reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści porodowe - BEZ KOMENTARZY

Spróbuję i ja opisać swój poród,choć słowo daję,że mam wrażenie,że trwał równe…6 tygodni…

Po 4,5 tygodniach leżenia miałam już takiego doła,że wszystko wyprowadzało mnie z równowagi…Umówiłam się z ordynatorką oddziału patologii ciąży,że w środę 25.05 będę miała usg u pewnego pana doktora (do którego mam ogromne zaufanie).Niestety minęła godzina 15,a ja już wiedziałam,że moje usg niestety się nie odbędzie.Byłam wściekła,miałam kołek w gardle i wyłam…Położna próbowała mnie pocieszać,mówiła,że następnego dnia inny doktor zrobi mi badanie,ale do mnie to kompletnie nie trafiało,nie chciałam usg robionego przez innego lekarza,a już na pewno nie tego,który miał być następnego dnia…
Przyszedł czwartek,no i mimo,że niby nie chciłam tego usg,to ciekawość mnie zżerała, jak tam mój maluszek się miewa…Po godzinie 11, zobaczyłam przechadzającego się lekarza,który miał robić usg i usłyszałam,że już dzisiaj nie ma czasu..Byłam wściekła!Tak wściekła,że nerwy mnie poniosły i stwierdziłam,ze wychodzę na własne żądanie..
Położna wezwała ordynatorkę,żeby ze mną porozmawiała i mimo,że jest to kobieta bardzo spokojna,to widziałam, ze jest na mnie wkurzona. Zapytała czy wiem co robię,a ja na to, ze chciałabym wyjśc na 2h,żeby zrobić na mieście usg…Teraz wiem,ze to wszystko było strasznie głupie i dziecinne,ale wtedy byłam psychicznym wrakiem…Lekarka zapytała,czy myślę,że w ciągu 2h zrobię na mieście dobre usg - wiedziałam,ze nie.. Oczywiście w czasie całej rozmowy strasznie płakałam,kompletnie nie umiałam nad sobą zapanować…
Stanęło na tym,ze ja się jeszcze zastanowię,czy wychodzę,a lekarka przyśle do mnie panią psycholog,która postara się trochę mnie „podreperować” psychicznie…
Poszłam do sali,połozyłam się,popłakałam jeszcze trochę,spakowałam wszystkie swoje rzeczy (dalej szykowałam się do wyjścia) i przyszła położna,żeby podłączyć mi standardowe (jedno z 6 dziennie) ktg.
W czasie zapisu,usłyszałam,jak tętno zaczyna spadać,wiedziałam, ze to nie moje tętno (czasem ktg wyłapuje tętno mamy i wydaje się, ze to spadek – w ciągu tych kilku tygodni nauczyłam się to odróżniać),a że na salę weszła studentka,powiedziałam tylko „spadek”… ona do mnie „to pani tętno”, a ja „to spadek!!!”,wybiegła i od tego momentu wszystko potoczyło się bardzo szybko…
Położna zakładała mi wenflon,druga wciągała na mnie szpitalną koszulę i pędęm na porodówkę…Tam podłączenie do stałego zapisu ktg i po godzinie 20 kolejny spadek…Lekarz dyżurny tłumaczył mi,ze bardzo nie chciałby robić mi cięcia,bo przełom 36 i 37 tygodnia to czas,kiedy przy cc często dziecko ma problemy z oddychaniem,więc jeśli uda się jeszcze poczekać, to poczekamy,a jeśli spadki będą się powtarzać to nie będzie wyjścia i cc będzie konieczne…
Noc minęła bez spadków.W piątek obchód profesorski,na którym usłyszałam dokładnie to samo,że jeśli się da to czekamy.Dodam, ze ja sama wcale się nie speszyłam,mam już wcześniaka (Wika 35tc) i wiem, z czym to się wiąże…Czasem jest dobrze,a czasem, tak jak to miało miejsce u nas,są niestety spore problemy (Wika –wrodzone zapalenie płuc, wylew, sepsa, respirator przez ponad 3 tygodnie).
Zrobili mi usg (robił je ten lekarz na którego usg tak czekałam ;) swoją drogą ordynatorka patologii stwierdziła,ze wiem jak dopiąć swego ;)) Wszystko wyszło w porządku,Bartuś ok,przepływy,wody,łożysko ok.
Niestety po godzinie 12 kolejny spadek,decyzja,że mam nic nie jeść.Po tym spadku zapis wrócił do normy i do końca dnia był idealny.
