bo to było jakieś takie relaksujace, jednym słowem czułam ulgę. W końcu dosłownie po chwili od poprzedniego KTG przyłożono znów mi ten krążęk i usłyszałam, że tętno słabnie. Okazało sie także, ze wenflon prawie wypadł przez te moje manewry jakie robiłam9chodzi o pozycje do rodzenia). Lekarz zapytał, czy zgadzam siena cesarkę. Zgodziła sie bez zastanowienia. Na sali wszyscy wpadli w panikę, jakaś kobieta przyleciała z kartką, bo musiałam podpisać zgodę,zapytałam tylko, gdzie mam podpisać, a ona w tej panice spojrzała na kartkę, bo z tych nerwów nie była w stanie odrazu odpowiedzieć. Zgodę podpisywałam na nodze. Łóżko na którym leżałam było przyłożone płachtą do jakichś stojaków i jak położne zaczęły mnie wieźć to ta płachta pociągnęła narzędzia. W tych emocjach myślałam, ze najpierw wyszła pępowina, ale jak sie dotknęłam to była lignina, chyba ze względu na bakterie. Wieziono mnie tak szybko, że złącza z łóżka zahaczały się o futryny.
Chłopak wybiegł z tej sali, ale zatrzymała go położna, żeby wziął moje rzeczy.Była taka panika. Jeszcze po drodze miałam skurcz. Zajechałam na salę operacyjną. Łóżko zabiegowe było wyzsze od łóżka porodowego, wiec miałam problem się z w drapaniem. Złapałam anastezjolog za rękę i wciągnęłam sie na te łóżko. cieżko było, ale wiedziałam, ze jeśli nie zrobię tego szybko moje dziecko moze umrzeć. Ostro mnie to zmobilizowało. Panika była nadal. Powiedziano mi, żebym kładła się wyzej, i złączyła nogi. Anastezjolog musiała podłączyć nowy wenflon - jeszcze bardziej wpadła w panikę, położna do niej zaczęła mówić "tylko spokojnie..." Pamiętam, że zakładała mi ten wenflon, a położna szybko kazała mi oddychać w taką maskę. Między czasie zarzucano na mnie płachty, raz nawet na twarz, ale szybko zabrano. Mimo emocji stwierdzam, że była miła w dotyku.Zaraz po wdychaniu z tej maski zasnęłam. Kiedy mnie wywożono z sali operacyjnej zaczęłam sie zastanawiać z czego się wybudziłam, ale po chwili przypomniało mi się, że miałam cesarke. Zawieziono mnie na salę połogową. Wszedł chłopak i coś do mnie powiedział, ale ja go zapytałam tylko, czy żyje on. Zaraz zaczął mi pokazywać filmiki. Widziałm podwójnie, dlatego musiałam patrzeć jednym okiem. Byłam synkiem taka zachwycona, że jest taki śliczny i taki malutki. Byłam taka szczęśliwa, że żyje, i że go mam.
Trochę poleżałam i przywieziono mi dziecko. Oczywiście moje pierwsze słowa jak go zobaczyłam to były, ale malutki. Dostałam go do karmienia. Piękne uczucie. Został ze mną na noc.Cały czas głaskałam go po główce.Dziewczyna w sali połogowej, z którą leżałam powiedziała, że chłopak jak przyniósł moje rzeczy to się trząsł. Dla wszystkich to było ogromne przeżycie. Dopiero na następny dzień byłam w stanie zasnąć, ale za każdym razem, gdy zamykałam oczy śnił mi się poród, a jeszcze dzień później, gdy pomyślałąm, ze gdyby lekarz i położne z anastezjolog tak szybko nie zareagowali to mój synek prawdopodobnie by nie żył. Jestem im bardzo wdzięczna za to, że włożyli w mój poród tyle serca. Dzięki ich wspólpracy mój synek jest ze mną.
Jak juz pisałam w sms-ie do Mamolki poród jak z filmu akcji. Już zapomniałam jaki ból przeżyłam podczas porodu. Cieszę sie z synka. Jest radością mojego życia, a nawet spełnieniem. Kocham go nad życie.
 
