Podzielę się moją historią i ja :-)
Ostrzegam nie jestem zbyt odporna na ból i jestem mega panikara, wiec opis jest z mojej perspektywy- panikary :-)
Na oddział trafiłam 10 stycznia, tydzień po terminie z om.
Niestety to była sobota, więc przesiedziałam weekend w szpitalu gdzie nic mi nie robili oprócz ktg 2 razy dziennie i ok 3 razy dziennie słuchanie tętna dziecka. A położna mi nagadała, że zrobią mi ktg, usg, sprawdzą jak się ma łożysko,zbadają wody bla bla.
W poniedziałek 12.01 podpięli mnie na sali porodowej pod ktg i po 30 min podali oksytocynę w dawce 0,5. Ani drgnęło, nic a nic.Ordynator zarządził, że jeden dzień odpocznę i w środę podadzą większą dawkę, jak nie pomoże to w piątek pewnie cc. Na obchodzie wieczornym inny lekarz powiedział, że może jutro mi już zwiększą dawkę, ale jeszcze nie wiedzą. Umówiłam się z mężem, że na wszelki wypadek przyjedzie we wtorek rano.
We wtorek 13.01. na obchodzie lekarz powiedział, że jednak odpoczywamy, w środę podpinamy końską dawkę oxy 5,0. Więc zadzwoniłam do męża, że nie ma się co śpieszyć, niech nie jedzie jeszcze, bo u mnie to się nic dziś nie będzie działo, ale już był pod szpitalem. Zjadłam śniadanko, siedzę z mężem na korytarzu, pije kawkę a przełożona położnych idzie uśmiechnięta i mówi, że jednak dziś mnie podepną, załatwiła mi
Ok godz. 11:30 Wzięli mnie na salę porodową, położna zrobiła lewatywę (nie wiem dlaczego wyobrażałam sobie ją dużo gorzej), dała mi koszulę do porodu w rozmiarze xs, na szczęście miałam swoją, przebrałam się i podpięła mi oxy. Mogłam chodzić na długość wężyka od pompy, więc po 2 kroki w każdą stronę, nudno było, nic się nie działo, więc mąż poszedł sobie na obiad, wrócił przed 14 a mnie w międzyczasie zaczął brzuch boleć, na co położna powiedziała, że to jeszcze nic nie znaczy.
Jak wrócił mąż z obiadu to się rozkręciło, bolało, ale tylko sobie pojękiwałam, mąż pytał na ile w skali 1-5 mnie boli, to wtedy powiedziałam, że nie wiem jaki ból mnie czeka, ale na ten moment na ból jaki znam to ten jest tak na 2,5. Poskakałam na piłce, mąż mi masował plecy, albo kazałam mu mocniej, albo nie dotykać, bo aż mnie bolał jego dotyk jeszcze dodatkowo.
Położyłam się na łóżku, żeby sprawdzić rozwarcie i poczułam, jak coś "pyknęło" miedzy nogami i coś wyciekło. Wody odeszły, moja myśl wtedy- o kur... zaczęło się, już nie ma odwrotu, byłam przerażona, ze to już się dzieje, niby byłam gotowa, ale jak to już teraz?
Przyszedł lekarz, miałam rozwarcie na 2cm i skurcze co 5min, dość krótkie, ale mocne, krzyżowe. Następne miały być rzadziej, ale mocniejsze.
Po badaniu odpięli mnie od kroplówki i poszliśmy pod prysznic, jak mi tam dobrze było, woda dawała mi super ulgę, mąż mi polewał na zmianę plecy, brzuch, plecy, piersi a w czasie skurczu albo łapałam go za nogę, albo łapałam się rączki pod prysznicem, myślałam, ze aż tak super działa na mnie woda a to okazało się,ze po odłączeniu oxy zaczęły mi skurcze zanikać, wiec położna przegoniła mnie spod prysznica i znów podpięła.
