Peony
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 2 Luty 2019
- Postów
- 1 443
No to współczuję serdecznie tych przeżyć. Powiedzieć, że to dziwna kobieta to zdecydowanie za lekkie określenie. Ja też byłam na nfz (bo mój lekarz na urlopie). Najpierw lekarz mnie pochwalił za dwa wyniki hcg, potem zaprosił na fotel. Już podczas badania powiedział "yhymm będzie ciąża". Potem usg, pokazał pęcherzyk żółtkowy, zarodek. Powiedział, że ciąża jest młodsza i serduszko zacznie bić za jakiś czas (a mógł powiedzieć, że nie ma serduszka. Inne sformułowanie, a jednak lepiej brzmi). Później zaprosił na badanie za dwa tygodnie, bo wtedy będę mogła zobaczyć już "dużego bobaska" i wtedy założymy kartę ciąży. Tak mnie zagadał, że dopiero w domu zaczęłam się zastanawiać, że jak to ciąża młodsza, jak to nie ma serduszka jeszcze. Ogólnie można trafić na dobrego lekarza na nfz, ale to chyba kwestia szczęścia.
No ja zadzwoniłam do mamy z płaczem. Uspokoiłam się dopiero dwa dni później. Najpierw poszłam do położnych, oczywiście zadowolona bo test pozytywny niespodziewanie zupełnie, betaHCG przyrastała pięknie o 144%, a tu na starcie położne: "ale to nie to jeszcze za wcześnie, my nic nie zrobimy, jak będzie USG to dopiero wtedy EWENTUALNIE założymy kartę ciąży". No dobra to wyszłam, mówię sobie kij im w oko czekam na lekarza. Lekarka wygadana, zbyt miła, aż do porzygania, gada i gada bez celu i bez konkretów. A ja nadal roztrzęsiona. Pytam się czy mam dalej brać duphaston, słyszę w zamian 10 min. pogadankę, że ona nie wie, że to nie zawsze się zapisuje, że ona nie wie co się by teraz stało jakbym odstawiła. No to dalej pytam się a czy mam brać metformx, który brałam na owulację, a ona "ale ja się nie znam, ja nie jestem pani poprzednim lekarzem, ja nie wiem czemu on to przepisał". I tak po 15 min. tego typu odpowiedzi popłakałam się i powiedziałam, że ja nie za bardzo rozumiem, bo skoro pani doktor ma prowadzić ciążę, to sądziłam, że powie mi jak to ma wyglądać i czy mam brać np. dalej leki na podtrzymanie ciąży. Ostatecznie po bataliach powiedziała, żebym duphaston sobie brała a z metforminą musiałam iść do ginekologa-endokrynologa.
Później przeprowadziła badanie na samolocie, nic nie powiedziała. Nie powiedziała czy szyjka jest zamknięta, czy nie jest za nisko (a jest nisko i nie wiem czy to prawidłowe), czy jest zasinienie przedsionka pochwy. Nic. Ani słowa.
Dalej USG. Robi i robi. Mówi "endometrium ZA GRUBE". Pytam się "to źle?" a ona "nie, no gdyby to była ciąża, to bym powiedziała, że ciążowe". No dobra, czekam dalej. Bada. Znalazła czarną plamkę. Pęcherzyk ciążowy. Stopuje robi zdjęcie i pokazuje czy widzę. Pytam się czy to ciąża a ona "jeśli to byłaby ciąża, to powiedziałabym, że to pęcherzyk ciążowy". Na tym badanie się skończyło.
Na koniec dodała, że mamy pseudo pęcherzyk ciążowy na USG, czy jakiegoś podobnego słowa użyła, żeby jeszcze mi dowalić, że betaHCG prawie 1.000 z przyrostem 144%, zero obciążeń wiekowych i genetycznych, to nie znaczy, że to ciąża i że ją donoszę. Powiedziała, że mam wrócić za dwa tygodnie, dopiero potem zrobić badania krwi i dopiero potem przyjść z wynikami i założą kartę ciąży, czyli mniej więcej wyszłoby wtedy 8-10 tydzień ciąży, czyli większość I trymestru ciąży bez opieki lekarza...
Tak więc postanowiłam, że nigdy więcej do niej nie wrócę. Ale co zrobiła z moją psychiką, to zrobiła...
+ Wizyta opóźniona była o godzinę...