Przyszła sobota,od rana dobry humor,fajna zmiana lekarzy,żarty itp.O 12:30 zjadłam obiad,po 10 minutach słyszę jak tętno zaczyna spadać (w pokoju była studentka, która podobnie jak poprzednia myślała, ze to moje tętno),wykrzyczałam jej,ze to spadek,w moment był pełen pokój lekarzy i położnych…Wszyscy bezradnie patrzyliśmy w wyświetlacz..To był taki moment,przy którym kompletnie spanikowałam,bo nigdy wcześniej tętno małego nie spadło tak nisko (70)..Na szczęście na dyżurze była ordynatorka patologii,wiedziałam,ze jestem w dobrych rękach..Minęło jakieś 15 minut,kiedy usłyszałam kolejny spadek tętna.. Zadzwoniłam dzwonkiem i znowu wszyscy wpatrywaliśmy się w wyświetlacz…Pani doktor długo jeszcze siedziała ze mną,próbując podnieść mnie na duchu,bo ordynatorka właśnie była na cięciu,a to ona, jako szef dyżuru musiała podjąć decyzję co ze mną…
Po o pół godzinie przyszła do mnie ordynatorka i usłyszałam „Pani Kasiu, kończymy tę ciążę,nie możemy dłużej czekać i ryzykować”, tłumaczyła,że najgorsze jest to,że nie znamy przyczyn tych spadków,że łatwiej będzie monitorować małego jak się urodzi.
Z jednej strony poczułam ogromną ulgę,że już nie będę musiała bezradnie wpatrywać się w monitor umierając ze strachu,a z drugiej strach,czy z małym wszystko jest w porządku,czy nie jest niedotleniony…
Umówiłyśmy się,że jeśli uda się odczekać 6h od jedzenia,to poczekamy do 19,jeśli coś się będzie działo,to natychmiast na salę operacyjną…
Zadzwoniłam do Olafa,żeby zorganizował opiekę nad dziećmi i przyjechał,dojechał po 18,a o 19:30 zabrali mnie na salę..
Tam znieczulenie podpajęczynówkowe,nie wiem dlaczego,ale zakładanie bolało mnie dużo bardziej niż zzo przy porodzie sn.Potem dziwne uczucie, ze jedna noga jest zgięta w kolanie.Generalnie uczucie „ciężkich nóg”.Czułam się dziwnie,słaba,śpiąca,odpływająca,a mimo to świadoma. Słyszałam rozmowy,ale strasznie ciężko było mi się odezwać. O 20:04 usłyszałam krótki krzyk Bartusia J Zawinęli go, dostałam do pocałowania buziulek i zabrali do ważenia i mierzenia. Waga 3280g (waga szacowana z usg była 2800g) i 56cm.
Pediatra zapytała czy wyrażam zgodę na szczepienia i podanie wit. K i powiedziała,ze z racji spadków,no i tego,ze Bartuś jest wcześniakiem zabiorą go na oddział noworodkowy na obserwację.
Potem było bardzo długie szycie,właściwie nie wiem co tam się działo,bo chyba byłam półprzytomna,trwało to jeszcze godzinę. Słyszałam tylko,jak ordynatorka powiedziała,że nie chciałaby drugi raz robić u mnie cięcia..
Po przewiezieniu na salę pooperacyjną przyszedł do mnie na chwilę Olaf,pokazał mi zdjęcia Bartunia.Potem poszedł na noworodki i telefonicznie przekazał mi jeszcze,że małego przywiozą mi dopiero rano, dlatego byłam bardzo zaskoczona,kiedy ok. 23 przyszła pediatra i powiedziała, że wszystko jest ok i mogą mi go przywieźć J
Jak tylko go przywieźli,położna położyła mi golaska (w pampersie) na brzuchu, próbowałyśmy go przystawić,ale nie dał się dobudzić i… zniknęła na 6h…Ja w tym czasie ugotowałam się i zdrętwiałam cała,bo za nic nie mogłam sobie go przełożyć (nie miałam siły),a dzwonek wisiał jakieś 50cm od mojej ręki…Próbowałam nawet innych metod wezwania kogoś do siebie (zdjęłam z palca jakieś urządzenie, które natychmiast uruchamiało alarm),ale niestety moje sposoby nie zadziałały ;) Kiedy wreszcie ktoś się pojawił,poprosiłam najpierw o próbę przystawienia (ponowna klęska),a potem o zdjęcie go cze mnie chociaż na chwilę, bo było mi straszliwie gorąco…O 8 rano dostałam keton al i morfinę i polecenie wstania i jazda pod prysznic J Nie było mi ciężko wstać po tej dawce leków przeciwbólowych,ale było mi słabo..
Po kąpieli odżyłam,przyjechał Olaf i cieszyliśmy się małym J
Ok. 16 przenieśli mnie na normalną salę - normalną tylko umownie,bo była to 4 os sala,na której dziewczyny bardzo dbały o to, żeby przy 30st dzieci nie zmarzły,więc drzwi i okna musiały być koniecznie zamknięte… Do tego,u jednej z nich było w jednym czasie pięcioro odwiedzających, u drugiej 2 osoby,więc razem z dziećmi było nas 15 osób na sali z zamkniętymi oknami i drzwiami…Wytrzymałam tam dobę,potem uciekłam do sali 3 osobowej z łóżkiem przy oknie ;) Ale to już sprawy mało ważne, o tym szybko da się zapomnieć…

