reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Każda z nas wita styczeń z nadzieją i oczekiwaniem. Myślimy o tym, co możemy osiągnąć, co chcemy zmienić, kogo kochamy i za kogo jesteśmy wdzięczne. Ale niektóre z nas mają tylko jedno pragnienie – przetrwać, by nadal być przy swoich bliskich, by nadal być mamą, partnerką, przyjaciółką. Taką osobą jest Iwona. Iwona codziennie walczy o swoje życie. Każda chwila ma dla niej ogromne znaczenie, bo wie, że jej dzieci patrzą na nią z nadzieją, że mama zostanie z nimi. Każda złotówka, każde udostępnienie, każdy gest wsparcia przybliża ją do zwycięstwa. Wejdź na stronę zbiórki, przekaż darowiznę, podziel się informacją. Niech ten Nowy Rok przyniesie szansę na życie. Razem możemy więcej. Razem możemy pomóc. Zrób, co możesz.
reklama

Nasze Porody :)

reklama
No, w końcu udało mi się przeczytać do końca ten wątek :tak: I jestem w szoku :szok: Przy nie których opisach porodów śmiałam się, a przy niektórych poleciały mi łzy :zawstydzona/y: Każdy poród był inny, jeden krótki, inny długi, lub mniej albo bardziej bolesny :-( Ale całe szczęście, że to już za nami. Została tylko jeszcze Marcela ;-)

Korzystając z okazji, że Maciek usypia syneczka, który daje nam nieźle popalić :szok::wściekła/y:, opiszę swój poród.

W niedzielę 14 stycznia od godziny 16 miałam skurcze jak na @, ale były one nieregularne. Trwały tak do godziny 23, z tym że pod koniec dnia ich częstotliwość była nawet do 1,5 godziny pomiędzy jednym i drugim. Stwierdziliśmy z Maćkiem, że nic z tego nie będzie i idziemy spać. O godzinie 1:05 obudził mnie skurcz. Stwierdziłam, że to pewnie jakiś taki zaplątany po 2 godzinach. Ale dla świętego spokoju spojrzałam na zegarek i czekałam na następny skurcz. Kolejny pojawił się już po 6 min. :szok: Ale myślę sobie, że to pewnie znów fałszywy alarm i następny pojawi się w innym czasie. Ku mojemu zdziwieniu następne skurcze pojawiły się po 6 min. każdy :szok: To już nie przelewki. Moja pierwsza myśl była taka, że o mały włos nie przespałabym porodu ;-):-D O 1:38 obudziłam Maćka. Ten wstał zrobił sobie kawę i kanapki, a ja w międzyczasie poszłam pod prysznic umyć ciałko i włosy oraz ogolić sobie nogi, bo przecież dziecko musi zobaczyć ładną i pachnącą mamę, a nie taką z zarośniętą i z tłustymi włosami ;-) O godzinie 2:40 zadzwoniliśmy po Maćka brata, który pobił wszelkie rekordy w jeździe samochodem. Jak to nasza trójka, jadąc samochodem i czekając na przyjęcie w szpitalu opowiadaliśmy sobie jeszcze kawały, a mój syneczek wiercił się jeszcze między jednym skurczem a drugim :tak: Parę minut po 3 byliśmy na izbie przyjęć. A tam oczywiście ta diabelna biurokracja. Rozwarcie miałam na 2 cm, a bóle po badaniu z 6 przeszły na 2-3 minutowe i tak już zostały. Na sali porodów rodzinnych wylądowaliśmy o 4:25 - dopiero. Całe szczęście tylko my rodziliśmy ;-) Położna podpieła mnie do KTG. Powiem wam szczerze, że skurcze miałam na 40 i miałam ich już dość. Nie wiem jak wy mogłyście wytrzymać te typowo parte :zawstydzona/y: Jak zjawił się lekarz to zapowiedział, że z porodem możemy poczekać do godziny 7, ale w międzyczasie mają już powiadomić anestezjologa. Zapytano się mnie czy chcę być znieczulona ogólnie czy podpajęczynówkowo. A ja im na to, że chcę być świadoma tego jak rodzę, więc wybieram to drugie. Zbyt długo po KTG nie leżałam, bo znowu zaczęło mnie czyścić więc mnie odłączyli i już więcej nie podłączyli. po godzinie 5:40 przyszedł ginekolog i stwierdził, że rozwarcie jest na 4 cm, więc zaczynają mnie szykować do cesarki - kroplówki, jakieś płyny do wypicia, rozebranie no i oczywiście zdjęcie okularów :szok: W trakcie przygotowań przyszedł anestezjolog ... murzyn :szok:;-) Ale byliśmy zaskoczeni. Łamaną polszczyzną tłumaczył na czym polega znieczulenie i jakie później będzie moje samopoczucie. Położy rzeczy nie zrozumiałam, ale wszystko mi było jedno. Operacja zaczęła się o 6:00 a skończyła się o 6,16. To znaczy o tej godzinie urodził się Wituś :-D:laugh2: Jeszcze na sali porodowej pokazali mi synka, ale ku mojej rozpaczy udało mi się zobaczyć tylko sine stópki i czarny łepek :-(, bo tylko tyle widziałam bez okularów :-( Synka zabrali do tatusia na mierzenie i ważenie, co Maciej skrupulatnie udokumentował kręcąc filmik jedną ręką a drugą pstrykając fotki :-D Witek dostał 10 pkt Aphgar i jest zdrowiutki :tak: Zobaczyłam go w pełni dopiero po godz. 16 :-( jak przynieśli go do karmienia. A z tym karmieniem to koszmar - małemu zanikł odruch ssania, a ja z kolei nie miałam pokarmu. Praktycznie do końca pobytu w szpitalu mieliśmy z tym problem, ale teraz jest już zdecydowanie lepiej :-D