Heh niezle przezycia. Podziwiam tych lekarzy i polozne ktore pracuja na porodowkach. To chyba jedna z najbardziej stresowych i odpowiedzialnych prac jakie mozna wykonywac.
Najpiekniejsze jest to ze jak juz maluszek jest przy Tobie to zapominasz o wszystkim. Co prawda to zostaje na cale zycie ale ulga natychmiastowa jest niesamowita.
U nas z Zuzia bylo podobnie Elena z tym ze zakonczylo sie tak ze udalo sie wypchnac Zuzie z brzucha - lekarz, polozna napieraly (ja sie zastanawialem czy sie dolaczyc) Beata parla choc nie miala za duzo juz sil a szefowa polozych odbierala porod. W trakcie gdy glowka weszla w kanal na ktg lekarz zauwazyl ze spada tetno dziecka. Nic nam nie mowili choc oboje zauwazylismy nagle ozywienie akcji i ze cos jest niepokojacego.
Teraz czekamy na wywolywanie.
Przed chwila dostalem telefon ze wlasie sie zaczelo wywolywanie. Prawdopodobnie pekly gdzies juz blony i sie sacza czego nie zauwazylismy bo wod jest malo w pecherzu. Tak wiec teraz juz nie ma wyjscia. Zalozyli jej jakis cewnik zeby zwiekszyc rozwarcie. Na szczescie nie dostala Oxy.
Pamietam jak dzis przy Zuzi jak sie zwijala z bolu po oxy... u nas rozwarcie postapilo o jakies 8 cm w okolo godzine co przy normalnych warunkach zajmuje ok 8 godzin (tak nam mowili na porodowce)

No nic ja sie szykuje do wyjazdu :D
 
witam, może i mi się uda szybko napisać coś o moim porodzie.

9. 12 miałam stawić się w szpitalu i miałam być dalej monitorowana (nadciśnienie i cukrzyca). Siedziałam strasznie długo na IP, bo jeśli chodzi o pacjentki na oddział gin-położniczy, to badania lekarskie i ktg wykonywane są najpierw na IP. No a wiadomo ile to trwa, a jeszcze strasznie dużo osób było:baffled: A były tez panie, które tylko na ktg przyjechały, więc jak juz zbliżała się moja kolej, to przychodziła pani na ktg i znowu się odwlekało. .I tak już sobie siedziałam prawie 3 h, zła byłam, bo maż lada moment musiał do pracy iść, a chciałam , żeby mnie odprowadził. I otuchy dodał:-). No i głodna byłam okrutnie, a przy cukrzycy to niewskazane:sorry2:
W końcu mąż pojechał na górę i spytał mojego lekarza, czy muszę czekać, bo w końcu tak czy siak muszę położyć się na oddziale, niezależnie od tego , jak mi ktg czy badanie wyjdzie. Lekarz powiedział położnej, żeby zmierzyła mi ciśnienie, no i wyszło 160/110. Od razu badania, już bez ktg , podpisywanie dokumentów i na górę. Mąż szybko do domku pojechał po rzeczy dla małego , bo miałam tylko torbę dla siebie, w końcu termin miałam na 23, a to był 9:-p
W biegu podpisywałam papierki, szybko przebrałam się w koszulę, i na stół. Bałam się okropnie. Na stole musiałam usiąść i pochylić się maksymalnie, poczułam ukłucie i ciepło. Położyłam sie i cały czas sprawdzałam, czy moge ruszać palcami u stóp i prosiłam lekarza, żeby jeszcze nie zaczynał, bo jeszcze nie jestem znieczulona:sorry2: Potem szybko poszło - cięcie, wyciągnęli synka i pokazali mi go (łezka się u mnie zakręciła), potem zabrano go do ważenia, mierzenia itp i przyniesiono ponownie, żebym go pogłaskała po nosku:-):-)
Potem na salę, mąż był ze mną. Dostałam leki, ale nie spałam, bo byłam zbyt podekscytowana. Mąż powiedział, że synek śliczny i wszystko ok, dostał 9 pkt (1 mniej za oddech) Później dostawiłam synka do piersi, nawet zaapał o co chodzi. Nastepnego dnia pierwsza próba wstania i ból nie do opisania. Ale przywieźli Maciusia i trzeba było zmobilizować się i wstać:tak: Potem już dawałam radę, druga cc wcale nie boli bardziej, doszłam do siebie bardzo szybko.Niestety, nadal mam problemy z ciśnieniem - w szpitalu zrobiono mi badanie dna oka i niestety- są zmiany:sad::no2::sad: Liczę, że może jednak ciśnienie się ustabilizuje i nie będę musiała do końca życia brać leków:no:
Miało być krótko, a wyszło jak zwykle:-D
W każdym razie ten poród wspominam świetnie, bez bólu i nie miałam dużo czasu na strach:-D:-D
 
