reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

OGÓRKOWE STARACZKI ZE STAREJ PACZKI [emoji7][emoji173]

reklama
Nie ma zasady czy prywatnie czy na NFZ. Od trzech lat chodziłam na NFZ do super lekarza, nie było problemu z cytologią, usg, skierowaniem na badania (przygotowanie do rozpoczęcia starań). Na początku tego roku okazało, że wolne terminy dopiero na kwiecień, zaniepokojona długim okresem znalazłam po opiniach na znany lekarz i inne spotted najlepszego lekarza w Satc z nastawieniem, że będę w przyszłości u niego ciąże prowadzić. Pk wizycie żaliłam się Wam, że stwierdził brak owu, pcos i że okres nie wiadomo kiedy przyjdzie. Przepisał luteinę i metformax 500. Po 1 tabletce luteiny w ciągu 30 minut dostałam okres... (niespełna 12 godzin pi USG). Nastraszył tak, że przepłakałam cały dzien i wcisnęłam się na wizytę do tego co zawsze, lekarz zaskoczonu, usg nie zrobił bo już okres był, ale na moją prośbę dał mi skierowanie na LH, fsh, prolaktyne, testosteron. Resztę badań dokupiłam, i tak jak Google nic nie stwierdziło, tak ten lekarz. Stwierdziłam, że z kompletem badań pójdę jeszcze na konsultacje do innego polecanego, poszłam 200 złoty zostawiłam. Lekarz po samych wynikach i wywiadzie wykluczył pcos, a po USG zobaczył piękny pęcherzyk owu i nic więcej. Dostałam zdjecie, opis łącznie z mailem i nr, gdybym potrzebowała coś dopytać. Więc tak ja Wiola mówiła, że trzeba zaufać to tak ufam temu na NFZ jak i temu co teraz byłam, co uspokoił, że dopiero po 12 Msc można zacząć się martwić, że powiedział co jak kiedy. A tamten to już na monitong płatny zapraszał, już męża wysyłał na badanie (staramy się pół roku).
Mi się właśnie udało zapisać na ten piątek rano do ginekologa który też w szpitalu przyjmuje tym, w którym chciałabym rodzić :) Jutro jeszcze tylko rano muszę potwierdzić, czy obejmuje moje ubezpieczenie, ale raczej tak, bo nie było żadnych adnotacji i mój ubezpieczyciel był wymieniony. Byłoby fajnie :) Ma dobre opinie, zostałabym już u niego. Wtedy łatwiej o miejsce w szpitalu.
 
