reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Kochani, niech te Święta będą chwilą wytchnienia i zanurzenia się w tym, co naprawdę ważne. Zatrzymajcie się na moment, poczujcie zapach choinki, smak ulubionych potraw i ciepło płynące od bliskich. 🌟 Życzę Wam Świąt pełnych obecności – bez pośpiechu, bez oczekiwań, za to z wdzięcznością za te małe, piękne chwile. Niech Wasze serca napełni spokój, a Nowy Rok przyniesie harmonię, radość i mnóstwo okazji do bycia tu i teraz. ❤️ Wesołych, spokojnych Świąt!
reklama

Nasze szpitalne i porodówkowe opowieści :-D

a ja jednak miałam rację, że nie odstawiłam fenoterolu wcześniej (przeczucie?)...w sobotę o 22:00 nie wzięłam tabletki, a dobę później się zaczęło...czasem lepiej chyba słuchać siebie, a nie gina :p

EDIT
poród bolał strasznie, ale był do przeżycia...
gorszy od porodu jak dla mnie jest połóg, poczucie, że to się nie skończy, że nie ma się kontroli nad własnym ciałem, że tu coś cieknie, tam boli i rwie, tu hemoroid, tu ból podczas wypróżniania i strach, że pewne zmiany są nieodwracalne
 
Ostatnia edycja:
reklama
mitaginko, az czuje te bole porodowe znowu, jak ciebie czytam..

ja jestem do teraz w szoku, JAK TO BOLI.. gdybym rodzila Filipa bez znieczulenia nie mialabym chyba wiecej dzieci :-/ tak dlugo to trwalo wtedy, i ta oxy.. koszmar.
w ogole czuje sie oszukana przez wszystkich, co mowili, ze trzecie wypluje jak pestke wisni! w zyciu, powinnam byla sluchac wlasnego przeczucia.. caly porod modlilam sie, by cofnac czas i moc pojechac do Swissmedu i za kazde pieniadze wykupic ZZO!