Bartuś urodził się dokładnie w 5 tygodni od momentu,kiedy przestąpiłam próg szpitala. Wyszliśmy tydzień później…

Nie wiem,czy ktoś dobrnie do końca,ale starałam się odzwierciedlić wszystko w miarę dokładnie,dla własnej pamięci ;)
 
reklama
No to czas na mnie
yes2.gif

Obudziłam się w sobotę w nocy koło 2-3 ze skurczami. Nie bolały bardzo, ale były w miarę regularne-co 8 minut. Czas między nimi jednak się nie skracał. W końcu wyciszyły się, a mnie dla odmiany zaczął boleć żołądek. Wstałam koło 5 zaparzyłam miętę, wypiłam i położyłam się dalej spać. Obudziłam się o 9.30 i nic mi nie było. Załatwiłam potrzeby w toalecie, zerknęłam przed spuszczeniem wody i zobaczyłam w wc gluta podbarwionego krwią, myślę sobie - może to czop? Zjadłam śniadanko, oglądałam dd tvn, brzuch znów trochę pobolewał...W końcu poszłam obudzić męża i mu mówię, ze chyba dziś będziemy rodzić - takie miałam przeczucie. On wstał, poszedł się wykąpać, a ja czuję, że mam mokro w majtkach i skurcz. Oglądam wkładkę i co widzę? cała mokra podbarwiona lekko krwią. Więc jeszcze się wykąpałam i wydepilowałam, w wannie już coraz więcej wód mi zaczęło odchodzić. Skurcze co 6 min. Jedziemy! Ręcznik pod tyłek do samochodu, ale nic to nie dało mimo grubaśnej podpaski...Kiedy dojechaliśmy do szpitala moje spodnie były mokre do kolan, ręcznik też i siedzenie również...Normalnie spaliłabym się ze wstydu ale było mi wszystko jedno w tym momencie jak wyglądam. Skurcze co 3 min...Na IP czarno od brzuchatych, wpadam do gabinetu i mówię, ze mi wody odchodzą i skurcze co 3 min. Skończyły dziewczynę przyjmować(ok.15-20 min) i zawołały mnie. Na szczęście większość papierów miałam wypełnionych wcześniej, siedziałam tam z pół godz. bo nie było miejsc na salach porodowych. W międzyczasie zbadala mnie lekarka tak, że mało z fotela nie zeskoczyłam. I mówi, że mam szyjkę odgiętą do krzyża - pomyślałam sobie, że czeka mnie w takim razie kilkanaście godzin męczarni. I rozwarcie 0,5cm...czyli żadne...Fartem zwolniła się porodowa, bo dziewczynę na cc zabrali. Przebrałam się, skurcze do wytrzymania, pół godz pod ktg leżałam, dostałam antybiotyk i nawodnienie.Później sobie do wanny weszłam. I tu się zaczęło...Skurcze strasznie przybrały na sile darłam się wniebogłosy, za jakiś czas położna zbadala rozwarcie - 2 cm. Zaproponowała zzo. Na początku stwierdziłam, że obejdę się bez, ale po jakiś 10-15 min nie wytrzymałam. Wyszłam z wanny przyszedł anestezjolog, wkłucia nawet nie poczułam, robił je oczywiście między skurczami. I znów ktg przez jakieś 15-20 min, widzę na zapisie skurcze, ale już ich w ogóle nie czuję!co za ulga!!!przychodzi położna, żeby mnie odłączyć od ktg, a ja jej mówię, że czuję parcie. Ona, zdziwiona bada mnie i okazuje się, że mam już 8cm rozwarcia!!!w ciągu max 30 min. Nie zdążyłam już się wysiusiać, więc położna cewnikiem opróżniła mi pęcherz. Później akcja potoczyła się już w miarę szybko, parłam pewnie ze 40 min, ale gorsze były skurcze przed zzo. Tutaj tylko rozpieranie czułam, nie ból. Nie obyło się bez nacięcia, ale też prawie nie czułam, tylko lekkie szczypanie było. W pewnym momencie położna wzięła moją rękę i położyła małej na główce, ze trzy parte jeszcze były i mała jest juz z nami. Dostałam na partych trochę tlenu i kazali mi krzyczeć;-) 10 pkt dostała, położna od razu mi ją na brzuch położyła i tak leżałyśmy ponad 2h. W międzyczasie anestezjolog znieczulił mnie do szycia, położna szyła długo(ale dzięki temu już 3-go dnia nic a nic mnie nie bolało ani nie ciągnęło). Później musiałam leżeć, zeby znieczulenie puściło(cały czas miałam małą przy sobie, już ubraną i po ważeniu), bo nie byłam w stanie chodzić. Po 1,5h wykąpałam się w wannie i przeszłyśmy na normalną salę 2-osobową. Mój mąż był obecny w trakcie całego porodu, zniósł wszystko bardzo dzielnie i baaardzo mnie wspierał. Na partych przytrzymywał mi nogę, bo nie miałam w rękach tyle siły żeby ją do klatki dociskać. Później przeciął pępowinę. Bez Niego nie dałabym rady. I tak kończy sie moja opowieść, w sumie od przyjazdu do szpitala do urodzenia małej minęło może 6h. A najgorsza jazda trwała ze 2-3 godz. Po zzo było mi już bardzo komfortowo:-) polecam
 

Wklejam kobitki skopiowany porod swoj z innego watku gorzowskiego, gdzie pisalam dla dziewczyn ktore tez maja rodzic w tym samym szpitalu co ja...