Taka szybciutka opowiec bo na szczescie nie ma za duzo do pisania

Wczoraj z slabowyczuwalnymi ruchami o 22.30 wyladawalismy na Izbie Przyjec. Nie dotrwalismy razem do 00.00. Szybki buziak na korytarzu i do jutra. Rano telefon ze musza sprawdzic czy z dzieckiem wszystko ok (test Manninga) jak tak to nie wywolaja porodu (41+5 tydzien wg USG) Na szczescie zlitowali sie szybko - fajna ekipa byla - lekarz powiedzial ze skoro porodowki sa wolne to migusiem oxy (OMG). O 13 wyladowalismy na porodowce. 13.30 podpieta pod oxy. Przed 14 przyszedl raz jeszcze doktor przebil blony i tyle go widzielismy. Potem meki zwiazane z oxy (kto mial ten wie ;P) czyli troche wycia, choc dlugo Beata sie trzymala bez krzykow. W koncu tak oslabla ze poprosila o znieczulenie. Dostala ok 15. Rozwarcie na 7. Po pol godziny przyszla pomoc polozna. Choc wygladala na jakas pomocnice poloznej to musze przyznac ze swietnie sobie poradzila. Zmotywowala Beate, powiedziala jej jak sobie i dziecku pomoc i wspolnymi silami o 15.55 Miki byl na swiecie. Udalo sie bez naciecia i pekniecia. Lozysko tez bez problemu. Tak wiec choc krzyki przy parciu oceniam na wieksze niz przy Zuzi to zdecydowanie widac po Beacie ze duzo lepiej sie czuje. Oczywiscie obolala ale to szybko przejdzie.

Niestety maly ciezko oddychal. Pokazywala nam ze uzywa miesni w okolicach zeber zeby nabrac powietrza i kwiczy tak smiesznie. Tak byc nie powinno i musieli go zabrac na opieke posrednia czy cos takiego. Nie musze nikomu tlumaczyc co czula mama swiezo upieczona (po raz drugi). Miala go na piersiach. Ja przecinalem pepowine ale pojechalismy na sale poporodowa sami a maluszek do gory. Na szczescie (musze sie pochwalic) udalo mi sie Beatke zagadac zeby troszke zapomniala.
Poszlem pozniej na gore do dzieciaczkow i jak zobaczylem jaka ma swietna opieke to juz sie o nic nie martwilem. Dowiedzialem sie ze juz jest lepiej i poszlem do Beatki ja wspierac. Przed koncem wizyt poszedlem raz jeszcze na gore i juz dzidzia lezala w lozeczku opatulona slicznie oddychajac. Od pani lekarz dowiedzialem sie ze juz wszystko jest ok. Byl pod tlenem zeby troche wspomoc przejscie z brzuszka na swiat troche sie wygrzal i po 19 byl juz z Beatka. Juz jest nakarmiony miekki i pachnacy :D A zona przeszczesliwa