a bylo tak - rano obudzilam sie wsciekla, ze znowu nic, zero skurczy. wyprawilam dzieci i meza (nawet kanapeczki pyszne zrobilam mu do pracy), siadlam do BB. przypomnialo mi sie, ze mialam liste rozpakowanych kwietniowek nadrobic i sprobowalam, ale ciezko szlo; w miedzyczasie poczulam skurcze. nie liczylam na nic, ale z chwili na chwile doslownie robily sie mocniejsze.
w koncu poszlam sie wykapac, zrobic na bostwo, wlosy etc, ubralam sie jak na impreze :-D :-D :-D nawet stanik i gacie pod kolor :-p
czekalam caly czas, az sie skurcze zrobia regularne, ale ciagle byly takie miedzy 3 a 5 minut, w koncu mowie, jedziemy, bo moze ja nigdy sie nie doczekam regularnej akcji skurczowej.
o 14 wyjechalismy z domu, na IP ktg - skurcze 80-90 co 3-4 minuty, czop w ogromnych ilosciach (duzo sluzu i krwi), rozwarcie na palec!!! a mnie boli jak nie wiem co!!!
ale luzik to byl jeszcze, bo smialam sie i chodzilam, wiec nie moglo byc zle. polozyli mnie na patologii, z dwiema rodzacymi, D byl ze mna do 20. bolalo co chwile, chodzilam i chodzilam. o 20 badanie, raptem 3cm sie zrobily. orzeczenie, ze rodze, ale dali relanium, bo wolno postepowalo rozwarcie (jak na wielorodke - na starcie na IP wszyscy mi mowili, ze skoro mam takie skurcze to za 2-3 h bedzie po wszystkim!) i zebym odpoczela "przed porodem". ale mnie to relanium nic nie dalo (tylko mocno bolala d.. od zastrzyku, siet, dwa dni mnie bolalo jeszcze). skurcze jakby sie nakrecily, chodzilam wciaz po korytarzu i non stop walilam smsy do Was ;-) kochane jestescie, w zyciu tyle sie smsow nie napisalam co wtedy!!! uwielbiam was za to, czas mi zlecial nie wiem, keidy.
na korytarzu gadalam z laska, ktora tez tak sie slaniala na skurczach, opieralysmy sie o sciany i jeczalysmy jedna przez druga. rodzila drugiego syna, skurcze co 2 min, ale zalamana, bo i teraz, i w poprzednim porodzie, rozwarcie nie postepowalo mimo skurczy (jak mi) - o 20 miala raptem 4cm. w koncu o 22.00 zrobili nam badanie - ja 3-4cm, wiec d..pa, a ona - 8cm!!! ja sie ucieszylam ze wzgledu na nia, ona tez, tylko krzyczala na meza przez tel., zeby szybko jechal :-)
mnie polozne wygonily pod prysznic. siedzialam tam 40 min, bo na skurczach dawalam mocny strumien w krzyz i podkrecalam albo zmniejszalam temp wody - wtedy taki szok dostawal organizm, ze to bardzo lagodzilo bole :-D to nic, ze na przemian sie parzylam i marzlam, grunt, ze nie bolalo. i wylam - aaaaaa, uuuuuu, aaaaa, uuuuu - kazdy skurcz taka aria, mialam w d.. ze mnie pol szpitala slyszy :-D
o 23 mialam kolejne badanie - 5cm i decyzja, ze na porodowke! pojechalam, a tam komplet, wiec zawiezli mnie na sale, na ktorej patrze - jeny, ta kobieta lezy, z ktora lazilam po patologii! z dzidziem przy cycku, z mezem, szczesliwa - a minela raptem godzina! a ona juz po wszystkim, lezy na poporodowym lozku juz :-D takie sily we mnie wstapily, ze szok, mowie sobie - ona drugie tak szybko, to ja trzecie.. D nie zdazy przyjechac! (ale sie pomylilam...!!!)
D przyjechal, a ja od 12 do 1.30 pod prysznicem. czesc skakalam na pilce, czesc stalam i na skurczach przysiad. w ogole to na skurczach, przez caly dzien, tak ruszalam tylkiem, jakbym tanczyla dancehall, trzeslam sie niesamowicie :-D wypocilam z polowe cellulitu :-D D sie smial, a polozna uspokajala, zebym miala sile rodzic potem. ale nic nie dalo, musialam sie ruszac i koniec.
a potem na pilce lezalam na brzuchu, tzn tak sie ulozylam na pollezaco, na kolanach - super :-)

no ale wyszlam spod prysznica, a tam dalej 5cm... zalamka.. skurcze po tym, jak wyszlam, byly co minute, poltorej.. ja wylam z bolu, bo pod prysznicem mniej bolalo. decyzja, ze oxy - a ja sie nie zgodzilam (drugi raz, wczesniej tez chcieli mi dac, ale nie chcialam). najlepsza decyzja w zyciu. w kazdym razie od tamtej pory juz tylko ryczalam, straszny demotywator mi sie wlaczyl, ze tyle godzin nic sie nie ruszylo. ryczalam wnieboglosy, na skurczach po prostu wylam. drzwi mi zamkneli nawet do sali, zebym nie wystraszyla innych. i jeszcze kazali mi sie pod ktg polozyc - a ja nieeeeeeeeeeeeeeeeeee!!! no ale musialam. a na kazdym skurczu gryzlam porecze lozka (dobrze, ze byly gumowe, bo stracilabym zeby) i darlam sie jak opetana. krzyczalam na D, ze ma mi masowac krzyz i ciagle "nie tu! w prawo! wyzej! nizej!" - on przerazony, bo nigdy nie krzycze na niego. i trzeslam calym lozkiem, bo musialam trzasc tym dupskiem ;-) jak wczesniej, ale na lezaco wymagalo to wiecej sily :-D dostawalam tylko lekki opieprz, ze ktg nie wychodzi, jak sie ruszam, ale ja to mialam w d.. najgorsze bylo to, ze na skurczach mlody ruszal sie w zdwojonym tempie, nie uspokoil sie ani na chwile, a ja mialam wrazenie, ze mnie rozrywa od srodka, az w bolach krzyczalam na niego.. 'uspokoj sie, mlody, co ty robisz, do jasnej cholery'...
po godzinie kolejne badanie - raptem 6cm. czuje, jak glowka schodzi w dol i sie cofa, co skurcz - schodzi i sie cofa. bol taki, ze darlam sie pelnym gardlem - zabijcie mnie, zabijcie mnie!.. marzylam o swissmedzie i cesarce.. wszystko bym wtedy oddala za to.. blagalam, zeby przebili mi pecherz plodowy, bo czulam, ze to przez niego mlody nie moze wyjsc, bo normalnie czulam ta glowke chwilami juz w kroczu.. ale lekarz nie wyrazil zgody. wredny, mlody typek, zly na mnie, ze nie chcialam oxy. dwa razy mowil - dostalaby pani oxy i juz byloby po porodzie.. akurat.. nie przezylabym tego ;-) jeszcze mocniejsze, jeszcze czestsze skurcze, kiedy ja jak oszalala z bolu bylam!?