PORÓD Michaśki:

06.06.2011 od rana bardziej pobolewalo mnie w podbrzuszu niz zwykle jak przy @.
Na wkladce z nowu zauwazylam wydzieline zadka lekko zabarwiona i czesciej musialam ja zmieniac
Wieczorem jeszcze bardziej sie bole nasilaly i zaczynalam czuc bol w krzyzu :baffled: nic fajnego.
Zaczelo mnie tez "nosic" heh, krecilam sie bez celu po mieszkaniu i stwierdzilam ze chyba to juz czas rodzic :laugh2:;-) Z ciekawosci pojechalam z moim do szpitala ok 22.00 moze bylo po 22.00 Zanim dojechalam ok 40 km, zrobili w szpitalu przyjecie i zbadali, ktg, byla gdzies 24.00 Bole zaczynaly byc intensywniejsze krzyzowe, ale o roznych porach, raz co 20 min raz co 10 min... Lekarz stwierdzil ze rozwarcie na 4 cm i bedziemy rodzic ;-) Pani na izbie przyjec baaaaardzo mila :tak:
Na porodowce bylam ok 24,15 a juz o godz 24.30 po zbadaniu mnie przez pigule zaczelam miec juz mega bole, ale tez o roznych porach. Poszly mi wody i rozwarcie zaczelo postepowac mega szybko. Bole krzyzowe niestety, masakra co za bol i coraz czestrze az byly co 5 min w koncu. Puguly byly chyba 4 przy mnie na poczatku, pozniej zostala jedna, nie pamietam imienia, Pani blondynka spiete wlosy miala, bardzo extra babka :tak: Bardzo dobrze mnie prowadzila z porodem, czulam sie ok. W porownaniu z porodem Marcelkowym to niebo a ziemia :tak:;-) Na kazde jekniecie przychodzila, badala, pytala, podpowiadala, radzila... tak jak powinno byc :tak: Przy 3 partym chyba coreczka wyszla. Godz 1:33, 07.06.2011 , 3410g, 52 dluga, 10 pkt. ŚLICZNA ! Niestety mnie nacieli. I mam duzo szwow, ale wole nie wiedziec ile :sorry2: ale szyl mnie pozniej lekarz i szyl...
Michasia jak wyszla polozyli mi ja na brzuszku :tak: Wspaniale uczucie! Taka ciepla kruszynka :sorry2: Pozniej ja zabrali, lekarz zaszyl, zostawili na porodowce na 1,5 h a pozniej odwiezli na sale do 3 innych dziewczyn :tak:
Tu zaleznie od zmiany rozne piguly. Zalalam krwia lozko i poszlam to zglosic "czy moglaby Pani zmienic mi posciel bo zalalam..." spojrzala na mnie wilczym wzrokiem i odburknela jedna w okularach w krotkich wlosach taka chuda "sama sobie Pani zmieni, tu nei ma sluzacych" :baffled::szok: Zdebialam. No i sama sobie zmienialam posciel... no coz. Ja juz wiecej od zadnej piguly nic nie chcialam, ale jak widzialam jak dziewczyny np prosza o butelke dla dziecka z mlekiem to niektore burczaly ze trzeba samemu przyjsc i ze "ZARAZ" a inne same do lozka przynoslily z usmiechem na twarzy i milym slowem. WIec zalezalo od zmiany.
aaaa mala dostalam rano, ok 7.00 - 8.00 nie wiem dlaczego tak pozno...i byla ze mna juz pozniej caly czas :tak:
Ogolnie porod zaliczam do udanych :tak: i jestem mega zdziwiona ze rodzilam tylko godzinke :-) Dzieki Pani pigulce czulam ze dam rade urodzic :tak: i urodzilam mega zdrowa, sliczna i grzeczniutka Michalinke :-)
Porodowka extra przytulna jak dla mnie, klima, dostep do wanny byl , ale dla mnie za pozno ;-) Na dzieciecym juz gorzej, w salach duszno az pot po tylku lecial lezac..., lozka za wysokie i powykrzywiane jakos ;p
 
we wtorek 7 czerwca pojechałam do szpitala na kontrolę :tak: KTG OK ale skurcze słabe, szyjka miękka, rozwarcie na 2 palce, czyli wszystko gotowe do porodu ...
decyzja - oxy ...

i tak przed 19 trafiliśmy z M na porodówkę ... doznaliśmy szoku, bo po remoncie warunki jak w Sheratonie !!!
papierki, lewatywa i koło 20 dostałam moją 'ukochaną' OXY ...
skurcze pojawiły się błyskawicznie, ale całkiem znośne ... 2 godz później były już co 2 min i zdecydowanie mniej znośne ... po badaniu odeszły mi wody ...
potem wskoczyłam do wanny i rzeczywiście pomogło, mimo, że jacuzzi było zepsute:-p skurcze dalej bardzo mocne, ale rzadsze ... nastawiałam się na dłuuuugą kąpiel, bo przy pierwszym porodzie ostatnia godzinka to był jeden, wielki niekończący się skurcz, więc myślałam, że najgorsze jeszcze przede mną ...
a tu niespodzianka ... po 30 min parte !!!
co prawda zaczęły się przy niepełnym rozwarciu, więc kilka pierwszych musiałam grzecznie przeczekać ... i to w zasadzie był najgorszy moment porodu ...
ale jak już dostałam zielone światełko od położnej, to na drugim skurczu mała była na świecie :-) po raz kolejny udało się bez nacięcia, czy pęknięcia ...
obecność M znów niezastąpiona !!! położna rewelacyjna !!! śmialiśmy się, że trzeciego porodu nawet nie poczuję ;-)

co prawda może gdyby ruszyło samo, poród byłby jeszcze lżejszy, bo wiadomo, że skurcze po kroplówce do najprzyjemniejszych nie należą ... ale nie żałuję, że zgodziłam się na wywołanie, bo lepsza oxy i zdrowe dziecko urodzone w terminie niż czekanie do ostatniej chwili i nerwy ...

