mitaginko, az czuje te bole porodowe znowu, jak ciebie czytam..
ja jestem do teraz w szoku, JAK TO BOLI.. gdybym rodzila Filipa bez znieczulenia nie mialabym chyba wiecej dzieci :-/ tak dlugo to trwalo wtedy, i ta oxy.. koszmar.
w ogole czuje sie oszukana przez wszystkich, co mowili, ze trzecie wypluje jak pestke wisni! w zyciu, powinnam byla sluchac wlasnego przeczucia.. caly porod modlilam sie, by cofnac czas i moc pojechac do Swissmedu i za kazde pieniadze wykupic ZZO!
a bylo tak - rano obudzilam sie wsciekla, ze znowu nic, zero skurczy. wyprawilam dzieci i meza (nawet kanapeczki pyszne zrobilam mu do pracy), siadlam do BB. przypomnialo mi sie, ze mialam liste rozpakowanych kwietniowek nadrobic i sprobowalam, ale ciezko szlo; w miedzyczasie poczulam skurcze. nie liczylam na nic, ale z chwili na chwile doslownie robily sie mocniejsze.
w koncu poszlam sie wykapac, zrobic na bostwo, wlosy etc, ubralam sie jak na impreze
nawet stanik i gacie pod kolor
czekalam caly czas, az sie skurcze zrobia regularne, ale ciagle byly takie miedzy 3 a 5 minut, w koncu mowie, jedziemy, bo moze ja nigdy sie nie doczekam regularnej akcji skurczowej.
o 14 wyjechalismy z domu, na IP ktg - skurcze 80-90 co 3-4 minuty, czop w ogromnych ilosciach (duzo sluzu i krwi), rozwarcie na palec!!! a mnie boli jak nie wiem co!!!
ale luzik to byl jeszcze, bo smialam sie i chodzilam, wiec nie moglo byc zle. polozyli mnie na patologii, z dwiema rodzacymi, D byl ze mna do 20. bolalo co chwile, chodzilam i chodzilam. o 20 badanie, raptem 3cm sie zrobily. orzeczenie, ze rodze, ale dali relanium, bo wolno postepowalo rozwarcie (jak na wielorodke - na starcie na IP wszyscy mi mowili, ze skoro mam takie skurcze to za 2-3 h bedzie po wszystkim!) i zebym odpoczela "przed porodem". ale mnie to relanium nic nie dalo (tylko mocno bolala d.. od zastrzyku, siet, dwa dni mnie bolalo jeszcze). skurcze jakby sie nakrecily, chodzilam wciaz po korytarzu i non stop walilam smsy do Was ;-) kochane jestescie, w zyciu tyle sie smsow nie napisalam co wtedy!!! uwielbiam was za to, czas mi zlecial nie wiem, keidy.
na korytarzu gadalam z laska, ktora tez tak sie slaniala na skurczach, opieralysmy sie o sciany i jeczalysmy jedna przez druga. rodzila drugiego syna, skurcze co 2 min, ale zalamana, bo i teraz, i w poprzednim porodzie, rozwarcie nie postepowalo mimo skurczy (jak mi) - o 20 miala raptem 4cm. w koncu o 22.00 zrobili nam badanie - ja 3-4cm, wiec d..pa, a ona - 8cm!!! ja sie ucieszylam ze wzgledu na nia, ona tez, tylko krzyczala na meza przez tel., zeby szybko jechal :-)
mnie polozne wygonily pod prysznic. siedzialam tam 40 min, bo na skurczach dawalam mocny strumien w krzyz i podkrecalam albo zmniejszalam temp wody - wtedy taki szok dostawal organizm, ze to bardzo lagodzilo bole
to nic, ze na przemian sie parzylam i marzlam, grunt, ze nie bolalo. i wylam - aaaaaa, uuuuuu, aaaaa, uuuuu - kazdy skurcz taka aria, mialam w d.. ze mnie pol szpitala slyszy
o 23 mialam kolejne badanie - 5cm i decyzja, ze na porodowke! pojechalam, a tam komplet, wiec zawiezli mnie na sale, na ktorej patrze - jeny, ta kobieta lezy, z ktora lazilam po patologii! z dzidziem przy cycku, z mezem, szczesliwa - a minela raptem godzina! a ona juz po wszystkim, lezy na poporodowym lozku juz
takie sily we mnie wstapily, ze szok, mowie sobie - ona drugie tak szybko, to ja trzecie.. D nie zdazy przyjechac! (ale sie pomylilam...!!!)