jak on wyszedl, polozna zbadala, mowi - no jak nic, 6 do 7cm na skurczu tylko... i mowi - a co tam, pani nic nie mowi nikomu, ja pani przebije ten pecherz, zobaczymy, co z tymi skurczami, moze silniejsze beda. nie minela minuta, a wody poplynely - jasnozielone juz. ona moi, ze dobrze sie stalo, ze przebila, ze te wody juz niefajne. w ogole minimalnie malo tych wod bylo, az szok, przy Fiolku i Maksiu wszystko bylo mokre, cale lozko, a teraz raptem jakby troche herbaty sie wylalo z kubka. dziwne. byla 3.45.
w kazdym razie ja dalej wylam, darlam sie na D, ze zle mnie masuje (on byl w szoku, nie widzial mnie nigdy takiej rozdartej, ja sie czulam jak nacpana z bolu, skupiona tylko na tym bolu bylam i nic mnie nie obchodzilo innego). poczulam, ze chce mi sie kupe i krzycze - KUPAAAA! polozna mnie bada i mowi - o matko, nie zdaze sie ubrac, glowka idzie!!! pani prze!! i w miedzyczasie ubierala sie, brala lignine, jakies narzedzia, darla sie do salowej, zeby dzwonila po lekarzy, bo ona nie ma czasu wykrecac nr.. ja w tym czasie parlam.. ona mowi ' teraz pani poprze, jeden raz, i maly sie urodzi, wspolpracujemy, a bedzie bez naciecia ' motywowala mnie jak nie wiem! poparlam, ona dalej, dalej - i nagle - nie przyj bo pekniesz!!! ja uf uf uf na lozku ;-) i w koncu - poczulam glowke miedzy nogami, taka mieciutka.. poryczalam sie.. i polozna znowu - ostatni raz przemy! poparlam i sie urodzil maly..
a bol sie skonczyl, jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki.. ja opadlam z sil, lezalam na lozku, tulilam malego i plakalam mu na glowke.. byla 3.55, od przebicia pecherza i 6cm rozwarcia minelo tylko 10min... :-) polozna sama odebrala porod, nie bylo ani jednego lekarza, ani jednej innej poloznej.. ona ledwo ubrana, fartucha nie zdazyla zawiazac nawet.. :-) lekarze przyszli po kilkunastu minutach, kiedy maly byl na mnie caly czas.. :-) nie bylam w stanie zdjecia zrobic porzadnie nawet, jak D przecinal pepowine.. nie mialam sil utrzymac aparatu w dloni. i calowalam D ;-) nie wyobrazam sobie bez niego byc tam.

a po porodzie juz pisalam. mialam 'poporodowy niedowlad macicy' - doslownie nic nie czulam, wlasnie to, ze tak calkiem bol mi sie wylaczyl nagle to byl jednak zly znak, macica bezwladna byla. chlustalo doslownie krwia ze mnie. co nacisneli brzuch to fontanna. wiec lyzeczkowanie, po jakis 30min po porodzie. potem kroplowki, dwie naraz, zastrzyki w d.. obciazniki z lodem na brzuchu.. i tak do rana lezalam z tym uzbrojeniem, ale malutkiego polozyli obok mnie, wiec nic sie dla mnie nie liczylo juz.
bez szycia, pol litra krwi poszlo, ale nie czulam sie w ogole zle.