A jeśli chodzi o znieczulenie podawane w kręgosłup, to tylko lekko zaszczypało i już nic po chwili nie czułam od pasa w dół (czułam dotyk na skórze, ale nic poza tym). Tak dla ciekawości to miałam wrażenie, że mi coś raczej wkładają do tego brzucha a nie z niego wyciągają :szok:;-) O rany, ale się rozpisałam :zawstydzona/y: Sorki :-)
 
Monika dobrze,że się rozpisałaś:-)masz szczęście,że nie czułaś tych skurczy na 100%;-);-)
 
A tu kilka fotek z tego pięknego ranka ;-)

1. Podpięcie mnie do KTG
2. Maciej - ginekolog amator ;-)
3. Uspokajałam się słuchając muzyki z "Ostatniego Mohikanina"
4. Już po porodzie - Wituś na wadze :-D
 
Skakanka właśnie. Nie wiem jak bym je zniosła. Za każdym razem jak szedł skurcz to kurczowo trzymałam Maćka za rękę. Gdyby nie on, to chyba dostałabym tam kręćka. Pomiędzy skurczami próbował zająć czymś moje myśli, ale to nie wiele dawało, bo skurcze miałam co 2 min. Podziwiam te kobiety, które rodziły naturalnie i musiały znosić te bóle na 100%. Chylę przed wami głowę :tak: Jesteście wielkie :tak:
 
Monika ....... ale się usmiałam przy tym murzynie - anestozjologu :laugh2: A tak poważnie to ja cię podziwiam po cesarce i jak sobie dawałaś radę z bólem tych szwów :wściekła/y: przecież to coś okropnego i trwa non stop, a skurcze raz są a raz ich nie ma ;-)
Acha i ja też się nawet pytałam "Co wy mi tam wkładacie?" ..... :laugh2:
 
no cóż- nie będę oryginalna, bo powiem, że korzystam z okazjii, że mój Króliczek śpi, więc piszę szybciutko, jak się rodziłyśmy:)