no i muszę przyznać, że zaskoczyło mnie o ile bardziej świadomie przeżywa się kolejny poród ... nie było nerwów, strachu, niepewności, koncentrowania się na bólu ... było prawdziwe oczekiwanie na spotkanie z maluszkiem :-)
 
Ostatnia edycja:
W nocy z 01 na 02 czerwca ok. 12 zaczęły mi odchodzić wody płodowe, szczerze mówiąc spanikowałam trochę :(. Dobrze, że mój mężczyzna był opanowany bo nie wiem jakby to było... Gdzieś o 01:00 byliśmy już w szpitalu, po zbadaniu i stwierdzeniu, że wszystko "pozamykane" odesłano mnie na patologię ciąży. Noc była ciężka z dwóch względów, po pierwsze nie wiedziałam kiedy nadejdą skurcze, po drugie byłam pierwszy raz w szpitalu i za bardzo byłam przejęta tym faktem. Niestety rano mimo sączenia się wód nie było dalszej akcji porodowej. Dla mnie szok, bo chciałam - wejść rodzić sn i wyjść
shocked.gif
z maluszkiem, a tu taki zonk. Wieczorem 02.06. decyzja o wywoływaniu w dniu następnym. I tak się stało, dostałam kroplówkę z OXY... i tu drugi zonk mimo pobolewań co 6 min, WIELKIE NIC. Wywoływanie trwało jakieś 6 godz. i nic, szyjka nie drgnęła. Po oxy.. myślałam że lekarz zaleci cesarkę, ale była jakaś wredna młoda lekarka i stwierdziła, że z powrotem na patologie, że po oxy pewnie w nocy się akcja rozkręci. Ja na to w płacz , już nie wytrzymałam, na to położna i owa lekarka "proszę nie panikować", że czasem się tak zdaża. I tak znowu znalazłam się na patologi z bólami co 6 min. Na domiar złego w moim pokoju, były już 2 dziewczyny po porodzie (bo na oddziale położnictwa nie mieli miejsca), także nasłuchałam się jak owy poród wygląda, jak boli i wogóle.. widziałam jak opiekują się maluszkiem, a ja biedna się męczę. Nie ukrywam, że noc była najgorsza - mogłam tylko siedzieć na łóżku i czekać na pobolewania co 6 min, nie przespałam ani minuty. Rano po pabadaniu - dalej nic rozwarcie na 1, decyzja lekarza na porodówkę na ponowne wywołanie - myślę sobie jakaś masakra. Dobrze, że mój mąż był cały czas przy mnie bo nie wiem jakby się to skończyło. Zrobił zadymę na porodówce, że to już za długo trwa, zadzwonił gdzie trzeba... i po paru chwilach nade mną stanęło z pieć osób, takie zainteresowanie nagle. Skurcze miałam co 5-6 min ale szyjka dalej nie chciała puścić - w końcu decyzja - CESARSKIE CIĘCIE. Jaka ulga dla mnie, dobrze że tak się stało a nie inaczej bo mały były 2x pępowiną owinięty. Na sali pooperacyjnej byłam już taka szczęśliwa, że już wszystko za mną i że mam już przy sobie zdrowego Mateuszka!!!

(Później dowiedziałam się, że mój problem mógł wynikać z faktu iż jakiś czas temu miałam zamrażaną nadżerkę na szyjce i dlatego nie chciała puścić)


Opisałam swój poród nie po to aby nastraszyć przyszłe rodzące, ale dlatego, że nie zawsze wszystko wygląda tak pięknie jakbyśmy sobie tego życzyły. Spotkanie z maluszkiem wynagradza nam wszystko - to nie banał - ale szczera prawda. Pozdrawiam
 
