reklama
OlaPio
Lipcówka'06 mama Olisia
KAmilka,ale ekspresik z ciebie pozazdrościć szybkiego porodu! A Oliwierek sliczny,takie maleństwo kochane!
Hej dziewczynki ;D
Jestesmy od czwartku w domku ale, pewnie jak wy, czas przelatuje nam w blyskawicznym tempie. Cycolenie, przewijanie, spanie, cycolenie przewijanie spanie itd. Mala przestawila sobie z lekka dzien z noca no i mamy niezla jazde. Na szczescie moj maz jest ze mna i musze powiedziec cudownie mi pomaga Przylatuja do mnie na wizyte rodzice w czwartek...wizyty rodziny meza juz zaliczylismy. Nie mialam ani chwili czasu zeby do Was zajrzec...no dobra, opisuje porod.
Termin mialam na 20.07, jak potwierdzilo sie ze cc (ulozenie dziecka), kazali mi sie stawic 11 na operacje 12.07. W piatek, 06.07 bylam na ostatniej wizycie kontrolnej. Nasiedzialam sie w poczekalni chyba ponad godzine i tak mi mala nisko "zjechala", ze jak lekarz mnie badal, to widzialam jego lekkie przerazenie w oczach. Kazal zostac w szpitalu i wyznaczyl operacje na nastepny dzien. Pojechalismy jeszcze do domu po torbe, ja juz na pol lezaco..myslalam ze urodze w tym samochodzie Po poludniu przyjeli mi, porobili wszystkie badania i zakwaterowali. Moze i dobrze ze tak "z dnia na dzien", bo ja sie potwornie boje szpitala, a tak nie mialam ani chwili czasu zeby o tym myslec.
W sobote rano wywiezli mnie do innego pomieszczenia, podali kroplowki i kazali czekac. To czekanie bylo najgorsze - od 0800 do 1030..wydawalo mi sie ze to dnie a nie dwie godziny. O 1030 ruszylismy na gore, tam mnie zaczeli przygotowywac do operacji no i troche nifajnie sie zrobilo, bo tetno skoczylo mi do 190/minute i musieli podawac mi silne leki na obnizenie pulsu i cisnienia. Cala operacja trwala 19 minut (jak sie potem pochwalil moj profesor), Marc byl ze mna moze ze dwie minuty - dopiero potem jak wyrownali mi serce.. no i takie slodkie uczucie jak uslyszalam krzyk malej i przylozyli mi ja do piersi (skad ona ma teczarne wlosy..to byla pierwsza mysl ktora mi przeleciala po glowie ;D).
Potem zszyli mnie, opatulili i zwieli na dol gdzie juz czekal Marc. Przez trzy godziny lezelismy w "przechodniej" sali no a potem juz do pokoju.
Po zejsciu znieczulenia bardzo bolalo. Podawali mi morfine, ktora niestety boli nie zmniejszala a mnie wprowadzala w stan totalnego odurzenia, myslalam ze zlece z lozka
Oczywiscie wieczorem chcialam juz wstac..i tu porazka..bol straszny...zacisnelam zeby usiadlam, zrobilam dwa kroki i musieli mnie lapac bo mdlalam. To samo nastepnego dnia. Dopiero trzeciego dnia doszlam te trzy kroki do lazienki i zdjeli mi ten cholerny cewnik, ktory tak bardzo mi przeszkadzal. A potem z dnia na dzien juz coraz lepiej..tylko bardzo malao spalam..najpierw z bolu a potem dlatego ze mala byla aktywna w nocy a spala w dzien.
Marc byl ze mna caly czas, tez w nocy, mielismy pokoj dla nas obojga, mala caly czas przy nas. Polozne i pielegniarki wszystko pokazywaly i tlumaczyly.
Z opieki jestem naprawde bardzo zadowolona. Modle sie, zeby nastepny porod "zaliczyc" naturalnie..
Acha, do wagi sprzed ciazy brakuje mi jeszcze kilograma, spadlam do dzis 9kg :laugh:
Jestesmy od czwartku w domku ale, pewnie jak wy, czas przelatuje nam w blyskawicznym tempie. Cycolenie, przewijanie, spanie, cycolenie przewijanie spanie itd. Mala przestawila sobie z lekka dzien z noca no i mamy niezla jazde. Na szczescie moj maz jest ze mna i musze powiedziec cudownie mi pomaga Przylatuja do mnie na wizyte rodzice w czwartek...wizyty rodziny meza juz zaliczylismy. Nie mialam ani chwili czasu zeby do Was zajrzec...no dobra, opisuje porod.
Termin mialam na 20.07, jak potwierdzilo sie ze cc (ulozenie dziecka), kazali mi sie stawic 11 na operacje 12.07. W piatek, 06.07 bylam na ostatniej wizycie kontrolnej. Nasiedzialam sie w poczekalni chyba ponad godzine i tak mi mala nisko "zjechala", ze jak lekarz mnie badal, to widzialam jego lekkie przerazenie w oczach. Kazal zostac w szpitalu i wyznaczyl operacje na nastepny dzien. Pojechalismy jeszcze do domu po torbe, ja juz na pol lezaco..myslalam ze urodze w tym samochodzie Po poludniu przyjeli mi, porobili wszystkie badania i zakwaterowali. Moze i dobrze ze tak "z dnia na dzien", bo ja sie potwornie boje szpitala, a tak nie mialam ani chwili czasu zeby o tym myslec.
