Co prawda niektóre teksty hardkorowe, zwłaszcza ze smoczkiem
ale generalnie ja sama byłam w szoku ile zachowań innych rodziców mnie wkurzało, a teraz patrzę na to od drugiej strony. I z tego co rozmawiam ze znajomymi to chyba każdy tak ma. To trochę jak z naszymi staraniami o dziecko - kto tego nie przechodzi, nie wie co czujemy. I rzuca tekstami typu a czemu jeszcze nie macie dziecka, odpuść, za bardzo się spinasz. Takie osoby nie umieją się postawić w naszej sytuacji. Tak samo to działa według mnie z ludźmi bez dzieci (choćby oczywiście bardzo te dzieci były wymarzone) i ludźmi z dziećmi. Tym pierwszym bardzo trudno się postawić w roli rodzica i zrozumieć z czego wynikają takie a nie inne zachowania. Zachowania śmieszne, czasem żenujące, czasem wyglądające na nadopiekuńczość, łatwo to zaszufladkować będąc z boku
nie hejtuję oczywiście, trochę tylko staję w obronie rodziców bo sama byłam po obydwu stronach i trochę inaczej na to patrzę.
Jak nie mieliśmy dziecka a spotykaliśmy się z rodziną mojego brata co mają dwójkę dzieci, to właśnie miałam wrażenie że tyle tematów poruszyliśmy a żadnego nie skończyliśmy. No to teraz jak się spotykamy to jest dopiero kaplica
w tych przerwach pomiędzy przerywnikami czasem nawet nie wiemy jaki temat zacząć. A jak kiedyś, jeszcze przed moją ciążą, zaprosili dwójkę dzieci sąsiadów to był taki chaos że aż się odechciewało mieć dzieci, serio.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że to wszystko dlatego, że nie wiemy, jak jest po drugiej stronie.
Dlatego np. mam koleżanki, które po swojej ciąży zerwały ze mną kontakt, bo nie ma ze mną o czym rozmawiać. A starałam się, naprawdę. Ale nikt najwyraźniej nie zrozumie matki tak jak inna matka.
Więc najwyraźniej nie ma ze mną o czym pogadać, fakt.
Nie w tym rzecz, że to, co mówią szczęśliwi rodzice, mnie denerwuje, śmieszy czy że chcę to oceniać.
Jestem po prostu zazdrosna - bo tak to chyba działa, nie? Dlatego pewnie moje odczucia są trochę wyolbrzymione.
Ja naprawdę nie szufladkuję. Bo to ja jestem wyjątkiem w tym wszystkim. To ja jestem zaszufladkowana. Bo praktycznie nie ma dla mnie społecznie miejsca w takim razie.
Nie wiem, jaką będę matką, może taką samą, a może się nigdy nie przekonam.
Rozumiem, że dzieci są absorbujące - spędzam z nimi w pracy całe dnie.
Ale... przecież kiedyś z tymi wszystkimi ludźmi mieliśmy o czym rozmawiać i mogliśmy na siebie liczyć. Może jestem głupia, ale wydaje mi się, że jeśli się rozumieliśmy dawniej, to dlaczego teraz mam uznać to za naturalne, że gdybym chciała pogadać o mojej stracie, to w sumie normalne, że nie mogę, bo przecież dzieci biegają... Rozumiem, że to ważne, szanuję, interesuję się, ale... no ok, jest inaczej.