Jakiś czas temu pisałam, że jestem żywym smoczkiem dla mojej córki...
Wytrzymałam równo miesiąc bez smoka ale potem uległam namowom mamy
'a jak gdzieś pojedziesz i się rozpłacze?'
'zawsze będziesz tylko piersią uspokojac, nawet jak gdzieś będziecie?' i takie tam...
No i daliśmy i płakałam, że oszukuje własne dziecko, że przecież to ściema, bo ona ciumka a tam nic nie leci
...
Ale faktycznie, w sytuacjach takich jak wizyta u lekarza czy zakupy, spacer w wózku - smoczek się przydaje, bo jak się rozpłacze to uspokaja.
Tylko moja właśnie toleruje poza domem, jakby wiedziała, że w domku może zawsze liczyć na cycusia
w domu za nic nie weźmie smoka.
A Wy jak? Dajecie smoczki czy wcale?