reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Nasze Porody :)

no dobra, opisze w końcu ten mój poród, bo nieługo to już nie będe pamiętała jak to było :-D
zaczelo się od tego, że w pietek 12.01 kilka minut przed 19 odeszły mi wody. po prostu kucnęłam sobie w łazience i nagle pode mną zrobiła się mała kałuża. w zasadzie to te wody chyba sączyły mi sie od rana, bo ciągle miałam wilgotno w majtach.no, wody odeszły, ale skurczy praktycznie nie było. tzn były, ale nie bolesne i wystepowały tak co 10 min. do szpitala mi się nie spieszyło, wiec spokojnie sobie czekaliśmy. ja się wykąpałam, spakowałam do końca torbę, zjedliśmy kolacje, porobiliśmy zdjęcia brzuszka na pamiątke :-D.
w końcu postanowiłam zadzwonić do szpitala. no i w "moim" szpitalu mówią mi że absolutnie nie ma miejsc. nie do konca im uwierzyłam, bo z miejscami na telefon to różnie bywa. ale dla wszystkiego podzwonilam po innych szpitalach i okazalo się ze rzeczywiście z miejscami na porodówkach i położnictwie jest dosc krucho.
w końu po 22 zdecydowalismy sie na wycieczke do szpitala. po drodze tankowanie, bo w samochodzi już "księgowy" się świecił.
w "moim" szpitalu na żęlaznej, na izbie przyjęć spedzilismy 2 godziny. godzine zanim mnie zbadano i godzine zanim zdecydowano co ze mną zrobić. zrobili zapis ktg (skurcze słąbe i nieregularne), pani dr zbadała-rozwarcia 0, jeszcze jest 1,5cm szyjki (żyrafa jedna!!).koło 00:30 przychodzi do nas pani dr, wręcza mi karte informacyjną izby przyjec i mówi ze łaskawie załatwiła nam miejsce na porodówce w szpitalu na Madalińskiego (ostatni szpital, gdzie chciałam trafić) i że w żadnym innym nie ma miejc.
no więc co robić? pojechaliśmy do tego szpitala. na dzień dobry uderzył mnie wygląd izby przyjęć: jak z lat 60-tych dosłownie. tylko dośc nowa konsola dyżurnej położnej. pani była nawet sympatyczna, szybko ząłatwiliśmy papiery, męża wysłała po zakupienie ubrania do porodu, a ja poszłam się przebrac i na badanie lekarze dyżurnego. stan szyjki niestety się nie zmienił, ale
jedziemy na porodówke (procedura w tym szpitalu wygląda tak, ze każda pacjentka udająca sie na sale porodową, jest transporotowana tam wózkiem inwalidzkim).na porodówce przyjęła nas bardzo miła położna, która jak się dowiedziała ze ja tez jestem położna, powiedziała ze nic nie płacimy za sale porodów rodzinnych :-). przyszła lekarz dyżurna porodówki. gruba, niesympatyczna kobieta, w wygniecionym ubraniu i zaspana. przejrzała moje dokumenty i wyniki, zapytała czego przyjechałam do szpitala skoro nie mam skurczy, kazał mężowi isc do domu i wrócić rano (to była 2 w nocy), powiedziała ze nie da nic na wzmocnienie skurczy, bo ona w nocy chce mieć spokój. W karcie obserwacji porodu wpisała "przerwa nocna" i poszła spać. Moje skurcze się troszke nasiliły, ale i tak ktg praktycznie ich nie rejestrowało. o 7 rano podłaczono mi oxy. badanie wewnetrzne bez zmian, czyli rozwarcia zero, szyki nadal 1 cm.calutki dzien spędziłam z kroplówka, zwiękaszli mi tylko dawkę. gdzies koło 11 skurcze zaczely być naprawde mocne (do 127%) a postepu porodu nic. najgorsze były badania ginekologioczne połączone z masażem szyjki, wykonywane przez bardzo przemądrzałą położna (jak mąz, nawet nie to żę zwrócił jej uwagę na ilosc podawanej mi oxy, co chciał się upewnić co do słuszności jej działań, to chciała oddac prowadzenie porodu w jego ręce, skoro on śmie wątpić w jej umiejętności). w sali mielismy prysznic z hydromasażem,ale co z tego jak pozwolono mi pod niego wejsc tylko raz i to na 15 min. od 14 zaczelam błagac o znieczulenie.
ale nie mogą dac mi znieczulenia dopóki nie ma min 3 cm rozwarcia. no to skakałam na piłce, chodziłam z ta kroplówą, robiłam przysiady. i kurka dalej nic - kolejne badanie, kolejny masaz szyjki i kolejna wiadomosc o braku postepu porodu. biedny mąz nie wiedział co ze mną zrobić. wspierał mnie jak umiał, ale jak ja miałam skurcz, to nic do mnie nie docierało. w końcu skurcze mialam co 2-1,5 minuty. i wtedy przyszła jakas inna położna. zbadała mnie, bez masażu szyjki tym razem, popatrzyła na mnie uwaznie i powiedziała ze jest 3 cm rozwarcia. (później sie dowiedziałąm ze dostałam od lekarza ochrzan za oszustwo, bo rozwarcia nie było wcale) no to ja w 7 niebie mówię "znieczulenie". powiedziała jeszcze że główka jest wysoko. i coś jej nie tak
ciemiączka się badaja, ale ze znowu przyszedł skurcz, to się nie dopytywałam.
koło 16:30 przyszedł mój wybawca anestezjolog (chyba najsympatyczniejszy człowiek w tym szpitalu), założył mi znieczulenie (najpierw musiałam tylko podpisac zgode na znieczulenie i zobowiązać sie do zapłacenie za nie 700zł). no to znieczulenie założone, lekarswo podane, mineło 15 min, a mnie nadal boli i to wcale nie mniej. dostałam drugą dawke, troszke ulżyło. po 2 godzinach badanie - stan rozwarcia bez zmian, wysokosc główki również. znowu zaczynam czyć ból, a anestezjolog niedostepny, bo trwa jakis zabieg. w końu przyszedł, dał mi taką dawke, ze wogóle nie czułam ani bólu, anie skurczy - było jak w niebie :-). szkoda tylko ze to znieczulenie nie znieczula badania wewnętrznego - przynajmniej w moim przypadku przyszła jakas inna położna i zaczela mnie "pocieszac" - w sumie była miła, ale zaczela wygadywac takie rzeczy, ze szok. ze głowka pewnie dlatego się nie obniża, bo dziecko jest owinięte pępowiną i to go nie puszcza i tak dalej. dobrze w sumie ze byłąm wykończona, to sie za bardzo nie przejęłam jej gadaniem.
i tak sobie przelezalam na porodówce do 22 z groszami, jeszcze wieczorkiem zafundowano mi kilka masazy szyjki, przy czym porawie gryzłam sufit z bólu (sama sobie sie dziwie, ze przez cały czas pobytu na porodówce ani razu nie wrzasnęłam, tylko stękałam). w końu położna po badaniu woła lekarza. lekarz bada i nic nie mówi. tylko zapytał czy podpisze zgode na cięcie cesarskie. szczerze mówiąc, pomimo tego bólu i braku postepu porodu, ja cały czas wierzyłam że urodzę sama. tak wiec się rozpłakałam, mąz też łzy w oczach. podpisałam zgodę i od tego momentu wszystko poszło błyskawicznie. ogolili mi brzuch, założyli cewnik, zaprowadzili na sale operacyjną (tym razem na piechotę). mąz miał zaraz dojsc do mnie. siadałm na stole operacyjnym, przemiły pan anstezjolog przełozył mi znieczulenie ( z zewnątrzoponowego na podpajęczynówkowe) i przestałam czuć nogi. przyszedł mój mąż (uparciuch jeden zamaist siedzieć i głąskac mnie po głowie, on stał i przyglądął się jak mi kroją brzucha :szok: - zanim pielęgniarka zauważyła ze on patrzy, to już dziecko było urodzone i poszedł do dzidziusia :-D).
ja sobie leze na stole i normalnie czekam aż poczuje jak mi wbijają noża w brzuch. no ale nie poczułam. zamiast tego usłyszałam wściekły wrzask naszego Synka :-). tak oto nasz Skarb pojawił się na świecie 13 stycznia 2007 roku, o godzinie 22:58. zobaczyłąm kątem oka jak niosą taką rózową, wrzeszczącą kulkę do kacika noworodkowego i się rozpłakałam.mąz poszedł do Filipka i relacjonował mi jak wygląda itd. a ja leżał i nie mogłam powstrzymac łez, że nasze dzieciątko jest już z nami, ze już po wszystkim... położono mi go na chwilę na piersi, a raczej na szyi :-). taki ciepltki, usmarowany mazią, ukochany człowieczek.chyba nigdy nie zapomne tego uczucia dotyku jego cieputeńkiego, delikatnego ciałka. później zobaczyłam go dopiero na drugi dzień, około 14, bo leżał wymęczony porodem w inkubatorku.
to tyle jesli chodzi o poród.
po cieciu przewieziono mnie na położnictwo na sale pooperacyjną, gdzie spedziłąm 1,5 doby. 4-osobowa sala, daleko od łązienki, za to blisko dyżurki i wejsci na oddział, wiec zawsze było głośno. jeszcze bedąc na sali porodowej zarezerwowalismy odpłatną, dwuosobowa sale z łazienką. udało mi sie na nią dostac dopiero w poniedziałek po południu. niby podwyższony standart (150zł za dzień za jedno łózko), ale tak naprawde to oprócz łózka, to nic "wysokiego" tam nie było. rozpadający się prysznic, stare łózka, które trzeba było samemu sobie słać. przez cały pobyt ani razu nie zmieniono poscieli. naczynia po posiłku (najczesciej niezjadliwym), nawet po śniadaniu, zabierano czesto dopiero na nastepny dzień. salowe opróźniały kosze o 2 w nocy np. przez 6 dni pobytu nikt ani razu nie spojrzał mi na szew po cięciu (nie licząc momentu zdejmowania opatrunku, a później szwu, przez połozną), nikt nie sprawdził krwawienia ani obkurczania macicy.
jedynie na opiekę pediatryczno-noworodkową nie mogę narzekać. małemu zrobiono wszystkie możliwe badania: usg brzuszka, nerek, głowki, echo serca, badania krwi. mały dostawal antybiotyk przez 4 doby, to zawsze miłe panie przychodziły po niego i wracał do mnie nawet nie obudzony.
bez płaczu tez się nie obeszło. przez 2 doby nie miałam pokarmu, wiec mały był głodny i nie chciano go dokarmić, bo to "szpital przyjazny dziecku" i oni wyznają tylko karmienie piersią. wiec Filip płakał z głodu, a ja z bezsilności. w końcu pokarm się pojawił, to ja płakałam ze nie mozemy isc do domu, bo mały ma silną żółtaczke.
rozpisałam się. jesli ktoś przeczytał do końca, to gratuluję wytrwałości :-D
 
reklama
o rany Elżbietko !!! przeczytałam i to jednym tchem - oj podżyłaś biedaku strasznie mi Cię żal... chwała Bogu że teraz to się już wszystko zapomina nie - ma się swojego kochanego szkraba i już się nie myśli ile to trwało i jak bolało...
 
u mnie... korzystając z okazji że malutka śpi obok ;)
o 11- wizyta u mojej lekarki, która stwierdziła, że jest rozwarcie na 4 palce czy cm - sama nie wiem :) zbadała mnie, zaczęłam krwawić i wysłała do szpitala... w szpitalu powtórka z badania i jazda na porodówkę, skurcze hmm jakieś tam były ale bezbolesne, słabe i rzadkie. O 12-ej dali mi kroplóweczkę, o 14-ej przyjechała moja lekarka na dyżur i przebili mi (czy jak tam napisać) wody płodowe i od teraz zaczął się horror :) siedziałam cały czas na piłce Tomek masował krzyże... rany ból był niezły ale nie krzyczałam - dzielna jestem :no: :szok: lekarz przyszedł zbadać - stwierdzili że szybciutko mi to idzie i że już rozwarcie na 7-8 :tak: :szok: i tak gdzieś przed 17-tą zaczęły się bóle parte,,, przez pierwsze 3 skurcze - nie pozwoliły mi przeć więc się darłam w niebogłosy - a co :-p :tak: :szok: :baffled: a potem już kazały mi zamknąć buzie bo marnuję siły i przeć - no i podobno 2 parcia zmarnowałam i dopiero później Gosia wyparła małe fioletowawe dzidzi... gdy usłyszałam siorbanie to wyczaiłam że to już... Mała kruszynka została mi podana na chwilę, i zaraz zabrana. Miałam problem z urodzeniem łożyska ale udało się, szycie było jakże urocze - choć mam tylko 3 szwy bolało jak diabli. Do dzisiaj powtarzam, że wolałabym jeszcze raz urodzić niż dać się szyć... Tomek przetrwał dzielnie i za godzinkę przywieźli nam Amelkę umytą i ubraną z pazurkami jak kociczka :) Uch... działo się działo. Chwała Bogu że mamy to już za sobą.:baffled: :-) I faktycznie ja już zapomniałam jaki to był ból... to znaczy wiem że był ale już nie potrafiłabym go odtworzyć :laugh2: :baffled:
 
Elu jestes wielka ,poród trudny bardzo ,moja kol. połozna mówi ze połozne maja pecha i rodza długo i z komplikacjami-to:-) na pocieszenie
 
Elżbietka to podżyłaś swoje:-(ale jesteś WIELKA i DZIELNA:tak::tak:i że nawet nie pisnęłaś:tak:

Asiorek gratuluje szybkiego porodu:-)
 
Do dzisiaj powtarzam, że wolałabym jeszcze raz urodzić niż dać się szyć...

Jakbym siebie słyszała :laugh2: choć może nie samo szycie mnie bolało, co późniejesze ich noszenie ....
Ale dziewczyny z forum chcętnie chciały się zamienić :tak: :laugh2:

Dzielna dziewczyna z ciebie ... no i szybciutko się uwinęłaś z tym całym porodem ... brawo :cool2:
 
Elu czytalam Twoj opis ze lazami z oczach. Dzielna jestes, naprawde podziwiam Cie. Mam nadzieje, ze szybko zapomnisz o tym co zle i bedziesz pamietala tylko dobre momenty z tego porodu. Zycze Ci tego z calego serca, bo zaslugujesz na to. :tak:

Asiorek tylko pozazdroscic takiego ekspresu. :-D
 
oj tak cieszę się że to szybko poszło - 5 godzin jak na pierwszy poród... spoko, leżałam w pokoju z 3 babeczkami co rodziły w 2 godziny - no ale drugie i trzecie dziecko - to dopiero expres :)
 
reklama
Elzbietko wspolczuje... naprawde w porownaniu do mojego porodu przezylas koszmar.

JA mialam opisany porod na rachunku jakims ale gdzies wsiunkl wiec napisze wszytko od nowa,kozystajac z chwili spokoju kiedy mala przy cycu lezy.
W czwartek wieczorem spokojnie poszlam sobie spac, nic niezapowiadalo tego ze co sie wydazy. Brzuszek caly dzien twardnial ale calkiem bezbolesnie wiec sie tym nie przejelam. Mezulo siedzial przy komputerze a ja sobie smacznie spalam. Nagle ze snu wyrwal mni koszmarny ostry bol w podbrzuszu, normalnie rzucilo mna na tym luzku. Pierwsze co mi przyszlo do glowy to to ze znowu mi kamien z nerek zchodzi.Spojrzalam na zegarek byla punkt dwunasta, zasnelam dalej zeby po pieciu minutach znowu sie obudzic. Wstalam z luzka i zaczelam sie trzasc, z nerwow i w tym momencie wiedzialam juz ze sie na dobre zaczelo. Mezusiowi powiedzialam zeby konczyl, cos zjadl bo jedziemy do spzitala, kazalam mu sie nie spieszyc sama jeszcze chcialam wskoczyc pod prysznic moze cos zjesc, ale skorcze robily sie coraz mocniejsz, co 3 minutki wiec sybciutko sieubralam, zapakowalam do konca torbe i zeszlam na dol klekajac na czworaka przy kazdym skurczu bo mi to pomagalo. mezulo zdazyl zapalic i zdziwil sie ze go poganiam. W koncu przed pierwsza wyjechalismy, mezus jechal szybko po pustych ulicach, a ja na tylnym siedzeniu czulam ze skorcze mi lekko slabna i przestaja byc regularne, juz mu tego nie mowilam bo chyba by mi krzywde zrobil. Probowal pojechac skrotem no i okazalo sie ze zabladzil :p