Nie ma zasady czy prywatnie czy na NFZ. Od trzech lat chodziłam na NFZ do super lekarza, nie było problemu z cytologią, usg, skierowaniem na badania (przygotowanie do rozpoczęcia starań). Na początku tego roku okazało, że wolne terminy dopiero na kwiecień, zaniepokojona długim okresem znalazłam po opiniach na znany lekarz i inne spotted najlepszego lekarza w Satc z nastawieniem, że będę w przyszłości u niego ciąże prowadzić. Pk wizycie żaliłam się Wam, że stwierdził brak owu, pcos i że okres nie wiadomo kiedy przyjdzie. Przepisał luteinę i metformax 500. Po 1 tabletce luteiny w ciągu 30 minut dostałam okres... (niespełna 12 godzin pi USG). Nastraszył tak, że przepłakałam cały dzien i wcisnęłam się na wizytę do tego co zawsze, lekarz zaskoczonu, usg nie zrobił bo już okres był, ale na moją prośbę dał mi skierowanie na LH, fsh, prolaktyne, testosteron. Resztę badań dokupiłam, i tak jak Google nic nie stwierdziło, tak ten lekarz. Stwierdziłam, że z kompletem badań pójdę jeszcze na konsultacje do innego polecanego, poszłam 200 złoty zostawiłam. Lekarz po samych wynikach i wywiadzie wykluczył pcos, a po USG zobaczył piękny pęcherzyk owu i nic więcej. Dostałam zdjecie, opis łącznie z mailem i nr, gdybym potrzebowała coś dopytać. Więc tak ja Wiola mówiła, że trzeba zaufać to tak ufam temu na NFZ jak i temu co teraz byłam, co uspokoił, że dopiero po 12 Msc można zacząć się martwić, że powiedział co jak kiedy. A tamten to już na monitong płatny zapraszał, już męża wysyłał na badanie (staramy się pół roku).
Ja od prawie dekady miałam styczność z przeróżnymi lekarzami na NFZ i prywatnie, więc wiem jak to wygląda :) Niestety zapisanie się na NFZ do ginekologa na już w Warszawie graniczy z cudem. Lekarze, do których zostały wolne terminy są albo niekompetentni co wynika z ich opinii albo są cudzoziemcami, którzy (jak ja zawsze trafiałam) nie mówią dobrze po polsku i nie można się z nimi dogadać. Tak więc korzystam teraz z ubezpieczenia i chodzę prywatnie, ale w zeszłym tygodniu i tak trafiłam na niekompetentną lekarkę, przez którą wyszłam z gabinetu z przeświadczeniem, że stracę ciążę i że w sumie w ciąży to nie jestem, mimo wyników bety i pęcherzyka ciążowego na USG. Tak więc szukam dalej. Tym razem znalazłam lekarza, który przyjmuje w szpitalu, w którym chciałabym rodzić, więc może będzie lepiej. Mam nadzieję, że przynajmniej powie mi co i jak i założy mi kartę (pacjenta) i nie będzie mnie traktował na zasadzie "do II trymestru to nie ciąża".
 
Będzie dobrze! Wszystko czegoś nas uczy. Ja po tej wizycie bo świat mi się zawalił, bo po s bo brak owu stwierdziłam, że mama nie zostaną itp. Płacz dwa dni. Po konsultacjach i wykliczeniu odpuściłam i stwierdziłam, że jak będzie miało być to będzie listopadowe, a może grudniowe, a może rok 2021 jest nam dany. Więc po ochłonięciu jest to kop do przodu!

Ale co prawda to prawda, ja z natury nerwus i stresuje się wszystkim i po takiej wizycie jak Twoja to pewnie bym miała same czarne scenariusze
Ja od prawie dekady miałam styczność z przeróżnymi lekarzami na NFZ i prywatnie, więc wiem jak to wygląda :) Niestety zapisanie się na NFZ do ginekologa na już w Warszawie graniczy z cudem. Lekarze, do których zostały wolne terminy są albo niekompetentni co wynika z ich opinii albo są cudzoziemcami, którzy (jak ja zawsze trafiałam) nie mówią dobrze po polsku i nie można się z nimi dogadać. Tak więc korzystam teraz z ubezpieczenia i chodzę prywatnie, ale w zeszłym tygodniu i tak trafiłam na niekompetentną lekarkę, przez którą wyszłam z gabinetu z przeświadczeniem, że stracę ciążę i że w sumie w ciąży to nie jestem, mimo wyników bety i pęcherzyka ciążowego na USG. Tak więc szukam dalej. Tym razem znalazłam lekarza, który przyjmuje w szpitalu, w którym chciałabym rodzić, więc może będzie lepiej. Mam nadzieję, że przynajmniej powie mi co i jak i założy mi kartę i nie będzie mnie traktował na zasadzie "do II trymestru to nie ciąża".
 
Będzie dobrze! Wszystko czegoś nas uczy. Ja po tej wizycie bo świat mi się zawalił, bo po s bo brak owu stwierdziłam, że mama nie zostaną itp. Płacz dwa dni. Po konsultacjach i wykliczeniu odpuściłam i stwierdziłam, że jak będzie miało być to będzie listopadowe, a może grudniowe, a może rok 2021 jest nam dany. Więc po ochłonięciu jest to kop do przodu!