no to teraz moja kolej......
27 maja mialam sie zglosic na ktg bo to byl moj termin z OM ( ja liczylam sobie 1 czerwca bo zawsze mialam dlugie cykle). tak wiec pojechalam nieczego nieswiadoma na IP, zajelam sobie kolejke i poszlam w miedzyczasie do mojego lekarza na USG, cekalam na niego bardzo dlugo, w koncu sie zjawil. Z uSG wychodzilo ze Norbert wazyl zaledwie 3 kg niecale ale generalnie wszytsko bylo dobrze. lekaz kazal mi codziennie przyjezdzam na ktg i jakby sie nic nie dzialo to 7 dnia mialam sie polozyc do szpitala. wrocilam na IP a tam wszyscy mnie szukali, nawet na oddziale hihihi zrobili mi ktg i kazali czekac. bylam taka glodna ze az mi slabo bylo bo snaiadanie jakdlam po 6 a byla juz prawie 12, wiec sie ich pytam czy moge wyjsc cos kupic do jedzenia bo zaraz sie przewroce. nie pozwolili mnie, jakas doktorka zgarnela mnie na fotel, zbadala pobrala wymaz( co bylo dla mni elekkim szokiem, bo w sumie czego miala to robic???:confused2: no i nagle pielegniarki kaza mi sie przebierac w koszule....a ja szok:shocked2: pytam sie czemu? a one zdziwione ze ja nienaszykowana do szpitala, ze lekarz mnie nie uprzedzil, ze oni maja takie procedury ze w trosce o bezpieczenstwo moje i dziecko( bo pierwsza byla cesraka) klada mnie i beda mnie ciac....bylam w takim szkou ze nie wedzialam co mam ze soba zrobic, zadzwonilam do meza, do tesciowej( bo ona miala tam znajomosci), polozyli mnie w sumie na porodwoce bo nie bylo miejsca. a w ogole miedzyczasie dziennikarz zrobil mi zdjecia bo potrzebowali brzuszka do artykulu o czworaczkach( mialam maja sesja hihih) w ogole przyjmowala mnie znajoma kolezanka polozna bo miala tam praktyki a dookola mnie rodzily kobiety- jezuniu jk sie przestraszylam to sie modlilam zeby mnie juz pocieli zebym tylko nie zaczela naturalnie rodzic.....powiedzieli mi ze zrobia mi cc tego samego dnia albo w sobote...niestety spedzialm cudowny weekend w szpitalu w ramach wczasow. co sie nasluchalam jekow to moje....decyzja zapadla dopiero w poniedzialek, generalnie bylam tak podekscytowana ze wcale sie nie balam...maz dal mi buziaka przed wjazdem na sale operacyjna i sie zaczelo....mialam znieczulenie podpajeczynowkowe......jak dla mnie to byl koszmar, wkucie w kregoslup bolesne, i w ogole zabieg...o matko myslalam ze tam umre, chcialam uciekac tak sie zle czulam, bylo mi tak strasznie slabo, zwracalam slina, nie moglam oddychac, anastezjolog stwierdzil ze nie dosc ze mam niskie cisnienie to bylam troche odwodniona i dlatego tak sie czulam....strasznie mna szarpali, cial mnie moj lekarz i caly czas zartowal ......i w koncu uslyszalam placz malego, jak mi wtedy ulzylo a jak pielegniarka polozyla mi go na piersi rozwylam sie straszliwie i tak mi juz sie dobrze zrobilo, po tylu miesiacach strachu o jego zdrowie w koncu go zobaczylam calego, zdrowego i slicznego i duzego bo sie okazalao ze wazyl 3650- moj facecik kochany, od razu sie w nim zakochalam.......i bede w nim zakochana do konca zycia.........
 
dziewczyny a ja nie wiem jak to zrobilam, chyba z pamieci chcialam wyrzucic i sie udalo bo zapomnialam Wam napisac, ze bylam lyzeczkowana :-( Jak urodzilam lozysko to pigula powiedziala, ze jest dodatkowy plat, ktorego nei jest pewna, przyszedl ginekolog i powiedzial ze w razie czego lyzeczkujmy co by nie bylo niespodzianki pozniej :eek:
Dziwne uczucie jak Ci grzebia w brzuchu pozniej po wszystkim...
ale tralo to tylko chwile
nooo to tyle,sorki ze dopiero teraz no kurde nie wiem dlaczego o tym zapomnialam :eek:
 
Mój maleńki Jasiu urodził si e 9 czerwca o godz. 19.38. Leżałam w szpitalu od 3 czerwca, ponieważ w domu odczuwałam bardzo silne skurcze i były regularnie co 5 minut. Jak dojechaliśmy do szpitala były już co 2 min, niestety okazały się na tyle słabe, że nie było rozwarcia, tzn. 1 cm - czyli prawie nic. Po 5 godz. na porodówce odesłali mnie na oddział położniczy, zebym nie zajmowała miejsca :-( tak to niestety juz jest... jesli poród by sie nie rozkrecił do poniedziałku mieli mnie wypuscic. No niestety napotkalismy pewne przeszkody - lekarzowi nie spodobały sie wystepujace deceleracje u małego, poza tym w tescie Medinga otrzymal 6 pkt za brak ruchów oddechowych.
W zwiazku z tym, ze jeszcze nie przekroczylismy planowanego terminu porodu lekarze nie chcieli go sztucznie wywoływać. Deceleracje sie powtarzały, w gre zaczela wchodzic cesarka.... :-( połozne z oddziłu nie chcialy brac odpowiedzialnosci za komplikacje i odsylaly mnie na porodowke, tam stwierdzali ze wszystko jest ok i z powrotem na oddział. W sumie zanim urodziałam bylam na porodówce 3 razy.
W koncu za 4 razem ordynator porodówki stwierdził, że to jest bez sensu ze mnie tak przerzucaja miedzy oddziałami i ze urodzimy.
Skurcze miałam cały czas bardzo silne, ale brak postepow z rozwarciem. Zaczeli od masazu szyjki macicy - a raczej jej tortury. Po godzinie bylo juz 1,5cm. Caly czas chodzilam, skakalam na pilce... od 9 do 11 bylo juz 3 cm. Przebili mi pecherz i podali oksytocyne, ale po 15 minutach ja wylaczyli bo zaczely sie naturalne skurcze...
Dziewczyny, nigdy wczesniej nie odczuwalam takiego bolu, a mialo byc jeszcze gorzej. Jakos sie trzymalam, ale rozwarcie znowu sie zatrzymalo. Poprosiłam o srodek przeciwbolowy - i tu wlasciwie urywa mi sie film... :-) Na szczescie byl za mna maz, ktory bardzo sie o mnie troszczyl, pomagal mi chodzic, prowadzaj do toalety i pod prysznic. Jak zaczely sie skurcze parte wiedzialam ze jestesmy na mecie. 3 parte i maluch byl juz z nami. W ogole nie plakal, tylko sie nam przygladal - najpiekniejszy cud swiata, moja kruszynka. Wazyl 3500g, mierzyl 55cm i dostal 10 pkt. Zdrow jak ryba :-) Urodzialam lozysko, niestety byly podejrzenia ze nie cale, dlatego zabrali mnie na lyzeczkowanie. Maz zostal z malenstwem. Samego zabiegu lyzeczkowania nie pamitam i nie czulam, dostalm glupiego jasia i przy okazji mniew tez zaczyli. Po godzinie bylam juz z moimi chlopakami - najszczesliwasza na swiecie :-)