Jutro dopiero ok 15 pewnie ich zobacze - muszcze poczekac i nacieszyc sie Zuzka :]

Jeszcze tylko jedno zdanie - dla zainteresowanych - mowia ze Polna to taki moloch, masówka i w ogole. Drugi raz spotykam sie z naprawde niesamowita opieka przy porodzie. Wiadomo ze niektore piguly na oddzialach kreca nosami ale to juz nie takie wazne. Nie mielismy okazji nigdzie indziej rodzic ale jestesmy znow zadowoleni. Beata strasznie wszystkim dziekowala za pomoc - napracowala sie ale faktycznie polozne super jej pomogly. Oczywiscie nieoplacone...
 
Kurcze mialo byc krotko ;]
Sorki za przynudzanie

Swietne uczucie gdy usmiech nie schodzi z twarzy i chcesz by kazda minuta trwala godzinami... chcialbym tak czesciej

Wzruszenie podczas porodu niesamowite przezycie... niedoopisania - jak jakis facet to czyta i sie wacha - WARTO! nie ma lekko ale to trzeba przezyc!
 
Mój poród?
o jakiejś 4.00 rano obudziły mnie skurcze. Tylko takie jakieś dziwne. Wyprawiłam córkę do żłobka i rozłaziłam wszystko idąc na umówioną wizytę do ginekolożki na 8.15.
Stwierdziła 2,5-3 cm rozwarcia i ! kazała leżeć jeśli chce dotrzymać do stycznia!
W domu się wykąpałam, głowę umyłam, nogi ogoliłam :) i leżeć poszłam bo skurcze prawie minęły!
Ale tak jakoś się dziwnie czułam, nie fizycznie a psychicznie czułam że coś tu nie tak.
Zadzwoniłam do ginekologa o 11.30 jakoś, że coś mnie brzuch boli itd., a ten kazał na ktg do szpitala przyjechać.
O 13.20 podłączyli mi ktg, ale połozna jakoś źle podłączyła wg gina bo ogólnie nic nie wykazywało! A leżałam podłączona jakoś do 14.00.
Poszłam na badanie i gin mówi że 3 cm rozwarcia jest ale szyjka już gotowa do rodzenia, więc mam sie na ginekologii kłaść bo dzis lub jutro urodzę.
A ja nadal nic takiego nie czułam aby stwierdzić, że "rodzę".
Rozpakowałam się na tej ginekologii, nastąpiła zmiana dyżuru i "nowy lekarz, którym okazał się ten co prowadził pierwszą ciąże" znów mnie na badanie zabrał.
Zrobił usg i stwierdził, że Adaś ma wagę jakoś 3400 a potem zapytał czy może rozciągnąć szyjkę to wtedy szybciej urodzę (a ja nadal nie czułam nic co by na poród wskazywało, ale uznałam iż lekarz chyba jednak wie lepiej). Miało to boleć ale ogólnie nie bolało nic.
Prosto z badania kazał iść na porodówkę....... byłam w szoku bo nadal nie czułam nic!!! Ot lekkie bóle, lekkie skurcze.

Na porodówce pojawił się lekarz, podłączyli ktg i przebili pęcherz co wg słów lekarza miało w ciągu 30 minut wywołać poród!
WYWOŁAŁO
Dosłownie pięć bóli-skurczy partych (czy jak to tam zwał!) o takiej sile że mało nie umarłam! Położna robiła wszystko aby nie ciąć aby nic nie pękło. Może przez to ból był taki duży!
Do tego nie bardzo się rozumiałyśmy bo np. zamiast mówić "nie przyj-oddychaj" położna mówiła do mnie "krzycz sobie". No to ja "głupia" krzyczałam prąc dalej! Na co położna z krzykiem "dziecko udusisz"!
Ciężka była ta nasza komunikacja!
2-3 parcia moje i Adaś był po tej stronie świata.
Jaka ulga! Jakie uczucie błogostanu!
Położyli mi go na piersiach, by cieplutki i cichy i duży.