W sobote rano wywiezli mnie do innego pomieszczenia, podali kroplowki i kazali czekac. To czekanie bylo najgorsze - od 0800 do 1030..wydawalo mi sie ze to dnie a nie dwie godziny. O 1030 ruszylismy na gore, tam mnie zaczeli przygotowywac do operacji no i troche nifajnie sie zrobilo, bo tetno skoczylo mi do 190/minute i musieli podawac mi silne leki na obnizenie pulsu i cisnienia. Cala operacja trwala 19 minut (jak sie potem pochwalil moj profesor), Marc byl ze mna moze ze dwie minuty - dopiero potem jak wyrownali mi serce.. no i takie slodkie uczucie jak uslyszalam krzyk malej i przylozyli mi ja do piersi (skad ona ma teczarne wlosy..to byla pierwsza mysl ktora mi przeleciala po glowie ;D).
Potem zszyli mnie, opatulili i zwieli na dol gdzie juz czekal Marc. Przez trzy godziny lezelismy w "przechodniej" sali no a potem juz do pokoju.
Po zejsciu znieczulenia bardzo bolalo. Podawali mi morfine, ktora niestety boli nie zmniejszala a mnie wprowadzala w stan totalnego odurzenia, myslalam ze zlece z lozka
Oczywiscie wieczorem chcialam juz wstac..i tu porazka..bol straszny...zacisnelam zeby usiadlam, zrobilam dwa kroki i musieli mnie lapac bo mdlalam. To samo nastepnego dnia. Dopiero trzeciego dnia doszlam te trzy kroki do lazienki i zdjeli mi ten cholerny cewnik, ktory tak bardzo mi przeszkadzal. A potem z dnia na dzien juz coraz lepiej..tylko bardzo malao spalam..najpierw z bolu a potem dlatego ze mala byla aktywna w nocy a spala w dzien.
Marc byl ze mna caly czas, tez w nocy, mielismy pokoj dla nas obojga, mala caly czas przy nas. Polozne i pielegniarki wszystko pokazywaly i tlumaczyly.
Z opieki jestem naprawde bardzo zadowolona. Modle sie, zeby nastepny porod "zaliczyc" naturalnie..
Acha, do wagi sprzed ciazy brakuje mi jeszcze kilograma, spadlam do dzis 9kg :laugh:
wioletta.z
Lipcówka'06 mama Oskara
Rzeczywiście nie miałaś lekkiego połogu ,więc nie zazdroszczę ale byłaś dzielna więc
OGROMNE GRATULACJE!!!!
OGROMNE GRATULACJE!!!!
reklama
M
megii*
Gość
No to zaczynam.
12.07 ok. godz. 14 po tym jak umówiłam się z Dyzią, że dziś rodzimy poczułam pierwsze skurcze, występowały regularnie co 10 min. ale nie były zbyt bolesne. Napisałam Arkowi na GG, że na wszelki wypadek ma być gotowy żeby przyjechać, ale skurcze choć trochę bardziej intensywne nie doskwierały mi aż tak bardzo żebym czuła potrzebę jechania do szpitala. I tak sobie minął cały dzionek i położyliśmy się spać. Arek smacznie sobie spał, mnie jednak te skurcze spać nie dawały i tak o 23.30 odeszły mi wody więc dopakowałam torbę, umyłam się i pojechaliśmy. Przy badaniu podczas przyjmowania mnie na porodówkę KTG pokazało skurcze o dużej sile więc położna stwierdziła, że szybko pójdzie ale już lekarz po „obmacaniu” mojej szyjki ostudził moją radość i entuzjazm, oświadczając mi, że szyjka jest skrócona ale bardzo twarda a rozwarcie tylko ma opuszek palca. Skurcze z chwili na chwile się nasilały a kolejne badania nie wykazywały postępów w rozwieraniu. Lekarz mi powiedział, że rozwarcie nie postępuje ze względu na bliznowiec powstały na szyjce na skutek wypalanki nadżerki, który trzyma ją jak pierścień. Lekarze i położna postanowili mi więc podać dolargan przeciwbólowo, bo wiedzieli, że długo się pomęczę. Dolargan był pomocny do godziny 7 rano kiedy to skurcze były już naprawdę bardzo mocne, wtedy podłączono mnie do oxytocyny i zaczął się jeden wielki niekończący się skurcz (tak to przynajmniej wyglądało w moim odczuciu). Jeden się kończył i natychmiast pojawiał się drugi a szyjka rozwierała się dalej bardzo powoli. Ból był tak silny, że zaczęłam płakać z bólu a Arek płakał ze mną. Podano mi kolejną dawkę dolarganu ale nic mi nie pomogło. Ok. 13 rozwarcie było na 4 cm i wtedy dali mi 2 czopki rozkurczowe, żeby pomóc szyjce. Mniej więcej o 14.30 zaczęły się u mnie skurcze parte przy 6 cm rozwarcia. Położna zabroniła mi przeć ( a to naprawdę nie jest proste, to taka silna potrzeba), bo może stać się krzywda dziecku, i zaczęło się źle dziać. Ja już nie kontaktowałam z bólu , tętno dzidzi zaczęło zanikać, więc odłączyli oxy a podłączyli mnie pod tlen i taki stan kiedy nawet nie miałam siły, żeby się napić wody trwał do 16.00 kiedy stwierdzili pełne rozwarcie i pozwolili mi przeć. Ach jaka to była ulga . Po piątym skurczu partym ( nie wiem skąd tyle siły naraz poczułam) o 16.15 Michał pojawił się na świecie i wynagrodził mi cały trud porodu.
