Na szkole położna mówiła, że jak odejdą wody, to się czuje jakby w nas coś pękło (w sumie pęka pęcherz płodowy). Chociaż nie wiem, na ile jej wierzyć, bo mamy dwie położne - jedną fajną, a drugą beznadziejną, a to mówiła ta ostatnia.
Za to zgadzam się, że jak odejdą wody, to nie trzeba od razu pędzić do szpitala, bo w domu łatwiej nam będzie przetrzymać te kilka godzin do jakiegoś rozwarcia. Wiadomo, że w domu zawsze lepiej, niż w szpitalu. A położna mówiła, że dopiero po 6 godzinach od ewentualnego odejścia wód i braku akcji podają oksytocynę, a pacjentki, które za wcześnie przyjadą kładą na patologii, żeby tam czekać na rozkręcenie akcji. A to przecież może trwać nawet kilkanaście godzin. Wiadomo, że nie w każdym szpitalu tak jest, ale ja jednak wolałabym trochę poczekać w domu, a nie od razu pędzić. Można wziąć kąpiel, ogolić się itp. A ciepła woda (tylko nie gorąca) uśmierza ból i przynosi ulgę
Ale się rozpisałam![]()
To ja Wam coś powiem. Mój pierwszy poród 5,5 roku temu zaczął sie własnie od odejścia wód płodowych. Po prostu wstałam na siusiu, położyłam się do łóżka i chlusnęło. Tak się cieszyłam, że to już, że mój mąż musiał za mną z mopem biegać.Także ta ilość wód była spora. działalismy szybko, bo położna uprzedziła mnie, że może wdac sie zakażenie i będzie problem. Po pół godz. bylismy w szpiatlu, a tu nic. Rzeczywiście po 6 godz. oksytocyna i ja po 6 następnych urodziłam Apolonkę. Także powiem Wam, że nie wiem czy teraz bym tak szybko jechała. Ale może rzeczywiście trzeba uważać na te infekcje.
Ciekawa jestem jak teraz będzie:-)