Położna stwierdziła "cudaczna panikara z pani, co to za poród był".
ehhhhhhhhhhhhhhhhhhhhh Ważne że Adaś dostał 10 pkt. mimo że owinięty pępowiną, urodził się cały w wybroczynach na główce! Ale silny i duży chłopak (4150 i 58 cm) chłopak poradził sobie i z tym :).

Maż był ze mną, choć wcale niby nie miał być. Stwierdził, że horrorystyczne opowieści z porodówek są przesadzone, bo nie ma potopu krwi a i dziecko nie rodzi się oślizgłe czy całe we krwi.

Potem był czas wypchnąć łożysko (czym zajęła się położna i lekarz) i czas, aby lekarz obejrzał "szkody". Ogólnie stwierdzono, że wszystko cacy i po 30 minutach leżenia na "obserwacji" pojechałam na położnictwo.

Dzięki Bogu poród był krótki. Bolesny dużo bardziej niż pierwszy ale krótki, więc do "przeżycia".
Myślę, że dużo zrobiło to że nie rozkręcił się sam tylko go "rozciągnięto i przebito", ale ile czasu szyjka rozwierałaby się sama nie wiem a tak zapisano mi pierwsza fazę porodu jako 3 godz. 10 minut (czyli od momentu podłączenia pierwszego ktg) a drugą fazę jako 15 minut czyli dosłownie te 5 bóli-skurczy.

Cieszy mnie że Adaś zdrowy i spokojny. Resztę się z czasem zapomni :)
 
Spróbuję i ja opisać, o ile się mała nie obudzi;p

26.12 - byliśmy na jeszcze na 18-stce u mojego siostrzeńca- w domu z rozdziną, na pytanie kiedy urodzę(standard już;p) odpowiadałam że na peeewno w styczniu heh...wróciliśmy ok 23, jeszcze sobie herbatkowaliśmy do 1 w nocy i poszliśmy lulu, wstawałam na siku jak co noc, nic nie czułam, a jak poszłam siku po 5 rano to papier po podtarciu był ..różowy! wracam do łóżka i mówię do M że chyba cos po mału się szykuje bo tak i tak....ale się położyłam bo żadnych bóli nie było, jak się położyłam to coś mi lekko pociekło, -trochę wód- bo przeżroczyste, ale nie dużo, więc mówię oho - chyba naprawdę cos się szykuje,ale myslałam ze może sie rozejdzie po kościacha hehe - jeszcze do M mówię - że się boję że nie chcę, dotarło do mnie... ;) i tak leżąłam i coś po mału zaczęła "czuć" brzuch więc tak grugo po 6 wstałam i zaczęłam dopakowywac torbę, bóle coraz mocniejsze i od razu co 5, co 3 a za chwilę co 2 min. i coraz bardziej bolesne, szybko pod prysznic, M z psem a ja juz pod tym prysznicem wołałam wilka tak wyłam z bólu, nie byłam w stanie już sama wyjść z wanny, teściowa przyjechała do Wiktora a ja już z masakrycznymi bólami - jeden za drugim, i nagle czuję parte, oboje zakładają mi buty a ja już do auta dojść nie mogłam bo miałam skurcz za skurczem(chooolernie bolesne- tak że ze stukałam palcami jeszcze w domu od nogi o podłogę rytmicznie i jeszcze do dziś mam czerwone hehe) w samochodzie party za patrym ale powstrzymywałam jak umiałam - dobrze że do szpitala mieliśmy blisko - ok 7 min. i na miejscy byliśmy ok 7.20, tak jak weszłam na korytarz na oddział - tak koniec- rozkraczyłam się -podbiegł do mnie pielęgniarz a jakieś babki pobiegły po wózek na izbę i już wszystko na sygnale, na izbie z 5 osób w pospiechu koło mnie się uwijało bo pełne rozwarcie i głowa między nogami ,a porodówka na górze, hehe- pedzili ze mną na łóżku że hoho, tylko sufit mi przed oczami smigał, a ja darłam się jak opętana;pp na miejscu juz tylko wyparcie dziecka, poród błysk, w swoich ciuchach rodziłam tzn w bluzce i biustonoszu bo nie zdazyli mnie rozebrać, parcie bolało jak diabli ale dałam z siebie wszystko żeby skończyło się jak najszybciej, nie nacięli mnie ale szyjka mi pekła i na zew. skóra którą zszyli, niestety nie omineła mnie tez przyjemność wyłyżeczkowania...jak mała wyszła to nie wierzyłam że już po, że w takim tempie to wsztstko się zadziało :O..śmiać mi się chciało i lekarzowi też jak po porodzie jak już karmiłam przyszedł z papierami tymi co sie przed porodem wypełnia z pytanie...czy wyrażam zgode na pród w tym szpitalu? heheh
było szybko ale że łatwo to na pewno nie;p ale że warto to wiemy wszystkie!!!:)))
 