Kazda sekunda, minuta, godzina bolu porodowego byla warta tego co zobaczylismy na finiszu. Pomimo, ze bardzo cierpialam na [ewno nie zrazi mnie to do zajscia w kolejna ciaze...
 
TO TERAZ MOJA KOLEJ
No więc ostatnio pisałam na czerwcówkach w sobotę 4.06 rano że jadę na kolejne badania. O 9 miałam KTG badanie krwi moczu i czekanie na lekarza o 13 przyszła pani doktor stwierdziła że ciśnienie wciąż wysokie białko w moczu no i że nie ma potrzeby dłużej czekać że to zatrucie ciążowe więc lepiej nie ryzykować, maluszek miał już 39 tydz i 2 dni dlatego zadecydowała o wywoływaniu. Gdy to usłyszałam na minucie spociłam się jakby ktoś wylał na mnie wiadro wody, trzęsłam się jak galareta Chciałam dzwonić do M że ma natychmiast przyjeżdżać ale doktorka stwierdziła żeby się nie śpieszył niech spokojnie skończy pracę to może trochę potrwać . O 13 30 zaaplikowali mi żel i kazali chodzić żeby coś rozruszać. O 16 dopiero dostałam łóżko przyjechał mój Mężuś z rzeczami a ja chodziłam i czekałam co będzie dalej. O 20 zbadali mnie rozwarcie tylko na 2 cm więc zaaplikowali tampon na przyspieszenie. W nocy zaczęły się skurcze ale co 10 minut. Rano 8 kontrola rozwarcie tylko na 3 cm. Więc czekamy dalej. Całą niedziele miałam te skurczybyki i już myślałam że wieczorem urodzę, a tu o 17 tampon wypadł i po skurczach. O 20 kontrola rozwarcie 4 cm położna stwierdziła że drugi tampon nie będzie potrzebny bo sama akcja się rozkręca, ale jeszcze podała żel. Całą niedziele mówiłam do mojego M że to jego wina że to tak długo trwa, przez cały czas mówił że bąbel urodzi się 6 czerwca i mały słuchał się taty. M pojechał do domciu a ja o 23 dostałam takich skurczybyków hmm nie do opisania
biggrin.gif
zwieźli mnie na porodówkę zadzwoniłam do M, Miałam szczęście bo trafiła mi się polska położna i lekarka
biggrin.gif
biggrin.gif
wciąż mi badali ciśnienie chciałam rodzić bez znieczulenia ale o 1 miałam tak wysokie ciśnienie że lekarka do mnie mówi czy ja się dobrze czuję bo prawie mam zawał. Zaczęła mnie namawiać na znieczulenie, żebym naprawdę nie dostała tego zawału. Dostałam też leki na obniżenie. No a skoro miało mi to pomóc no to się nie kłóciłam. O 3 przekuli wody. Dziwne uczucie lało się bez końca i takie ciepłe. O 4 coś było nie tak ze znieczuleniem bo po prawej stronie dalej czułam okropne skurcze a po lewej nic. O 10 w poniedziałek miałam już dość byłam cała obolała zdrętwiała wykończona
jakieś tortury myślałam że mi robią chciałam żeby już bąbel się urodził,, ale on ani myślał o 13 miałam rozwarcie na 8 cm z tego zmęczenia zaczęłam wymiotować, mój M nie wiedział co robić widział jak się męczę sam mało nie zemdlał. o 15 rozwarcie 10 cm przestali podawać znieczulenie i o 16 15 zaczęliśmy przeć. Co za wysiłek aż mi krwinki popękały w koło oczu
biggrin.gif
biggrin.gif
o 16 53 położyli mi skarba na piersi M się rozpłakał a ja chyba w szoku powtarzałam "On jest mój" Pozszywali mnie bo troszku pękłam Michałek ważył 3,400 dostał 9 na 10 w skali apgara i mierzył 52 cm. Mimo zmęczenia i nieprzespanych nocy nie mogłam się napatrzeć na moją kruszynkę całą noc czuwałam bo mały ciągle wymiotował. Ze szpitala nie chcieli nas wypuścić bo moje wyniki krwi ciągle były nie dobre. Tylko że oni nic nie robili na ich poprawienie, żadnych leków czy czegokolwiek. Dlatego mój M w końcu pokłócił się z położnych że na samoistne poprawienie sie krwi to ja mogę też czekać w domu. W szpitalu nie mogła odpocząć bo jak mój Michaś spał to inne dzieci płakały albo do innych dziewczyn przychodził ktoś. Wypuścili nas nareszcie ale w poniedziałek miałam znowu stawić się w szpitalu na kontrole. Teraz wszystko jest ok . Cieszę się że mam już to za sobą, ale dla mojej Malinki zrobiłabym to jeszcze raz. POWODZENIA ŻYCZĘ WSZYSTKIM NIEROZWIĄZANYM JESZCZE MAMUSIĄ
 
