Dzień dobry
Dziewczyny, Was nadrobić to bym chyba musiała wziąć urlop na żądanie w pracy. Na szczęście w przerwach czytam i jestem na bieżąco, ale zajęło mi to dwa dni
Zuz.a ja tez marze o ogrodniczkach. Gdybyś jakies znalazła daj znac. Widziałam na necie, ale ja musze przymierzyć najlepiej w sklepie.
Ogrodniczki widziałam w Kiabi, ale nie mierzyłam więc nic nie wiem na ich temat.
A fajne są ogólnie do chodzenia? Wygodne?
Witam lutowe mamy
dołączam się do grona na forum jeśli pozwolicie. W teorii mamy termin na 18.02 ale rozwiązanie na pewno będzie szybciej bo jesteśmy w trzypaku
Witam
gratulacje
I to jeszcze bliźniaki
)) będzie miał Ci kto pomagać po porodzie? To musi być dopiero wyzwanie. U mnie Mama mieszka 100 km ode mnie w innym mieście, a teściowa jakieś 20 km. Na początek pewnie Mama przyjedzie na tydzień na pewno. Też zależy czy będę po CC, czy naturalnym, ale raczej to pierwsze. Moja też pierwsza ciąża, ale pojedyncza i ma być chłopak. Termin mam na 13-15 lutego.
Ja chodzę i na NFZ i prywatnie. Prywatnie dlatego, żeby rodzić w szpitalu w którym chce (ale z tym też może być różnie) i dlatego, że dużo pytam i dużo chcę wiedzieć, bo mnie wiedza uspokaja, a niewiedza wprowadza niepokój
Chociaż w rzeczywistości ten, kto wie mniej - śpi lepiej.
Na NFZ żeby badania mieć za darmo (chociaż część), bo też bym poszła z torbami. Ale wizyty na NFZ są bez porównania z prywatnymi. Nie jest to ten sam lekarz i nie szukałam z polecenia, tylko poszłam normalnie do pobliskiej przychodni. W ogóle prawie nic nie mówi, tylko ja pytam, odpowiada zdawkowo jednym zdaniem. Daje tylko ulotki witamin, a ja i tak tych witamin nie łykam (pewnie polecone przez jakiegoś przedstawiciela) - już mi dali 4 takie same ulotki, na każdej wizycie. USG nie robi, bo nie ma nawet aparatu w gabinecie, kieruje tylko do innych placówek. A położna, która przed wizytą u tego na NFZ mnie mierzy, waży i spisuje wyniki badań to w ogóle porażka. Zero wiedzy, siedzi tam chyba tylko dlatego, bo nie ma nic innego do roboty. Przepraszam, że tak ostro, ale denerwuje mnie taka ignorancja. Mam na myśli, że w ogóle nie zdobywa wiedzy, tylko jakies głupoty gada. Więcej się człowiek z internetu dowie, niż ona z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem :/
Podam przykład.
Wyniki na różyczkę, igg podwyższone, igm ok i pytam się położnej co to znaczy, czy to źle. A ona "noo nie powinno tak być i kręci głową, bo tu jest o wiele za dużo.." ja w strachu, że mam różyczkę czy co, wchodzę do gabinetu, a lekarz mówi że to znaczy, że przebyłam różyczkę i jestem odporna.
Druga sytuacja. Wyniki moczu, białko w moczu i mówię, że próbkę pobrałam nie ze środkowego strumienia i ogólnie nie poranny i że źle. A ona "ale to nie zmienia faktu, że TRACI PANI BIAŁKO". Ja już oczywiście znowu stres, co to oznacza, wchodzę do lekarza a on mówi, że pewnie źle pobrane i żeby powtórzyć. Za kilka dni robię ponownie i wychodzi czyściutko.
Albo na przykład mówię położnej, że głowa mnie bardzo często boli, ale to chyba normalne w ciąży hormony itd (sama się uspokajam), i jej tekst "nie jest to typowy objaw ciąży, nie jest to raczej normalne", a za chwilę lekarz z uśmiechem "więcej spacerów, więcej tlenu".
Po prostu masakra, postanawiam już nic się jej nie pytać, tylko niech zważy i dalej idę.