D przyjechal, a ja od 12 do 1.30 pod prysznicem. czesc skakalam na pilce, czesc stalam i na skurczach przysiad. w ogole to na skurczach, przez caly dzien, tak ruszalam tylkiem, jakbym tanczyla dancehall, trzeslam sie niesamowicie
wypocilam z polowe cellulitu
D sie smial, a polozna uspokajala, zebym miala sile rodzic potem. ale nic nie dalo, musialam sie ruszac i koniec.
a potem na pilce lezalam na brzuchu, tzn tak sie ulozylam na pollezaco, na kolanach - super :-)
no ale wyszlam spod prysznica, a tam dalej 5cm... zalamka.. skurcze po tym, jak wyszlam, byly co minute, poltorej.. ja wylam z bolu, bo pod prysznicem mniej bolalo. decyzja, ze oxy - a ja sie nie zgodzilam (drugi raz, wczesniej tez chcieli mi dac, ale nie chcialam). najlepsza decyzja w zyciu. w kazdym razie od tamtej pory juz tylko ryczalam, straszny demotywator mi sie wlaczyl, ze tyle godzin nic sie nie ruszylo. ryczalam wnieboglosy, na skurczach po prostu wylam. drzwi mi zamkneli nawet do sali, zebym nie wystraszyla innych. i jeszcze kazali mi sie pod ktg polozyc - a ja nieeeeeeeeeeeeeeeeeee!!! no ale musialam. a na kazdym skurczu gryzlam porecze lozka (dobrze, ze byly gumowe, bo stracilabym zeby) i darlam sie jak opetana. krzyczalam na D, ze ma mi masowac krzyz i ciagle "nie tu! w prawo! wyzej! nizej!" - on przerazony, bo nigdy nie krzycze na niego. i trzeslam calym lozkiem, bo musialam trzasc tym dupskiem ;-) jak wczesniej, ale na lezaco wymagalo to wiecej sily
dostawalam tylko lekki opieprz, ze ktg nie wychodzi, jak sie ruszam, ale ja to mialam w d.. najgorsze bylo to, ze na skurczach mlody ruszal sie w zdwojonym tempie, nie uspokoil sie ani na chwile, a ja mialam wrazenie, ze mnie rozrywa od srodka, az w bolach krzyczalam na niego.. 'uspokoj sie, mlody, co ty robisz, do jasnej cholery'...
po godzinie kolejne badanie - raptem 6cm. czuje, jak glowka schodzi w dol i sie cofa, co skurcz - schodzi i sie cofa. bol taki, ze darlam sie pelnym gardlem - zabijcie mnie, zabijcie mnie!.. marzylam o swissmedzie i cesarce.. wszystko bym wtedy oddala za to.. blagalam, zeby przebili mi pecherz plodowy, bo czulam, ze to przez niego mlody nie moze wyjsc, bo normalnie czulam ta glowke chwilami juz w kroczu.. ale lekarz nie wyrazil zgody. wredny, mlody typek, zly na mnie, ze nie chcialam oxy. dwa razy mowil - dostalaby pani oxy i juz byloby po porodzie.. akurat.. nie przezylabym tego ;-) jeszcze mocniejsze, jeszcze czestsze skurcze, kiedy ja jak oszalala z bolu bylam!?
jak on wyszedl, polozna zbadala, mowi - no jak nic, 6 do 7cm na skurczu tylko... i mowi - a co tam, pani nic nie mowi nikomu, ja pani przebije ten pecherz, zobaczymy, co z tymi skurczami, moze silniejsze beda. nie minela minuta, a wody poplynely - jasnozielone juz. ona moi, ze dobrze sie stalo, ze przebila, ze te wody juz niefajne. w ogole minimalnie malo tych wod bylo, az szok, przy Fiolku i Maksiu wszystko bylo mokre, cale lozko, a teraz raptem jakby troche herbaty sie wylalo z kubka. dziwne. byla 3.45.