reklama
W ponieniałek 13.06 rano ok. 6 zaczełam odczuwac lekkie skurcze i śluz na wkładce ale pomyslałam to przepowiadajace i czop pewnie odszedł. Zreszta ok. 8 miała przyjsc pielegniarka do Ameli na ostatni zastrzyk antybiotyku a byłam sama w domu wiec poród musiał
wink2.gif
poczekac. Pielegniarka przyszła, ja zadzwoniłam do meza by z pracy wrocił do Ameli. Był ok. 9. Zadzwoniłam do mojej lekarki bo krew sie pojawiła, ona do mnie ze na patologie, no to ja torba na ramie i do taxi. Maz został z Amela bo o 16.30 miała kontrole u lekarza - a przy zapaleniu płuc wolałam by lekarz ja tego dnia widział bo grozil jej szpital dzieciecy. W szpitalu (dodam tylko, ze nie w tym co chciałam rodzic, tylko ze tam gdzie chciałam nie ma patologii) przy przyjeciu stwierdzila pielegniarka, ze to wody sie sacza a nie czop, wiec w koszule i na porodówke. A tam miejsca brak, sale przed porodowe tez zajete wiec przygotowali mi lóżko w pokoju pielegniarek. Ktg ok, przyszedł lekarz i stwierdził, ze rozwarcie 1 cm a szyjka na 50% gotowa i ze to raczej nie wody tylko sluz, ale kazał pochodzic by sprawdzi czy cos sie rozkreci. Chodziłam do 13.30 a skyrcze takie sobie co 10 lub 12 min. Sala porodowa sie zwolniła wiecmie tam przeniesli, przy badaniu rozwarcie 1,5 cm i tekst "chyba pani do domu pojedzie".
Ok. 14 skurcze co 3 do 5 min. bada mnie połozna i mówi rozwarcie 2 cm to nie sa jeszcze prawdziwe skurcze niech pani ni udaje, ze tak boli
realmad2.gif
Ja do niej, ze jak juz bedzie mozna to znieczulenie chce
a ona : A nie leka sie pani tej igły w kregosłupie?
ja: ze nie
ona: a jak lekarce reka sie omsknie?
ja: szok
shocked.gif
ale mowie, ze jakos mnie to nie odstrasza
14.20 krzycze z bolu by pozwolili mi wstac bo korzonki i krzyz a i jeszcze skurcze.
Przyszedł lekarz nakazal nawodnic 5 litrami ! a jak to nic nie da to oxy, rozwarcie dalej 2cm.Ponawiam swoja prozbe o znieczulenie jak juz bedzie mozna-cisza.
15 z minutami - wyzyzam, krzycze, blagam by pozwolili mi wstac
Przychodzi ona (polozna) - bada.
Pytam czy moge wstac. Ona - Nie! bo juz rodzimy
Przygotowuje wszystko a ja sie dre
laugh.gif
czuje juz parte a ona na korytarz i krzyczy o kogos do pomocy nikt nie przychodzi bo jak sie okazało 3 inne panie rodzly w tym samym czasie.
Ona krzyczy na korytarzu a ja na nia w pokoju.
W koncu przyszla (i ta byla fajna) jakas polozna i mowiła kiedy przec - 2 razy parłam i Olek juz byl na swiecie.
Moje pierwsze pytanie jak go zobaczylam- Czemu taki mały? Ale dostał 10 punktow wiec byłam spokojna.
Potem ok. godziny lerzałam w tej sali i przeniesli mnie do 2 osobowej poporodowej.
Warunki super - klima, lazienki, wanny, prysznice, t, lozka na pilot- wszystko super ale personel DRAMAT !!!
Rodzilam Olka 7 minut, maluski jest cały , ułozony byl prawidłowo a baba przy główce 30 cm jeszcze mnie nacieła.
Jak połozna w domu to zobaczyla to odrazu jeden szew zdjela, bo ja przestraszyl.
 
Do góry