w nocy z 21 na 22 stycznia czułam jakieś małe skórczyki, ale cóz- dla mnie to nie było nic nowego, , więc spokojnie zasnęłam i pospałam aż do rana. Rano wyprawiłam Olę do przedszkola i męża do pracy i zapowiedziałam, że około 11.30 ma być po mnie, bo mam skierowanie do szpitala na patologię. Myślałam, że poleżę sobie ze trzy dni i wrócę do domku, a urodzę może gdzieś około następnego Bożego Narodzenia.
Krzyś przyjechał o umówionej godzinie i pojechaliśmy na izbę przyjęć. A tam jak już wszystkie doskonale wiemy: biurokracja górą! Po długim i mozolnym wypełnianiu papierków badanko, no i sytuacja następująca: szyjka skrócona i miękka, rozwarcie na 2cm. I to wszystko...czyli już od grudnia nic nowego. Patologia pełna pacjentek i już mieli mnie wygonić do domu, aż tu pojawia się moja pani ginekolog i mówi: "No , kochana, chyba ma już pani dość tej ciąży, co? Rodzimy dziś, czy woli pani jeszcze trochę sobie pochodzić z brzuszkiem?" No ja oczywiście, że rodzić i to jak najbardziej, tylko jak przy takich miernych i nieregularnych skórczach. Pani gin stwierdziła dyplomatycznie, że zobaczymy co da się zrobić i dalej mnie na fotel no i oczywiście zafundowała mi masaż szyjki (co za głupol nazwał to coś masażem??!!!) No i okazało się, że podziałało! skurcze stały się może nie najsilniejsze, ale za to regularne! Moje chłopię odważnie stwierdziło, że idzie ze mną, no to poszliśmy na tą porodówkę. Na porodówce położna z manierami niemieckiej Hrety (pisane jak najbardziej bez uprzedzeń narodowościowych;-) ) ale za to widać było, że wie co robi- no to najważniejsze- humory mogę przeżyć. Podłączyła mnie pod KTG i mam tak leżeć przez pół godziny. Robię szybkie przeszkolenie Krzyśkowi gdzie ma czytać jak mocne są skórcze i tętno dzidzi, bo nie widzę monitora i leżę. Skórcze coraz silniejsze, a tam 18%, 22%, 10%- no chyba zgłupiał ten aparat:wściekła/y: ja tu mało orła nie wywinę, a ten mi tu 22%! Położna bada rozwarcie i tylko 3 cm... Krzysiek wyciąga z kieszeni malutką latareczkę którą dostał od Oli i mówi:" Daj, poświecę Ci między nogami, to może małe do światła przyjdzie.." Tak mnie rozśmieszył, że cały aparat zaczął wariować przez to, że się smiałam, a ja poczułam solidne "pufff.." w środku- to pękł pęcherz i odeszły mi wody. Położna przyleciała i opitoliła nas za "sztubackie zachowanie" (przez chwilę poczułam się jak uczennica która jest niegrzeczna na lekcjii) To mnie tak rozbawiło, że nie mogłam juz całkiem powstrzymać śmiechu- parsknęłam babie prosto w nos- troche się obraziła i poszła. Potem poszłam pod prysznic. No tam już skórcze były naprawdę solidne i po pół godzinie wyszłam, bo zrobilo mi się aż słabo. Potem poskakałam na piłce- potem Krzychu musiał nmie z niej ściągać, bo nie byłam sama w stanie z niej zleźć. Położyłam się na boku i tak zostałam juz do końca. Skórcze coraz silniejsze i częstsze, rozwarcie 6 cm. a ja czuję, że moje słonko odpycha się nogami do wyjścia a ja chcę przeć! Położna krzyczy- "jeszcze nie!" no to ja przy każdym skórczu wyję jak Burek do księżyca, żeby tylko nie zacząć przeć- Krzychu zaczyna mieć coraz większe oczy, bo tak mi dopinguje przy oddychaniu, że chyba sam zaraz zemdleje bo się przewentyluje. Położna wchodzi, patrzy na mnie i mówi: "no, jeszcze sześć, może osiem godzin tylko" O nie! Nie ze mną takie numery! Nie dość że skórcze, to jeszcze powstrzymywać parcie i to przez sześć godzin! Oszalała! Po któryms z kolei koncercie powstrzymującym parcie proszę ja żeby zbadała rozwarcie. 9 cm! No dobra, jak tak bardzo chcę, to mogę juz sobie przeć. Nareszcie! Nagle nazbierało się ludzi, przygotowują łóżko do porodu i przybiega lekarz, szamocząc się coś ze swoimi spodniami. Słyszę jak mówi, "Poczekajcie chwilę, bo coś mi się z tymi troczkami porobiło". I pobiegł zpowrotem- chyba do szatni:) Pierwsze parcie zmarnowane- zapomniałam, jak to efektywnie robić, żeby się nie nadymać, a dzidziuś wychodził. Moja Herta powoli i dokładnie tłumaczy mi co mam robić i zaznacza, żebym się nie bała, bo ona mi pomoże. Kochana kobita! Nasępne parcie- położne zajęte dzieckiem- słyszę, że mówią, że duże- a mnie do parcia i wstrzymywania zagrzewa moja ślubna pamiątka! Tak się bał być przy porodzie, a teraz proszę: położnik-fachura pierwszej klasy! Słyszę już tylko głos Krzyśka: już wyszła główka, o już są ramionka! NOOO JEEESSSTTTT!!!!!!!!! ( 15.20) I widzę, że mój mąż- na codzień twardziel- a łzy mu kapią! Nie szkodzi, mnie też. I tak sobie poryczeliśmy ściskając się w trójkę: ja, mój mężczyzna i mała ciepła kluska na moim brzuchu. Na to przybiega zagubiony pan doktor wyelegantowany w nowe spodnie: spojrzał na nas i mówi: " oj, no nie mogliście poczekać?" Potem okazało się, że łożysko jest niekompletne, więc Krzysiek poszedł z małą do kącika niemowlęcego, z ja pojechałam na rewizję, czyli po prostu musieli mnie sprawdzić i wyczyścić. Na sali operacyjnej dostałam krwotoku- nagle zrobił się ruch i straszne zamieszanie, pielęgniarka nie mogła mi się wbić w żyłę, a mnie to juz dyndało- ja już się dziś napracowałam i miałam to wszystko w nosie, czekałam tylko na narkozę i żeby się wyspać i wrócić do córeczki.
 
reklama
Do góry