A ja nie mam dobrych wieści. W piątek byłam na kolejnym usg zgodnie z zapowiedzią. Myślałam że idę usłyszeć że wszystko ok, zobaczyć jak maleństwo się już ładnie rusza. Gin wypytał jak to było z tym moim szpitalem i jak to się stało że trafiłam na oddział, pogadaliśmy o bólu i czemu tak bywa. Przeczytał wypis i ucieszył się że na usg wszystko przy wypisie wzorcowo, bez krwiaków itd. Zbadał mnie i kazał się kłaść do usg, jeszcze żartowaliśmy sobie... A tu na usg już w pierwszym ujęciu krwiak jak byk aż się gin przeraził, kosmówka się odkleja znacznie. Przez minutę przeżyłam koszmar bo się maleństwo tak główkowo ułożyło i oboje nie potrafiliśmy dojrzeć serca... Coś okropnego. Ale serce się pojawiło na szczęście. Oczywiście usłyszałam że jest niefajnie, że gorsze sytuacje też już widział i było ok ale jest kiepsko. Szanse że się uda to tak 50-60 procent. Mam leżeć plackiem i wstawać tylko siku, że cokolwiek może zadecydować o katastrofie, nawet jak się trochę zdenerwuję i ciśnienie mi się dźwignie. W najbliższy piątek kolejna wizyta i już się boję czy ja tam maleńkiej śmierci nie zobaczę bo to konsekwencja odklejenia się kosmówki jeszcze bardziej i niedotlenienia zarodka. Albo będzie lepiej i się to dziadostwo wchłonie choć trochę albo jeszcze gorzej będzie ale wtedy to stracę nadzieję bo leżę, nic już nie robię, biorę leki więc jeśli jeszcze mimo to pogorszy się to wiadomo...No ogólnie kochane u nas niefajnie.