No to może teraz ja korzystając z tego że moja najmniejsza pociecha śpi słodko.

24.12 wstałam rano i już wiedziałam że to będzie dziś,choć nie miałam skurczy. Gdy poszłam do toalety zobaczyłam że krwawie,ale strwierdziłam że po całych tych przejściach z IP nie ruszę się tam prędzej jak jest to konieczne. Więc zabrałam się za upieczenie ciasta i zrobiłam zupkę grzybową. Około 11 zaczeły się skurcze,mało bolesneale regularne co 7-8 minut. Ale ja nadal nie strudzenie przygotowywałam się do kolacji wigilijnej. Około 13 dałam za wygraną,wręczyłam mężowi jego prezent,stwierdzając że jeśli nie zrobie tego teraz to nie będę miała okazji,chyba że po świętach. Dostałam także swój który leżał już pod choinką(złotą bransoletkę i perfumy) Poszłam do wanny i liczyłam skurcze. Leżąc tak przez chwilę stwierdziłam że skurcze robią się coraz częstsze i boleśniejsze. Zaczełam płakać.Przyleciał Ł z przerażeniem w oczach i pytaniem co się dzieje. Ja mu na to że się szykujemy i że nie chce rodzić w święta,że nie chce ich spędzać bez niego i Oliwki.Ubraliśmy się,Oliwkę zawieźliśmy do mojej mamy,w między czasie skurcze pojawiały się już co 3 minuty i były bolesne jak cholera,musiałam się nieźle skupić by oddychać.

Oczywiście jak to w święto nikogo na IP nie było i czekaliśmy aż z oddziału raczy ktoś zjechać. Zjechała do nas jakaś młodziutka babka z hasłem"Ale sobie dzidzia termin wybrała" potem ktg ale tylko przez 5 minut bo skurcze co 2 minuty,potem papierologia która myślałam że się nie skończy,nie potrafiłam jasno myśleć i w czasie skurczy nic jej nie odpowiadałam,wkońcu kazała mi się przebrać i zadzwoniła po lekarza. Zbadał mnie,7cm rozwarcia,szok przeżyłam ale z uśmiechem na ustach powiedziałam lekarzowi że super bo przynajmniej wiem że dziś urodzę. On się na mnie jak na idiotkę spojrzał więc ja mu na to że pierwszy poród 12 godzin trwał i że wkońcu urodziłam o 3 w nocy. Uśmiechnął się i kazał iść z nim na oddział. Mąż przerażenie w oczach gdy szliśmy,spytałam go czy jest pewien że chce przy tym być? Stwierdził że chce i że da radę ale pępowiny przecinać nie będzie.