Zawsze myślałam,ze w trakcie porodu będę cicho,bo ja w sumie wstydliwa jestem, jakoś tak mi głupio, ale wtedy to już było mi obojętne, darcie się dawało mi super ulgę i przeprosiłam położna ze się tak drę ale mi lepiej, a ona,ze jak mi lepiej to mam sobie krzyczeć, no to krzyczałam, darłam się, wyłam, wieczorem aż mnie gardło bolało :-)
Znów badanie i rozwarcie na 5cm, było ok godz. 16-17, gaz rozweselający mogą podać od 6cm do 9cm żeby nie zatrzymywać akcji, wiec myślę, spoko, jeszcze kilka skurczy i gaz, ale ulga będzie.
Skurcz za skurczem i zapomniałam o gazie, położna zagląda i mówi,ze rozwarcie na 9cm, wtedy przypomniałam sobie o gazie.
Kuźwa jak bolało, darłam się ile sił w płucach, nie wiem co, mąż mi opowiadał po wszystkim,
W ogóle plan był taki, że on jest ze mną na sali do bóli partych i wychodzi a w międzyczasie nie zagląda nigdzie, stoi kolo mojej głowy i mówi do mnie. Wyszło tak, ze został do końca, zajrzał jak wychodzi główka, jak wygląda pełne rozwarcie, potem przeciął pępowinę i zajrzał jak wisi ze mnie pępowina.
Ale wracając do akcji
w życiu nie byłam tam zmęczona, ból bólem, ale ja kompletnie siły nie miałam na parcie, przy rozwarciu 10cm kazała mi zejść z łóżka i poskakać na piłce, ja nie miałam siły zejść, prawie mnie mąż zniósł z położna, z wyczerpania cała się trzęsłam, powtarzałam,ze nie dam rady, nie mam siły, ze mam dość.
Wróciłam na łóżko a położna swoje,ze jeszcze tylko troszkę i pójdzie, główka pojawiała się i znikała. W tym momencie byłam przeszczęśliwa ze mam męża obok trzymał mi głowę jak parłam, nie wyobrażam sobie jakby go nie było, nie słuchałam co do mnie mówił, ale to ze był,ze cały czas wierzył we mnie to było coś wielkiego.
Położna obiecała mi,ze jeszcze 2-3parcia i po wszystkim, złapałam sie tej myśli i naprawdę starałam się, ale nie miałam siły, w końcu z wielkim wrzaskiem spięłam się i mała wyszła w dwóch skurczach.
Boże jaka ulgaaaaaaaa.
Była godzina 18:20.
Mąż ze łzami w oczach przeciął pępowinę i zaczął mi dziękować. Mi małą położyli na goły brzuch, wycałowałam główkę i za moja zgoda wzięli ja obok na stolik na odsysanie płynów, badania a mąż już robił jej pierwsza sesje komórka :-)
Nagle nie wiem skąd wróciła siła, moc, mogłabym wstać i iść do małej.Ale ja leżałam jak rozjechana żaba, nogi mi się trzęsły, byłam mega szczęśliwa, w pewnym momencie na sali naliczyłam chyba 6 osób, a ja leżę, czuje,ze coś mi dynda miedzy nogami, co jakiś czas położna sprawdza pępowinę, lekarz zaczął mi naciskać na brzuch a łożysko nie chciało się urodzić. W końcu zaczęli szarpać, poszło, ale nie całe, wiec jeszcze zrobili mi łyżeczkowanie. Potem lekarz mnie znieczulił, bolało i to nie wcale jak ukucie komara
i zszył mnie. Nawet nie wiem kiedy położna mnie nacięła.
Mała urodziła się z rączką na buzi a pępowina była tak krótka, że przez to mała się cofała jak nie parłam. Położna pomogła mi wstać i przeszłam do sali poporodowej, córeczkę zaraz nam przywieźli wiec mogliśmy się nią nacieszyć..
Ból który na początku w skali 1-5 podałam 2,5 w porównaniu z porodem to miał -100000 :-)
Bólu pewnie nie zapomnę nigdy,ale warto było, patrze na córeczkę i nie wierze ze jest moja, taka śliczna, kochana, dla niej warto było !!!