Jestem zakochana po uszy i bezgranicznie szczęśliwa. Arek był przez cały czas ze mną, płakał ze mną, parł też ze mną, widział jak pojawia się maluszek na świecie, przeciął pępowinę i teraz jest tak samo mocno zakochany jak ja. No i powiedział, że po tym pięknym przeżyciu kocha mnie jeszcze bardziej.
12.07 ok. godz. 14 po tym jak umówiłam się z Dyzią, że dziś rodzimy poczułam pierwsze skurcze, występowały regularnie co 10 min. ale nie były zbyt bolesne. Napisałam Arkowi na GG, że na wszelki wypadek ma być gotowy żeby przyjechać, ale skurcze choć trochę bardziej intensywne nie doskwierały mi aż tak bardzo żebym czuła potrzebę jechania do szpitala. I tak sobie minął cały dzionek i położyliśmy się spać. Arek smacznie sobie spał, mnie jednak te skurcze spać nie dawały i tak o 23.30 odeszły mi wody więc dopakowałam torbę, umyłam się i pojechaliśmy. Przy badaniu podczas przyjmowania mnie na porodówkę KTG pokazało skurcze o dużej sile więc położna stwierdziła, że szybko pójdzie ale już lekarz po „obmacaniu” mojej szyjki ostudził moją radość i entuzjazm, oświadczając mi, że szyjka jest skrócona ale bardzo twarda a rozwarcie tylko ma opuszek palca. Skurcze z chwili na chwile się nasilały a kolejne badania nie wykazywały postępów w rozwieraniu. Lekarz mi powiedział, że rozwarcie nie postępuje ze względu na bliznowiec powstały na szyjce na skutek wypalanki nadżerki, który trzyma ją jak pierścień. Lekarze i położna postanowili mi więc podać dolargan przeciwbólowo, bo wiedzieli, że długo się pomęczę. Dolargan był pomocny do godziny 7 rano kiedy to skurcze były już naprawdę bardzo mocne, wtedy podłączono mnie do oxytocyny i zaczął się jeden wielki niekończący się skurcz (tak to przynajmniej wyglądało w moim odczuciu). Jeden się kończył i natychmiast pojawiał się drugi a szyjka rozwierała się dalej bardzo powoli. Ból był tak silny, że zaczęłam płakać z bólu a Arek płakał ze mną. Podano mi kolejną dawkę dolarganu ale nic mi nie pomogło. Ok. 13 rozwarcie było na 4 cm i wtedy dali mi 2 czopki rozkurczowe, żeby pomóc szyjce. Mniej więcej o 14.30 zaczęły się u mnie skurcze parte przy 6 cm rozwarcia. Położna zabroniła mi przeć ( a to naprawdę nie jest proste, to taka silna potrzeba), bo może stać się krzywda dziecku, i zaczęło się źle dziać. Ja już nie kontaktowałam z bólu , tętno dzidzi zaczęło zanikać, więc odłączyli oxy a podłączyli mnie pod tlen i taki stan kiedy nawet nie miałam siły, żeby się napić wody trwał do 16.00 kiedy stwierdzili pełne rozwarcie i pozwolili mi przeć. Ach jaka to była ulga . Po piątym skurczu partym ( nie wiem skąd tyle siły naraz poczułam) o 16.15 Michał pojawił się na świecie i wynagrodził mi cały trud porodu.
Jestem zakochana po uszy i bezgranicznie szczęśliwa. Arek był przez cały czas ze mną, płakał ze mną, parł też ze mną, widział jak pojawia się maluszek na świecie, przeciął pępowinę i teraz jest tak samo mocno zakochany jak ja. No i powiedział, że po tym pięknym przeżyciu kocha mnie jeszcze bardziej.
Podobne tematy
- Odpowiedzi
- 4
- Wyświetleń
- 396
- Odpowiedzi
- 6
- Wyświetleń
- 2 tys
- Odpowiedzi
- 2
- Wyświetleń
- 193
- Odpowiedzi
- 10
- Wyświetleń
- 1 tys
Podziel się: