Spokojnie. Nie ma sie czego bać. Ja nie bałam się samego porodu, bałam się jedynie o małego. Sama sie sobie dziwię że byłam taka spokojna bo inaczej to raczej panikara jestem
Miałam bardzo długo skurcze, o 6 rano w piątek się zaczęły delikatne, ok 16 zaczęłam krwawic i pojechalam do szpitala, mialam skurcze co 5min. Szybko mnie przyjęli i zbadali ale szyjka była zamknieta więc gin stwierdzila żebym zostala najlepiej na oddziale chociaz poród może się zacząć ale nie musi. Nie zgodzilam sie i wróciłam do domu. Poszlismy z mężem jeszcze na dlugi spacer z psem, ja co chwile musialam stanąć przeczekać skurcz [emoji1787][emoji1787][emoji1787] ok 21 mialam już skurcze co 3 minuty bardzo bolesne i stwierdziłam że chyba trzeba wracać do szpitala
okolo 1 w nocy dostałam znieczulenie i wtedy już była bajka. Leżałam sobie spokojnie na lozku, moj mąż spał na kanapie, mialam włączoną małą lampkę, położna przychodzila tylko co jakis czas sprawdzic sytuacje
około 4 nad ranem syn stracił tętno, położna mialam cudowna i jak gdyby nigdy nic stwierdzila że "mały się poruszyl" po chwili jednak slyszalam jak dzwoni po lekarza z oddziału neonatologii... potem przyszła i powiedziała że wody są zielone że poda mi oksy i musimy działać. Po 4-5 skurczach mały był na świecie. W tym momencie dostałam takiego kopa że skupiałam się jedynie na parciu. Położna była w szoku że pierworodka tak szybko sobie poradzila bo zwykle parte trwaja dużo dłużej. Ja w tym momencie miałam jednak w głowie że muszę dac z siebie wszystko!