Ale co prawda to prawda, ja z natury nerwus i stresuje się wszystkim i po takiej wizycie jak Twoja to pewnie bym miała same czarne scenariusze
No ja zadzwoniłam do mamy z płaczem. Uspokoiłam się dopiero dwa dni później. Najpierw poszłam do położnych, oczywiście zadowolona bo test pozytywny niespodziewanie zupełnie, betaHCG przyrastała pięknie o 144%, a tu na starcie położne: "ale to nie to jeszcze za wcześnie, my nic nie zrobimy, jak będzie USG to dopiero wtedy EWENTUALNIE założymy kartę ciąży". No dobra to wyszłam, mówię sobie kij im w oko czekam na lekarza. Lekarka wygadana, zbyt miła, aż do porzygania, gada i gada bez celu i bez konkretów. A ja nadal roztrzęsiona. Pytam się czy mam dalej brać duphaston, słyszę w zamian 10 min. pogadankę, że ona nie wie, że to nie zawsze się zapisuje, że ona nie wie co się by teraz stało jakbym odstawiła. No to dalej pytam się a czy mam brać metformx, który brałam na owulację, a ona "ale ja się nie znam, ja nie jestem pani poprzednim lekarzem, ja nie wiem czemu on to przepisał". I tak po 15 min. tego typu odpowiedzi popłakałam się i powiedziałam, że ja nie za bardzo rozumiem, bo skoro pani doktor ma prowadzić ciążę, to sądziłam, że powie mi jak to ma wyglądać i czy mam brać np. dalej leki na podtrzymanie ciąży. Ostatecznie po bataliach powiedziała, żebym duphaston sobie brała a z metforminą musiałam iść do ginekologa-endokrynologa.

Później przeprowadziła badanie na samolocie, nic nie powiedziała. Nie powiedziała czy szyjka jest zamknięta, czy nie jest za nisko (a jest nisko i nie wiem czy to prawidłowe), czy jest zasinienie przedsionka pochwy. Nic. Ani słowa.

Dalej USG. Robi i robi. Mówi "endometrium ZA GRUBE". Pytam się "to źle?" a ona "nie, no gdyby to była ciąża, to bym powiedziała, że ciążowe". No dobra, czekam dalej. Bada. Znalazła czarną plamkę. Pęcherzyk ciążowy. Stopuje robi zdjęcie i pokazuje czy widzę. Pytam się czy to ciąża a ona "jeśli to byłaby ciąża, to powiedziałabym, że to pęcherzyk ciążowy". Na tym badanie się skończyło.

Na koniec dodała, że mamy pseudo pęcherzyk ciążowy na USG, czy jakiegoś podobnego słowa użyła, żeby jeszcze mi dowalić, że betaHCG prawie 1.000 z przyrostem 144%, zero obciążeń wiekowych i genetycznych, to nie znaczy, że to ciąża i że ją donoszę. Powiedziała, że mam wrócić za dwa tygodnie, dopiero potem zrobić badania krwi i dopiero potem przyjść z wynikami i założą kartę ciąży, czyli mniej więcej wyszłoby wtedy 8-10 tydzień ciąży, czyli większość I trymestru ciąży bez opieki lekarza...

Tak więc postanowiłam, że nigdy więcej do niej nie wrócę. Ale co zrobiła z moją psychiką, to zrobiła... ;)

+ Wizyta opóźniona była o godzinę...
 