o 7 zawiezli mnie na sale, mialam pojedyncza, fajnie, bo odpoczelam. o 12 wstalam i poszlam siku ;-) polozne mnie okrzyczaly ;-) ale jednoczesnie z podziwem, ze z tymi kroplowkami dwiema (wzielam pod pache :-D) wylazlam z pokoju o wlasnych silach.
nic mnie nie bolalo po porodzie juz i nie boli do teraz. w porownaniu z bolem porodowym - to mnie juz nie zaboli nic do konca zycia chyba..

podsumowujac - cudownie, ze bez oxy, bo do tej 2 w nocy, dopoki nie zaczela sie rzeznia z ta schodzaca glowka i cofajaca sie, i z ruchami malego na skurczach non stop - to byl lajt, w sensie bolalo strasznie, ale bujanie sie, skakanie, prysznic pomagaly. bolalo, ale radzilam sobie z tym bolem. od 2 w nocy za to taki hardcore, ze warto byloby dac 5500 za to, by tego nie czuc. D byl przerazony, nigdy mnie takiej nie widzial, a to trzeci porod byl. mowi, ze mega hardcore.

podobno niektore kobiety radza sobie super z bolem, ja nie.. jestem cienki bolek na bol i juz.
 
matko, ksiazke napisalam :szok: poskracam zaraz ;-)

edit: nie skracam, trudno, nie chce mi sie ;-) meczcie sie z dlugim opisem, albo olejcie ;-) hehe
 
Ostatnia edycja:
anawoj jestes bardzo wytrzymala na bol podziwiam :tak:
mitaginka ale mialas nosa z tym fenkiem
aenye ja wiem ze to nie bylo smieszne ale usmialam sie czytajc opis twojego porodu...niedlugo opisze moj ale powiem tylko ze rozczarowalam sie tak jak Ty..myslalam ze drugi to bedzie lajcik a tu kicha :tak:
 
Aenye własnie sie poryczałam, bo zaczęło mi sie przypominać to co sama przeżyłam...

Może wreszcie wypadałoby opisać :)

