reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Nasze szpitalne i porodówkowe opowieści :-D

reklama
emi, przepieknie napisalas :-) o swoim porodzie i o milosci do malej.. ja tez tak mam, patrze na Felka i serce mi peka z radosci, strachu, szczescia, sama nie wiem, czego jeszcze.. az tez sie boje, czy nie za bardzo go kocham, ale nie, to chyba niemozliwe ;-)

ale strasznie sie nameczylas.. wspolczuje, ja bym nie dala rady.. ja jak mam 37st to doslownie umieram, wiec nie wiem, przy 38st, z antybiotykiem rodzic.. masakra.. i tyle godzin z oxy.. bidulko. dobrze, ze to juz za nami. buziak!
 
Mój poród nie miał w sobie nic z "porodu na wesoło", ani też nie było w nim nic godnego późniejszej, zabawnej anegdoty. Już dwa tygodnie przed terminem zaczęły się notoryczne, upierdliwe pytania: "a kiedy...?" wrr... Do terminu to zlewałam, twierdząc, że dziecię ma czas, ale po terminie sama się zaczęłam denerwować, jak wiesz, przenoszeniem. Tydzień po terminie zgłosiłam się do szpitala - niby wszystko było ok, ktg, usg maluszka, szacujące 3,5kg, przepływy ale mało wód. zaproszono mnie na oct (podłączali oxy i patrzyli czy coś się dzieje)- bez efektu.
Dwa dni później badano to samo - oct też bez efektu, ale zostawiono mnie w szpitalu z adnotacją "małowodzie!" oraz przykazanym wywołaniem na dzień następny. Noc spędziłam na patologii z dwoma innymi kobietami, które były przeterminowane, miały skurcze, ale za małe na poród - wszystkie trzy szłyśmy rano na wywołanie, z jedną rodziłyśmy boks w boks - tj ona urodziła k. południa, a mnie się dopiero zaczynały skurcze i to z godzinę po przebiciu pęcherza - najwyraźniej na oksytocynę jestem odporna jak mało kto ;) Powiedzieli mi, że to może trwać godzinami, może urodzę tego dnia, a może wieczorem mnie odłączą od oxy, każą się przespać i od rana zabawa od nowa. Na szczęście okazało się, że poród postępuje - w ślimaczym tempie ale jednak, więc mąż przyjechał - i to była najwyższa pora, bo zaczynałam mieć kryzys. kilka godzin i 1 cm później stwierdziłam, że chrzanię wszystko, chcę znieczulenie, skoro to się ma tak wlec i boleć - i to była właściwa decyzja. Poleżałam godzinkę w znieczuleniu, pochodziłam, odżyłam, akurat zwolniła się sala porodów rodzinnych na której urodziła druga z "wywoływanych" dziewczyn więc tam przeszliśmy. A skoro odżyłam, to poskakałam i pokręciłam się na piłce i w 30 min poszły 3 cm, a w następne 30 min było pełne rozwarcie - kolejna godzinka i Adaś na zewnątrz.
Tylko tu był kolejny klops, bo usg wskazywało na 3,5kg dziecko, więc położna zastanawiała się czy mnie naciąć, ale stwierdziła, że pewnie przejdzie, a jam nie chucherko tylko duża baba - tylko młody miał prawie 4kg i dużą głowę - porozrywał mnie, zafundował hemoroidy i bardzo duży obrzęk. Urodził się trochę wiotki i fioletowy, ale szybko doszedł do siebie - pod czujnym okiem taty (i neonatologa ;-) )
Mąż był wspaniały te 8 godzin i później - nie wyobrażam sobie samotności wtedy (wystarczy mi początkowe 5 godzin kiedy nie było wiadomo czy poród nastąpi).

Następnego dnia lekarze kolejno kiwali głowami nad moją opuchlizną itd, potem zdecydowali że zostanę dzień dłużej w szpitalu, co spowodowało u mnie doła - bo skoro jest tak źle to... a dopiero przy wyjściu dowiedziałam się nieoficjalnie, że najprawdopodobniej prawdziwym powodem, że zostałam dłużej był fakt, że nfz inaczej płaci za ileśtam dni spędzonych po porodzie czy w szpitalu :wściekła/y:
Acha i cieszę się z własnej łazienki - była mi potrzebna jak cholera, a tak się złożyło że byłam w trzyosobowej sali sama więc była li i jedynie do mojej dyspozycji :-D
I w czasie porodu byłam głodna i jadam śniadanie oraz z obiadu zupę (bo mi już było trochę niedobrze), kolacja ani mi była w łowie, a potem w nocy wsuwałam biszkopty i podziwiałam moje dziecko :-)

Pierwszego dnia w domu brzuch mnie tak bolał że aż miałam mroczki przed oczami i myślałam, że nie dojdę z łazienki do łóżka - chyba pierwszy raz w życiu :szok: potem już było ciut lepiej, cały pierwszy tydzień przyjeżdżała do mnie mama i mogłam się wykąpać ileśtam razy nie bojąc się, że mały płacze no i miałam pomoc wszelaką, głównie wsparcie duchowe.

Serio - bez wywołania Adaś by się nie urodził, łożysko było dalekie od dojrzałości, wody klarowne, ale te dwa tygodnie po terminie już ich było podejrzanie mało. Najważniejsze, że jest cały i zdrowy :-D I dziś kończy 2 tygodnie :-D
heh, rozpisałam się, może nawet za bardzo
 
dzielna mamusia z ciebie :) i nie przesadzaj, mój opis był chyba dłuższy ;)
teraz czas na spotkanie krakowskich maluszków :)
 
Kurcze, zazdroszcze, że opisałyście swoje porody. Ja jeszcze się nie mogę zebrać. Za wcześnie. Chociaż wiem, że opowiadanie o traumie pomaga. Ale mi się coś robi jak sobie przypominam to wszystko, co było w szpitalu. A tak bym chciała wspominać szczęśliwie mój pierwszy poród.
 
reklama
Do góry