Ostatnia edycja:
No ja zadzwoniłam do mamy z płaczem. Uspokoiłam się dopiero dwa dni później. Najpierw poszłam do położnych, oczywiście zadowolona bo test pozytywny niespodziewanie zupełnie, betaHCG przyrastała pięknie o 144%, a tu na starcie położne: "ale to nie to jeszcze za wcześnie, my nic nie zrobimy, jak będzie USG to dopiero wtedy EWENTUALNIE założymy kartę ciąży". No dobra to wyszłam, mówię sobie kij im w oko czekam na lekarza. Lekarka wygadana, zbyt miła, aż do porzygania, gada i gada bez celu i bez konkretów. A ja nadal roztrzęsiona. Pytam się czy mam dalej brać duphaston, słyszę w zamian 10 min. pogadankę, że ona nie wie, że to nie zawsze się zapisuje, że ona nie wie co się by teraz stało jakbym odstawiła. No to dalej pytam się a czy mam brać metformx, który brałam na owulację, a ona "ale ja się nie znam, ja nie jestem pani poprzednim lekarzem, ja nie wiem czemu on to przepisał". I tak po 15 min. tego typu odpowiedzi popłakałam się i powiedziałam, że ja nie za bardzo rozumiem, bo skoro pani doktor ma prowadzić ciążę, to sądziłam, że powie mi jak to ma wyglądać i czy mam brać np. dalej leki na podtrzymanie ciąży. Ostatecznie po bataliach powiedziała, żebym duphaston sobie brała a z metforminą musiałam iść do ginekologa-endokrynologa.

Później przeprowadziła badanie na samolocie, nic nie powiedziała. Nie powiedziała czy szyjka jest zamknięta, czy nie jest za nisko (a jest nisko i nie wiem czy to prawidłowe), czy jest zasinienie przedsionka pochwy. Nic. Ani słowa.

Dalej USG. Robi i robi. Mówi "endometrium ZA GRUBE". Pytam się "to źle?" a ona "nie, no gdyby to była ciąża, to bym powiedziała, że ciążowe". No dobra, czekam dalej. Bada. Znalazła czarną plamkę. Pęcherzyk ciążowy. Stopuje robi zdjęcie i pokazuje czy widzę. Pytam się czy to ciąża a ona "jeśli to byłaby ciąża, to powiedziałabym, że to pęcherzyk ciążowy". Na tym badanie się skończyło.

Na koniec dodała, że mamy pseudo pęcherzyk ciążowy na USG, czy jakiegoś podobnego słowa użyła, żeby jeszcze mi dowalić, że betaHCG prawie 1.000 z przyrostem 144%, zero obciążeń wiekowych i genetycznych, to nie znaczy, że to ciąża i że ją donoszę. Powiedziała, że mam wrócić za dwa tygodnie, dopiero potem zrobić badania krwi i dopiero potem przyjść z wynikami i założą kartę ciąży, czyli mniej więcej wyszłoby wtedy 8-10 tydzień ciąży, czyli większość ciąży bez opieki lekarza...

Tak więc postanowiłam, że nigdy więcej do niej nie wrócę. Ale co zrobiła z moją psychiką, to zrobiła... ;)
O matkooo. Żartujesz chyba? Ja jestem panikarą i wszystko biorę do siebie. Masakra jakaś.
Pamiętam że ja poszłam w pierwszej ciąży do lekarza NFZ. Dumna z wynikiem bety, czułam się przygotowana jak nigdy (totalnie nie wiedziałam że trzeba było powtórzyć wynik [emoji23]) zapytała mnie czy mam drugi ja do niej - a ten jest zły? [emoji6] Dopiero tutaj na grupie się dowiedziałam po co... Po 4latach [emoji6] ale ona była bardzo delikatna nie powiedziała dopiero przyrost mógłby potwierdzić że wszystko się dobrze rozwija. Później badanie na samolocie. Na koniec wizyty powiedziała żebym poczekała na korytarzu zaprosi mnie do innego gabinetu bo tam ma USG. Ale nic absolutnie nie powiedziała przy całej tej wizycie że coś może pójść nie tak czy że może nie być serduszka. Nie potwierdziła przed zobaczeniem serca ale też nie mówiła że wszystko się może zdarzyć czy coś w tym stylu.
 