tuż po 1 w nocy obudziły mnie skurcze, ale były dużo mocniejsze niz te które miałam wcześniej, czułam podświadomie, ze cos sie zaczyna, ale czekałam, po 30 min skurczy co 4-5 min poszłam do wanny, wykąpałam się i skurcze nie minęły, zrobiły sie mocniejsze i wyregulowały Obudziłam męza i pojechaliśmy na IP, tam zbadała mnie położna zrobiła wywiad, zadzwoniła po lekarkę, USG wykazało wage 3200g wszystko ok rozwarcie na ponad 3 cm.
Kazały mi sie przeprać i oświadczyły, ze będziemy rodzić;-) poszliśmy na porodówkę z męzem, zanim, pojawiła sie położna my sie juz rozłożylismy z całym bajzlem, wyciagłam komórke podłaczyłam słuchawki i radio na głośnik :-D przecież nie bede w ciszy siedzieć :) położna przedstawiła sie powiedziała, ze bedzie z nami do 7 rano (była 4) pdłaczyła mi KTG, skurcze sie troche rozregulowały i osłabły, z małym wszystko OK :)
siadłm sobie na piłke i zaczęłam skakać trzymając sie drabinek a mąż masował mnie po plecach, i tak mniej wiecej do 6:30 z małymi przerwami na sprawdzanie tętna przy aparacie do KTG...
przed 7 przyszła połozna i przyprowadziła nową, która zaczynała zmianę od 7, znowu badanie rozwarcie na prawie 5 cm :) skurcze regularne, kazała mi iść pod przysznic, żeby sie odświeżyć i pomóc trochę macicy...
Faktycznie skurcze trochę mocniejsze
Tuż przed 8 zadzwoniłam do mojego lekarza, bo miał byc od 8 w pracy, ale okazało się że wyjechał, powiedział, że zaraz zadzwoni do położnych żeby się mną dobrze zajeły i do swojego kolegi, żeby o mnie dbał :-)
mijały kolejne minuty, godziny, kolejne skurcze i sprawdzanie tetna, rozwarcie powoli posuwało się do przodu
Godzina 13 skurcze dochodzące do 100 a rozwarcie stanęło na 8 cm i nic, chhcieli mi dać oxy a ja, że nie chcę, darłam sie w niebogłosy, krzyczałam, ze po co mi to było, żeby mnie dobili i dali mi wreszcie swięty spokój, bo ja już nie mogę, po kolejnej godzinie kazałam mezowi iść sie pytać o znieczulenie, ale na szczęście dotrzymał słowa i nie pozwolił mi podać (ja prosiłam go przed porodem, zeby zrobił wszystko, zebym wytrzymała bez znieczulenia) było mi niedobrze, ledwo doleciałam do umywalki wymiotowałam wsyztskim co miałam w żołądku a była to tylko woda zabarwiona na brązowo czekoladą.... :szok:
w końcu o 16 poddałam się i zgodziłam się na oxy, podłączyli mi najpierw KTG na 30 min, wariowałam, bo na leżąco skurcze bolały jeszcze bardziej , podpięli mi kroplówkę z oxy, po kilku chwilach skurcze zaczęły być jeszcze mocniejsze, były juz takie, że odpływałam i nie kontaktowałam co się dzieje, wrzeszczałam strasznie...
ok 17:30 zaczęły sie parte i rozwarcie wreszcie było pełne
ja parłam główka niewiele się przesuwała, a po skurczu cofała z powrotem, lezałam na boku, bo byłam juz tak słaba, ze nie potrafiłam wstać, po kilku skurczach zaczęło spadać małemu tętno, położna podała mi jakąś maseczkę ja ją odpychałam bo mi tam coś dmuchało, mąż mi trzymał maseczke przy twarzy bo położna mu kazała okazało sie że to tlen, zeby dotlenić małego, po chwili sie uspokoiło i tętno wróciło do normy, była prawie 19 położna mówi, ze za chwilę kończy zmianę i przyjdzie tu któraś z położnych nocnych ja resztką sił poprosiłam o panią Jadzię, która prowadziła nam zajęcia ze szkoły rodzenia, przyleciała do nas za moment, przywitała się zbadała mnie i powiedziała, ze zaraz coś wymysli, żeby szybko poszło, wezwała dwóch lekarzy, zadzwoniła po neonatologa, zeby niedługo przyszedł, i zaczeła przywozic jjakiś sprzęt itp... cała sala była pełna... stwierdziła, ze najlepiej będzie naciąć bo inaczej mały raczej nie wyjdzie szybko, zgodziłam się
postanowili, że po moim parciu będą trzymali brzuch żeby mały sie nie cofał, pomogło po kilku skurczach mały był już prawie przy wyjściu, kazali mi dotknąć główki, zeby mi to pomogło i pomogło jakby mi się właczył dopalacz, parłam mocniej, na szczycie skurczu nacięła mnie poczułam że główka wyszła skurcz sie skończył ale jja parłam dalej i mały wyszedł do końca, położyli mi go na brzuchu a mój mąż przeciął pępowinę, popłakaliśmy się oboje, neonatolog wzięła go ode mnie na stoliczek obok i wytarła oglądnęła zbadała, ja w tym czasie urodziłam łożysko, wyszło całe uff
położyli mi go z powrotem na brzuchu lekarka coś mówiła o odruchach i w ogóle ale ja tylko czekałam na to ile dostał pkt - 10 łzu płynęły mi po policzkach, coś jeszcze mi mówiła o antybiotyku który mi podawali na paciorkowca, ze jest pełna ochorna dla dziecka i w ogóle... ja tylko patrzyłam na niego i na męża i płakałam, w miedzyczasie lekarz mnie szył, troszkę piekło ale dałam radę bo mały był przy mnie :)
potem kazali mi sie wyłozyć wygodnie na boku i pomogli mi przystawić małego do piersi lezeliśmy tak prawie 1,5 godz. potem zawieżli mnie na wózku do sali a małego wzięły położne do zważenia i wykąpania, maz posiedział ze mną jeszcze chwilę i pomógł mi pójść pod prysznic jak wróciłam położna przywiozła mi małego i przystawiła znowu do piersi, mąż pojechał do domu a my usnęliśmy oboje na około godzinę, potem ja sie obudziłam i prawie do rana wpatrywałam sie w niego przystawiajac do piersi jak tylko się budził, miałam mało pokarmu na początku ale powoli się jakoś ułożyło...
w czasie porodu myślałam sobie, że już nigdy więcej, a potem mimo tego, że krocze miałam obolałe po szyciu i chodziłam jak kaczka zdałam sobie sprawę, ze mogłabym to przeżyc jeszcze raz, da się, ale bez męza chyba bym nie dała rady... był dla mnie i nadal jest niesamowitym wsparciem
Uwielbiam moich dwóch męzczyzn :)
 