w kazdym razie ja dalej wylam, darlam sie na D, ze zle mnie masuje (on byl w szoku, nie widzial mnie nigdy takiej rozdartej, ja sie czulam jak nacpana z bolu, skupiona tylko na tym bolu bylam i nic mnie nie obchodzilo innego). poczulam, ze chce mi sie kupe i krzycze - KUPAAAA! polozna mnie bada i mowi - o matko, nie zdaze sie ubrac, glowka idzie!!! pani prze!! i w miedzyczasie ubierala sie, brala lignine, jakies narzedzia, darla sie do salowej, zeby dzwonila po lekarzy, bo ona nie ma czasu wykrecac nr.. ja w tym czasie parlam.. ona mowi ' teraz pani poprze, jeden raz, i maly sie urodzi, wspolpracujemy, a bedzie bez naciecia ' motywowala mnie jak nie wiem! poparlam, ona dalej, dalej - i nagle - nie przyj bo pekniesz!!! ja uf uf uf na lozku ;-) i w koncu - poczulam glowke miedzy nogami, taka mieciutka.. poryczalam sie.. i polozna znowu - ostatni raz przemy! poparlam i sie urodzil maly..
a bol sie skonczyl, jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki.. ja opadlam z sil, lezalam na lozku, tulilam malego i plakalam mu na glowke.. byla 3.55, od przebicia pecherza i 6cm rozwarcia minelo tylko 10min... :-) polozna sama odebrala porod, nie bylo ani jednego lekarza, ani jednej innej poloznej.. ona ledwo ubrana, fartucha nie zdazyla zawiazac nawet.. :-) lekarze przyszli po kilkunastu minutach, kiedy maly byl na mnie caly czas.. :-) nie bylam w stanie zdjecia zrobic porzadnie nawet, jak D przecinal pepowine.. nie mialam sil utrzymac aparatu w dloni. i calowalam D ;-) nie wyobrazam sobie bez niego byc tam.
a po porodzie juz pisalam. mialam 'poporodowy niedowlad macicy' - doslownie nic nie czulam, wlasnie to, ze tak calkiem bol mi sie wylaczyl nagle to byl jednak zly znak, macica bezwladna byla. chlustalo doslownie krwia ze mnie. co nacisneli brzuch to fontanna. wiec lyzeczkowanie, po jakis 30min po porodzie. potem kroplowki, dwie naraz, zastrzyki w d.. obciazniki z lodem na brzuchu.. i tak do rana lezalam z tym uzbrojeniem, ale malutkiego polozyli obok mnie, wiec nic sie dla mnie nie liczylo juz.
bez szycia, pol litra krwi poszlo, ale nie czulam sie w ogole zle.
o 7 zawiezli mnie na sale, mialam pojedyncza, fajnie, bo odpoczelam. o 12 wstalam i poszlam siku ;-) polozne mnie okrzyczaly ;-) ale jednoczesnie z podziwem, ze z tymi kroplowkami dwiema (wzielam pod pache
) wylazlam z pokoju o wlasnych silach.
nic mnie nie bolalo po porodzie juz i nie boli do teraz. w porownaniu z bolem porodowym - to mnie juz nie zaboli nic do konca zycia chyba..
podsumowujac - cudownie, ze bez oxy, bo do tej 2 w nocy, dopoki nie zaczela sie rzeznia z ta schodzaca glowka i cofajaca sie, i z ruchami malego na skurczach non stop - to byl lajt, w sensie bolalo strasznie, ale bujanie sie, skakanie, prysznic pomagaly. bolalo, ale radzilam sobie z tym bolem. od 2 w nocy za to taki hardcore, ze warto byloby dac 5500 za to, by tego nie czuc. D byl przerazony, nigdy mnie takiej nie widzial, a to trzeci porod byl. mowi, ze mega hardcore.
podobno niektore kobiety radza sobie super z bolem, ja nie.. jestem cienki bolek na bol i juz.