O matkooo. Żartujesz chyba? Ja jestem panikarą i wszystko biorę do siebie. Masakra jakaś.
Pamiętam że ja poszłam w pierwszej ciąży do lekarza NFZ. Dumna z wynikiem bety, czułam się przygotowana jak nigdy (totalnie nie wiedziałam że trzeba było powtórzyć wynik [emoji23]) zapytała mnie czy mam drugi ja do niej - a ten jest zły? [emoji6] Dopiero tutaj na grupie się dowiedziałam po co... Po 4latach [emoji6] ale ona była bardzo delikatna nie powiedziała dopiero przyrost mógłby potwierdzić że wszystko się dobrze rozwija. Później badanie na samolocie. Na koniec wizyty powiedziała żebym poczekała na korytarzu zaprosi mnie do innego gabinetu bo tam ma USG. Ale nic absolutnie nie powiedziała przy całej tej wizycie że coś może pójść nie tak czy że może nie być serduszka. Nie potwierdziła przed zobaczeniem serca ale też nie mówiła że wszystko się może zdarzyć czy coś w tym stylu.
No i ja takiej wizyty oczekiwałam, a widzisz co mnie spotkało... Te słowa... Nie trzeba być nie wiadomo jak inteligentnym żeby wyczytać z nich sugestie zarówno położnych jak i ginekolog. Przecież jeżeli bym nawet w 7 czy 8 tyg. poroniła, to ta ciąża była! Jest to "historia choroby pacjenta" i ma znaczenie przy następnych staraniach, zawsze się o to pytają. A zostałam potraktowana tak jakby tej ciąży nie było. Czułam się strasznie, do tej pory chce mi się płakać jak o tym myślę... Jestem pewna, że inaczej bym podchodziła do ciąży teraz gdybym została wtedy potraktowana tak jak należy... A tak to niby jest OK, ale gdzieś tam jest niepokój czy wszystko jest w porządku.

Z drugiej strony poczułam się jak śmieć. Najpierw 14 miesięcy starań i nie czułam się przez to jak pełnowartościowa kobieta, w końcu znienacka udało się, jestem przeszczęśliwa, w końcu czuję się jak prawdziwa kobieta w swoich oczach, a ktoś kto mnie nawet nie zna mi to odbiera dopiero jak to się zaczęło. W dodatku mój dziadek w szpitalu, diagnoza rak nieuleczalny, a ona podważa moją ciążę... Ech... Chcę bardzo żeby czas szybciej leciał żebym juz miała wszystko potwierdzone przez tych idiotycznych lekarzy i mogła w końcu odetchnąć, bo mam już dość...
 
No ja zadzwoniłam do mamy z płaczem. Uspokoiłam się dopiero dwa dni później. Najpierw poszłam do położnych, oczywiście zadowolona bo test pozytywny niespodziewanie zupełnie, betaHCG przyrastała pięknie o 144%, a tu na starcie położne: "ale to nie to jeszcze za wcześnie, my nic nie zrobimy, jak będzie USG to dopiero wtedy EWENTUALNIE założymy kartę ciąży". No dobra to wyszłam, mówię sobie kij im w oko czekam na lekarza. Lekarka wygadana, zbyt miła, aż do porzygania, gada i gada bez celu i bez konkretów. A ja nadal roztrzęsiona. Pytam się czy mam dalej brać duphaston, słyszę w zamian 10 min. pogadankę, że ona nie wie, że to nie zawsze się zapisuje, że ona nie wie co się by teraz stało jakbym odstawiła. No to dalej pytam się a czy mam brać metformx, który brałam na owulację, a ona "ale ja się nie znam, ja nie jestem pani poprzednim lekarzem, ja nie wiem czemu on to przepisał". I tak po 15 min. tego typu odpowiedzi popłakałam się i powiedziałam, że ja nie za bardzo rozumiem, bo skoro pani doktor ma prowadzić ciążę, to sądziłam, że powie mi jak to ma wyglądać i czy mam brać np. dalej leki na podtrzymanie ciąży. Ostatecznie po bataliach powiedziała, żebym duphaston sobie brała a z metforminą musiałam iść do ginekologa-endokrynologa.