baby współczuję przeżyć...
jeśli chodzi o poród, to muszę przyznać, że mój nie był zły...tak myślę, jak czytam te Wasze opisy...
 
baby, ale sie dlugo nameczylas, jestem w szoku, ze tyle godzin rozwarcie ci 'stalo' w miejscu.. nie wiem, dla mnie juz przy 6cm bole byly tak silne, ze po prostu nie panowalam nad soba, ani nawet myslec nie bylam w stanie.. a co dopiero tyle godzin w silnych skurczach przy 8cm!..

i mam tylko zal do tego lekarza, ze od razu, tzn przy 6cm nie przebil mi pecherza, to bylo o 2 w nocy, jak to polozna proponowala pierwszy raz. on wtedy twierdzil, ze poczekamy chwile, ale w ogole nie chcial przebijac, mimo, ze blagalam o to, i ze przy obu poprzednich porodach mialam przebijany pecherz juz przed partymi! w ogole mi wody nie odchodzily same! (tzn przy Maksiu 'popuszczalam' ale mikroilosci, przebili mi w koncu). mysle, ze wtedy urodzilabym te 1,5h szybciej i te cholerne bole nie trwalyby tak dlugo (choc w sumie masakrycznie mnie bolalo 'tylko' 2-3h, do tej 1.30-2 w nocy bol byl do zniesienia).

mitaginko
, wiesz co, nie wiem, czy to zalezy od organizmu, czy od tego, jak kto znosi bol.. nie wiem, mnie tak bolalo, ze szok, nastepnym razem zzo bez najmniejszego gadania - podziwiam baby, ze tak sie trzymala dzielnie i dalej jest na nie, szczerze mowiac bylam pewna, ze zmieni zdanie w trakcie porodu ;-) - ja oddalabym wszystko za to.. ale wg slow poloznej jest wiele, a nawet wiekszosc kobiet, ktore nawet sie nie kwalifikuja do zzo wg niej, bo idealnie same sobie z bolem radza; nawet moja szwagierka mowi, ze dla niej to bylo bolesne, ale nie az tak. a dla mnie to byl mega szok. i nie wiem, czy ja mam taki organizm, ze mnie po prostu tak boli mocno, czy ja nie umiem sobie z bolem radzic. nie wiem ;-)
 
reklama
aeyne mnie naprawdę bolalo i myślałam, że już nie dam rady, ale wiedziałam, że na zzo nie mam co liczyć, bo tam gdzie rodziłam trzeba bylo to wcześniej osobiście załatwiać z anestezjologiem :angry: dlatego ulżylo mi, jak o tej 7:00 miałam już rozwarcie na 4 cm, bo wcześniej, jak nic nie postępowało, to bałam się, że będę się tak męczyć godzinami/dniami i będę tylko słyszeć: "brak postępu porodu", jak od tej położnej z nocnej zmiany, do której chodziłam kilkakrotnie i która ciągle powtarzała, że nic się nie dzieje...:cool2:
swoją drogą żałuję, że nie miałam cc
wiem, nie mam pojęcia, jak się czlowiek po cc czuje, ale połog po sn jest beznadziejny...nie wiem, kto opowiada, że po 3 dniach to już rewelka itd. No chyba, że ja po prostu miałam pecha i przypałętalo się do mnie to co w połogu najgorsze (tak np. twierdzi położna, która do mnie przychodzi) :confused:
 
Do góry