No, w końcu udało mi się przeczytać do końca ten wątek
I jestem w szoku
Przy nie których opisach porodów śmiałam się, a przy niektórych poleciały mi łzy
Każdy poród był inny, jeden krótki, inny długi, lub mniej albo bardziej bolesny :-( Ale całe szczęście, że to już za nami. Została tylko jeszcze Marcela ;-)
Korzystając z okazji, że Maciek usypia syneczka, który daje nam nieźle popalić
, opiszę swój poród.
W niedzielę 14 stycznia od godziny 16 miałam skurcze jak na @, ale były one nieregularne. Trwały tak do godziny 23, z tym że pod koniec dnia ich częstotliwość była nawet do 1,5 godziny pomiędzy jednym i drugim. Stwierdziliśmy z Maćkiem, że nic z tego nie będzie i idziemy spać. O godzinie 1:05 obudził mnie skurcz. Stwierdziłam, że to pewnie jakiś taki zaplątany po 2 godzinach. Ale dla świętego spokoju spojrzałam na zegarek i czekałam na następny skurcz. Kolejny pojawił się już po 6 min.
Ale myślę sobie, że to pewnie znów fałszywy alarm i następny pojawi się w innym czasie. Ku mojemu zdziwieniu następne skurcze pojawiły się po 6 min. każdy
To już nie przelewki. Moja pierwsza myśl była taka, że o mały włos nie przespałabym porodu ;-)
O 1:38 obudziłam Maćka. Ten wstał zrobił sobie kawę i kanapki, a ja w międzyczasie poszłam pod prysznic umyć ciałko i włosy oraz ogolić sobie nogi, bo przecież dziecko musi zobaczyć ładną i pachnącą mamę, a nie taką z zarośniętą i z tłustymi włosami ;-) O godzinie 2:40 zadzwoniliśmy po Maćka brata, który pobił wszelkie rekordy w jeździe samochodem. Jak to nasza trójka, jadąc samochodem i czekając na przyjęcie w szpitalu opowiadaliśmy sobie jeszcze kawały, a mój syneczek wiercił się jeszcze między jednym skurczem a drugim
Parę minut po 3 byliśmy na izbie przyjęć. A tam oczywiście ta diabelna biurokracja. Rozwarcie miałam na 2 cm, a bóle po badaniu z 6 przeszły na 2-3 minutowe i tak już zostały. Na sali porodów rodzinnych wylądowaliśmy o 4:25 - dopiero. Całe szczęście tylko my rodziliśmy ;-) Położna podpieła mnie do KTG. Powiem wam szczerze, że skurcze miałam na 40 i miałam ich już dość. Nie wiem jak wy mogłyście wytrzymać te typowo parte
Jak zjawił się lekarz to zapowiedział, że z porodem możemy poczekać do godziny 7, ale w międzyczasie mają już powiadomić anestezjologa. Zapytano się mnie czy chcę być znieczulona ogólnie czy podpajęczynówkowo. A ja im na to, że chcę być świadoma tego jak rodzę, więc wybieram to drugie. Zbyt długo po KTG nie leżałam, bo znowu zaczęło mnie czyścić więc mnie odłączyli i już więcej nie podłączyli. po godzinie 5:40 przyszedł ginekolog i stwierdził, że rozwarcie jest na 4 cm, więc zaczynają mnie szykować do cesarki - kroplówki, jakieś płyny do wypicia, rozebranie no i oczywiście zdjęcie okularów
W trakcie przygotowań przyszedł anestezjolog ... murzyn
;-) Ale byliśmy zaskoczeni. Łamaną polszczyzną tłumaczył na czym polega znieczulenie i jakie później będzie moje samopoczucie. Położy rzeczy nie zrozumiałam, ale wszystko mi było jedno. Operacja zaczęła się o 6:00 a skończyła się o 6,16. To znaczy o tej godzinie urodził się Wituś
Jeszcze na sali porodowej pokazali mi synka, ale ku mojej rozpaczy udało mi się zobaczyć tylko sine stópki i czarny łepek :-(, bo tylko tyle widziałam bez okularów :-( Synka zabrali do tatusia na mierzenie i ważenie, co Maciej skrupulatnie udokumentował kręcąc filmik jedną ręką a drugą pstrykając fotki
Witek dostał 10 pkt Aphgar i jest zdrowiutki
Zobaczyłam go w pełni dopiero po godz. 16 :-( jak przynieśli go do karmienia. A z tym karmieniem to koszmar - małemu zanikł odruch ssania, a ja z kolei nie miałam pokarmu. Praktycznie do końca pobytu w szpitalu mieliśmy z tym problem, ale teraz jest już zdecydowanie lepiej
A jeśli chodzi o znieczulenie podawane w kręgosłup, to tylko lekko zaszczypało i już nic po chwili nie czułam od pasa w dół (czułam dotyk na skórze, ale nic poza tym). Tak dla ciekawości to miałam wrażenie, że mi coś raczej wkładają do tego brzucha a nie z niego wyciągają
;-) O rany, ale się rozpisałam
Sorki :-)