Gdy dotarłam na oddział była godzina 15 47,pamiętam bo miałam bolesny skurcz. Położyłam się na łóżko ,Ł trzymał mnie za rękę i liczył skurcze,podpieli mnie pod ktg i leżałam,dostałam antybiotyk na paciorka,na testy było za późno,kroplówkę z oksy,nawet przez pierwsze pare minut było super,śmiałiśmy się z mężem i położną że ma taką samą koszulę jak ja i jest śliczna i takie tam,czy nie jest mi jej szkoda. Po paru skurczach dotarło do mnie że już mam dosyć i boli jak diabli. Chciałam zmienić pozycję ale nie dałam rady bo miałam wrażenie że między skurczami nie ma żadnej przerwy. No i pojawiły się parte,Ł zawołał położną,zbadała mnie i stwierdziła że możemy rodzić. Byłam w szoku że to tak szybko mineło,że już za moment będę trzymała na rękach Wiktorię.Położna kazała mi się naprężyć jak będzie kolejny skurcz,przebiła pęcherz płodowy i poczułam milusie ciepełko,ale już za chwile party ,usłyszałam przyj. Pare takich "przyj" i było po krzyku,usłyszałam od położnej "śliczny synek,gratuluję" na co my z mężem oboje "syn?" na to lekarz "o przepraszam pomyliliśmy się,córka" uśmiechnął się i stwierdził"tak synek,ale dla pewności jeszcze raz sprawdzę":-D Byłam w takim szoku że nie wiedziałam co powiedzieć,płakałam jak dziecko i dopiero po chwili zauważyłam że Ł też płacze. Dali mi małego do piersi i pamiętam że byłam wtedy najszczęśliwszą osobą na ziemi. Nie pamiętam co było potem,wiem że lekarz mówił coś o krwiaku i czyszczeniu,ale ja pamiętam jedynie twarzyczkę Sybastiana przy swojej piersi i słowa męża"Kocham was" przez łzy:-)

Sebuś urodził się 24 12 o 16 35:-D
 
reklama
To ja tak w skrócie na szybciora napiszę :)
Zacznę może od pobytu w szpitalu który zaczął się 4.12.2010.Poszłam do szpitala 02.12.2010 ale mnie nie przyjęli i lekarz powiedział żebym przyszła 04.12 wiec wróciłam 2 dni później i wzięli mnie na oddział i mnie tak trzymali aż do 14.12 bo wtedy zrobili mi test skurczowy (OCT)oxytocynowy,ale nic się nie działo,tydzień później to samo i nic (DALEJ CZEKAMY-codziennie to słyszałam)Myślałam że szlak mnie trafi,ale czekałam bo innego wyjścia nie miałam.23 grudnia wyszłam na święta do domu tym że codziennie jeździłam na zapis KTG. 27 grudnia wróciłam i wzięli mnie na wywoływanko.To była godzina 10.25 jak podłączyli mi kroplówkę,po około półtorej godziny max dwóch zaczęło boleć i tak do godziny ok 15 leżałąm i męczyłam się ze skurczami,aż w końcu zadzwoniłam po mena.Przyjechał jak już siedziałam na piłeczce około 5 min,jakieś 10 min później zrobiło mi się milutko i cieplutko,odeszły mi wody była bgodzina 15.25,weszłam na łózko,a one się sączyły i sączyły na maxa,a skurcze bolały na maxa,już miałam dość,już chciałam przeć ale nie pozwolili,godzinę po odejściu wód przyszedł lekarz,a dokładnie 2 i jeden powiedział że idziemy na cięcie(w papierach pisze tak:Ze względu na niestosunek porodowy i zagrażające wewnątrzmaciczną zamartwicę płodu zakwalifikowana do porodu operacyjnego)oprócz tego coś mówił o miednicy nie pamiętam już co :) Wzięli mnie na salę,dali znieczulonko i zaczęli działać,o 16.35 przyszedł na świat nasz Mikunio,pokazali go zabrali na ważonko i takie tam,przynieśli do pocałowania i znowu zabrali.Mój małżonek podczas CC był za drzwiami oszklonymi w takie paseczki i wszystko widział,więc można powiedzieć,że "był" przy porodzie :)
 
Do góry