Hej dziewczyny, ja Was podczytuję od samego rana ale strasznie dużo roboty mam, przyszedł koleś z ubezpieczalni oglądać zalaną piwnicę, tylko, że skoro zalanie było 2,5 mca temu to co on chce oglądać. Dwa razy już wysprzątaliśmy tam od tego czasu, jest czyściej niż przed zalaniem i część rzeczy wyrzuciliśmy, bo nam od wilgoci pleśniały.
Winki, ja mam problemy z łopatką bardziej, ale jak się budzę to zawsze mnie któryś bark boli i to na zmianę. Rano ledwo się ruszam za każdym razem. Byłam u ortopedy, on, że normalne, to się nie powinnam martwić, ale leków na to żadnych mi nie dał, no bo w ciąży przecież nic nie wolno.
Współczuję problemów z chłopami. Z moim nie zawsze lekko, ale najgorszy nie jest. Co do wydawania kasy nie skąpi mocno, ale nie jest też super hojny, muszę dużo prosić, żeby mi coś kupił, nawet kurde skarpetki, bo mi się podziurawiły. I nie jest tak, że nie chce wydać kasy, ale nie chce mu się iść do sklepu czy do bankomatu, albo mówi, że na wszystko jest czas i można to zaraz/potem/później załatwić. Kasą rozporządza on, bo on zarabia. I w sumie to rozumiem, ale ja nic nie zarabiam, bo nie miałam legalnej pracy przed ciążą (dawałam korepetycje i było z tego jakieś 1000zł/mc ale im bliżej rozwiązania tym mniej ofert a przecież nie wezmę sobie uczniów jak zaraz muszę powiedzieć im do widzenia). W zamian za to dbam o dom, pilnuję lodówki, płacenia za internet, robię obiad i sprzątam, no ale muszę często mojego mężczyznę przycisnąć, żeby np. podziałał jakoś wiertarką a on leniwy czy zmęczony po pracy i mu się nie chce.
W listopadzie mój A. dostaje pierwszą pensję na nowych warunkach i będziemy mieli w końcu trochę pieniędzy, żeby nie żyć z dnia na dzień, ale martwię się trochę, powiem Wam. To typ faceta, który lubi trzymać swoją kasę i nie lubi wspólnoty majątkowej. Przed ślubem to by najchętniej intercyzę podpisał co dla mnie jest brakiem zaufania, a dla niego znakiem, że jego kasa jest tylko jego. Okej, ale ja nie mam nawet 20zł swoich. Nic nie zarabiam, nawet grosza. Nie dostanę macierzyńskiego, a on zarabia za dużo, żebym dostała stypendium socjalne z uczelni. I ja jeszcze rozumiem, że mieszkamy ze sobą 1,5 roku a przez prawie cały czas miałam jakąś tam swoją kasę i dopiero teraz musi też zadbać o mnie, ale on nie jest odpowiedzialny w wydatkach i NIGDY nie pamięta, że trzeba za coś zapłacić.
Ja przypominam o zeznaniu do skarbówki, płaceniu za internet, o tym, że nie ma nic na obiad i że lepsze będą kanapki niż kolejny obiad w pracy za który trzeba zapłacić. On zarabia, ale nie ma głowy do niczego innego (zwłaszcza, że za tydzień broni magistra i już w ogóle wariuje ze stresu) i wszystko na mojej głowie, ale jednak nie mam pieniędzy i muszę o wszystko prosić, o każdym wydatku przypominać, już nie mówiąc o tym, że teraz są wydatki na dziecko i sama tego wszystkiego nie kupię, a jemu do sklepu daleko, no i "w przyszłym miesiącu" potem "za tydzień" i mamy połowę września a ja za 2 tygodnie chcę mieć WSZYSTKO skompletowane (i mówiłam to od początku ciąży).
Nie chcę wyciągać od niego kasy, nie lubię tego robić (w końcu nie jesteśmy małżeństwem) ale żyjemy ze sobą bez chwilowej myśli o ślubie i chciałabym trochę móc podjąć własnych decyzji bez żadnych konsultacji i wiecznego proszenia o każde 10zł. Zwłaszcza, że na własne pieniądze przez jakiś czas w ogóle nie mogę liczyć.
Kurde, czasem sobie myślę, że jest mega odpowiedzialny, ale tak naprawdę to JA jestem odpowiedzialna, a on tylko się może na mnie wzorować
No, ale jesteśmy silne babki, musimy dać sobie radę, czasem zacisnąć zęby, czasem kopnąć takiego pacana w tyłek i pokazać, że też mamy uczucia, ale damy sobie radę.
Ja też się wygadałam, uff od razu mi lepiej.