Oleśka1977
Jagody i Jaśki:)
Cześć dziewczynki.
Dopiero jak kobieta nosi w sobie dzieciątko potrafi sobie choć w minimalnym stopniu wyobrazić jego stratę.Jak sobie czasem pomyslę, że coś miałoby się stać mojej dziewczynce, to serce mi zamiera.
Próbę już miałam... i nie zapomnę tego uczucia do konca życia. Wyszedł mi zły wynik testu potrójnego jesli chodzi o zespół Downa. Ryzyko, które normalnie wynosi ok 1:900 u mnie wyniosło 1:60. Lekarka grobowym głosem poinformowała mnie o tym przez telefon a ja nie wiedziałam co mam zrobić. Trzy dni później zrobili amniopunkcję i analizę FISH (na niehodowanych komórkach) dzięki której wstępny wynik dał pomyślne nowiny, aczkolwiek na pełną ocenę musiałam czekać do 2go stycznia, czyli dwa tygodnie. W czasie Wigilii siedziałam przy stole i bawiłam się z siedmiomiesięcznym synkiem szwagierki i modliłam się, aby moje dzieciątko było zdrowe.
Koszmar. Płakałam całe dnie ze strachu. Wszyscy starali się pocieszać, ale nikt tak naprawdę nie wiedział co czułam, może tylko Piotrek, który też martwił się o swoją córeczkę (ale on był dzielny i mnie wspierał jak mógł).
No ale jest wszystko OK, chociaż wszystkim się teraz spinam, jak maluszek jest za mało aktywny, jak mnie strzyknie w brzuchu i 100 innych rzeczy, które pobudzają moją wyobraźnię.
Najgorzej, że na tyle rzeczy nie mamy wpływu...
Trzymajcie się wszystkie.
Dopiero jak kobieta nosi w sobie dzieciątko potrafi sobie choć w minimalnym stopniu wyobrazić jego stratę.Jak sobie czasem pomyslę, że coś miałoby się stać mojej dziewczynce, to serce mi zamiera.
Próbę już miałam... i nie zapomnę tego uczucia do konca życia. Wyszedł mi zły wynik testu potrójnego jesli chodzi o zespół Downa. Ryzyko, które normalnie wynosi ok 1:900 u mnie wyniosło 1:60. Lekarka grobowym głosem poinformowała mnie o tym przez telefon a ja nie wiedziałam co mam zrobić. Trzy dni później zrobili amniopunkcję i analizę FISH (na niehodowanych komórkach) dzięki której wstępny wynik dał pomyślne nowiny, aczkolwiek na pełną ocenę musiałam czekać do 2go stycznia, czyli dwa tygodnie. W czasie Wigilii siedziałam przy stole i bawiłam się z siedmiomiesięcznym synkiem szwagierki i modliłam się, aby moje dzieciątko było zdrowe.
Koszmar. Płakałam całe dnie ze strachu. Wszyscy starali się pocieszać, ale nikt tak naprawdę nie wiedział co czułam, może tylko Piotrek, który też martwił się o swoją córeczkę (ale on był dzielny i mnie wspierał jak mógł).
No ale jest wszystko OK, chociaż wszystkim się teraz spinam, jak maluszek jest za mało aktywny, jak mnie strzyknie w brzuchu i 100 innych rzeczy, które pobudzają moją wyobraźnię.
Najgorzej, że na tyle rzeczy nie mamy wpływu...
Trzymajcie się wszystkie.