Później przeprowadziła badanie na samolocie, nic nie powiedziała. Nie powiedziała czy szyjka jest zamknięta, czy nie jest za nisko (a jest nisko i nie wiem czy to prawidłowe), czy jest zasinienie przedsionka pochwy. Nic. Ani słowa.

Dalej USG. Robi i robi. Mówi "endometrium ZA GRUBE". Pytam się "to źle?" a ona "nie, no gdyby to była ciąża, to bym powiedziała, że ciążowe". No dobra, czekam dalej. Bada. Znalazła czarną plamkę. Pęcherzyk ciążowy. Stopuje robi zdjęcie i pokazuje czy widzę. Pytam się czy to ciąża a ona "jeśli to byłaby ciąża, to powiedziałabym, że to pęcherzyk ciążowy". Na tym badanie się skończyło.

Na koniec dodała, że mamy pseudo pęcherzyk ciążowy na USG, czy jakiegoś podobnego słowa użyła, żeby jeszcze mi dowalić, że betaHCG prawie 1.000 z przyrostem 144%, zero obciążeń wiekowych i genetycznych, to nie znaczy, że to ciąża i że ją donoszę. Powiedziała, że mam wrócić za dwa tygodnie, dopiero potem zrobić badania krwi i dopiero potem przyjść z wynikami i założą kartę ciąży, czyli mniej więcej wyszłoby wtedy 8-10 tydzień ciąży, czyli większość ciąży bez opieki lekarza...

Tak więc postanowiłam, że nigdy więcej do niej nie wrócę. Ale co zrobiła z moją psychiką, to zrobiła... ;)

+ Wizyta opóźniona była o godzinę...
Co za walnięta baba. Ja tez mam ubezpieczenie i jak się umawiam to zawsze sprawdzam lekarza na znanylekarz zanim pójdę, tym bardziej w ciąży. Tez lepiej sprawdź bo jak widać idiotów nie brakuje. Nic się nie martw, na pewno jest wszystko dobrze.
Ja trafiłam na mojego lekarza na NFZ jeszcze jak byłam na studiach ( a mam 35 lat) ze względu na to ze był krótko mówiąc zaj@bisty to otworzył swój gabinet prywatny i tak jestem u niego od wielu lat i mam zaufanie. Prowadził świetnie moja ciąże z invitro no i pracuje w szpitalu w którym rodziłam.
 
reklama
Co za walnięta baba. Ja tez mam ubezpieczenie i jak się umawiam to zawsze sprawdzam lekarza na znanylekarz zanim pójdę, tym bardziej w ciąży. Tez lepiej sprawdź bo jak widać idiotów nie brakuje. Nic się nie martw, na pewno jest wszystko dobrze.
Ja trafiłam na mojego lekarza na NFZ jeszcze jak byłam na studiach ( a mam 35 lat) ze względu na to ze był krótko mówiąc zaj@bisty to otworzył swój gabinet prywatny i tak jestem u niego od wielu lat i mam zaufanie. Prowadził świetnie moja ciąże z invitro no i pracuje w szpitalu w którym rodziłam.
Kochana, na znanylekarz ona ma same pozytywne opinie, kilkaset, złota kobieta :) Jak widać były to komentarze kobiet z innymi rzeczami albo już w trakcie prowadzenia ciąży, a nie na jej początku. Jak widać ta pani doktor ma jedną zasadę - do II trymestru to nie ciąża, bo cały czas podkreślała ryzyko utraty ciąży, jakbym go nie znała :) W piątek znów zapisałam się do innego lekarza, tym razem facet, mam nadzieję, że będzie dobrze...
 
Do góry