W koncu dojechalismy do szpitala kilkanascie minut po pierwszej, skorcze spowrotem zrobily sie mocne i regularne (chyba) bo nie mialam glowy patrzec na zegarek. Na porodwce przywitaly mnie dwie bardzo mile panie polozne i dziewczyna uczaca sie na polozna (to szpital uniwersytecki) Szybciutko wskoczylam w koszule nocna i na luzeczko i zostalam podlaczona do ktg. Kilka pierwszych skurczy rzeczywiscie bylo regularnych na 80% ale potem czesc byla silniejsza czesc slabsza i byly co dwie co trzy, co 5 minutek, w pewnym momencie byla chyba nawet pietnastominutowa prerwa... Trzymali mni pod ktg do drugiej lekko niepewne bo tetno malej za bardzo spadalo momentami (do 80 nawet). O drugiej spawdzili rozwarcie - 3cm no to sobie pomyślałam że skoro na 1cm musiałam czekać tyle czasu to czeka mnie dłuuuuuuuuuuuga noc. Skorcze byly do wytrzymania, powiedzmy, caly czas czekałam na gorsze.Mezus trzymal mnie za reke, a w zasdzie ja jego az w koncu powiedzial ze za mocno sciskam.Polozne przypominaly o oddyhaniu przy kazdym skurczu, a ja chcialam je opieprzyc ze ja mam ochote pokryczec sobie. Mimo wszystko oddychalam zeby dotlenic moja kruszynke, a im odpuscilam bo mi powtarzaly ze swietnie sobie radze i ze z bede miala szybki porod. Oczywiscie im nie wierzylam wiec o trzeciej kiedy zasypiajacy mezulo stwierdzil ze pojdzie sie na dwie godzinki przespac do samochodu to mu pozwolilam, a co sie ma bidak niepotrebnie meczyl.
mialam moc pochodzic, skozystac z wanny, ale niestety musialam lezec podpieta do ktg. W koncu polozne przyniosly mi pilke i co kilka minut sprawdzaly tetno malej, a podczas skurczow ja skakalam, oddychalam a jedna z nich masowala mi krzyz.. przed czwarta polozyli mnie znowu na luzku podpieli pod ktg i sprawdzili rozwarcie. Jest 5 cm uff czyli jednak cos sie dzieje, bo chyba tego sie balam ze mam skorcze i nic nie idzie do przodu. Zaproponowaly mi epidural czyli tutejsze zzo a ja bojac sie ze najgorsze przedemna mimo ze bylam wczesniej nastawiona zeby nie brac przy moim kregoslupie, stwierdzilam ze jednak poprosze. Podlaczyli mi kroplowke i powiedzieli ze musze zaczekac bo anestezjolog chwilowo zajety i ze beda musialy mi przebic pecherz plodowy. Poprosilam zeby zaczekaly przed samym znieczuleniem. po kilku typowych skurczach nagle zlapal mnie jeden tak mocny ze wyszedl poza skale jak sie pozniej okazalo, wtedy poprostu czulam chec krzyczec, po chwili poczulam ze cos kaze mi przec no i niestety nie tylko dziecko pchalo sie na swiat, niestety zalatwilam sie tez. Kazaly mi przec i po czterech parciach mala byla na swiecie. Skupkala sie we mnie, na mnie i byla fioletowa bo pepowina sie jej lekko wokol szyi owinela luzno.
Dostalam ja na brzuszek, po kilku chwilach wrocil mezus i spokojnie usiadl na krzesle obok, zorientowal sie ze juz po wszystkim jak mu polozne zaczly gratulowac. Moje pierwsze mysli jakie przyszly mi do glowy to to ze mala wyglada jak gremlin, ma dlugie paznokcie i szok ze to juz. No a pozniej urodzilam lozysko no i przyszedl pan doktor mnie zszyc. Dostalam znieczulenie miejscowe a polozna dala mi tzw gas&air mieszanke tlenu z jakims gazem ktory przy glebokim wdychaniu powoduje ze czlowiek jest na haju. No i chyba tylko dzieki temu przezylam szycie, duzo gorsze od samego porodu. Podobno gadalam jakis bzdury, napewno powiedzialm do pielegniarek i meza zeby mi nie zadawali trudnych pytan bo sie nacpalam :) Wiem ze mialam straszne problemy zeby im odpowiedziec na proste pytania. :D
Potem zostawili mnie, i tate coreczka samych, Oliwka lezala pod ''ogrzewaczem'' bo troche zmarznieta sie urodzila. DOstalismy sniadanko, tata kawe ja cherbatke i zaczela sie calkiem nowa przygoda.
No i tak to u mnie bylo.
Troche sie rozpisalam, psisiam :p
 
Do góry