dziewczyny ale wczoraj naprodukowałyście aż cięzko było nadrobić, a jak gorąco było.
margo no podobno raz w życiu ma się tą 3dniówkę, choć sa przypadki, że jeszcze raz dziecko zachoruje.
co do prawa jazdy, rzeczywiście przydatne jak ma się furę.ja mam 3 lata ale brak auta i doopa(muszę się pochwalić ,że za pierwszym razem zdałam).ale na dzień dzisiejszy to nie jest on aż nam tak bardzo potrzebny do życia, zresztą nas nie stać, a ja mojemu już zapowiedziałam, że ja nie będę się zapożyczać na jakieś luksusy, skoro nas na "chleb nie stać".on za czasów kawalera, z karty kredytowej na furę kasę brał, potem spłacał i spłacał, i spłacić nie mógł bo co spłacił, to np. wyciągał. więc mu kartę zabrałam, i zaczęłam sama mu spłacać i zajęło mi to rok a jemu wieki. powiedziałam nigdy więcej
co do prawka jeszcze: miałam "przyjemność" odbywać przez rok czasu staż w naszym tutejszym WORDzie co prawda w księgowości, ale widziałam co Ci egzaminatorzy wyprawiają, i powiem Wam, że te udupianie,jest często gęsto spowodowane chęcią zysku.bo nie wiem jak w reszcie PL ale u nas jest to jednostka samofinansująca, więc jak ktoś by zdał za pierwszym razem to mało kasy by im wpadło, bo na tamte lata egz praktyczny to coś ok było 112zeta a teoria 22zl.a nie oszukujmy się nie wyjeździ jedna osoba paliwa na 112 złotych. parę razy przyjdzie trochę kasy zostawi.hmmm a jakie tam ludzie wypłaty mieli.
Angun my kupiliśmy dokładnie identyko Zośce, czasem to gryzie, a bardziej traktuje to jak smoczek, bo kolorystyka ta sama
Cocca fajnie, że wróciłaś do nas,
Marttika nie przejmuj się chrzcinami na pewno się wszystko uda, powodzenia w pracy
co do kaszki ja podaje czasem łyżeczką, albo butlą mam do tego smoczek kupiony specjalnie do kaszki
angie na pewno do września się wszytko wyjaśni co i jak, oczywiście pozytywnie
ja Wam dziewczyny współczuje tego dylematu wracania do pracy.ja mam o wiele łatwiej (zresztą są dni kiedy jestem w pracy)Zośka zajmować się będzie babcia, zresztą myślę, że do końca czerwca się do niej wprowadzimy. ja mam swoją działalność i jestem sama sobie szefem no prawie.moja praca jest w miejscu zamieszkania.nie jest to nic szczytnego, choć żadna praca nie hańbi. mam firmę sprzątająca i po prostu biegam i sprzątam a pracuje dla spółdzielni mieszkaniowej. mój rejon akurat obejmuje blok moich rodziców plus 3 obok, więc git.czas pracy to do 13.30 ale w umowie nie jest napisane od której
czasem są większe luzy,a czasem trzeba zapierniczać ale spoko. zaczęłam pracę w zeszłym roku jak byłam w ciąży w zastępstwie za tatę, bo on sobie w ten sposób dorabiał, ale uległ wypadkowi i musiał do siebie dochodzić a że szkoda było żeby mu ta fucha przepadła, to chciał żebym przez rok to ja pociągnęła( ja akurat byłam bezrobotna, i nie wiedziałam jeszcze że jestem w ciąży, to na dniach wyszło), ale podjęłam się tego, oczywiście z pomocą mamy, która już na wcześniejszej emeryturze. no i tak do rozwiązania sobie pracowałam, teraz siedzę w domku, mama za mnie ciągnie, ale ja już pomału chce na dobre wracać.pensja -nie narzekam, sama sobie wszystko opłacam (jeszcze przez rok na uldze), mamie daję wynagrodzenie, bo wkońcu pracuje a i mi coś tam zostaje że mi starcza. powiem Wam że miałam duże obawy bo to jednak praca fizyczna i czasami trzeba sie nadźwigać że mogę zaszkodzić mojej kruszynie( na szczęście ciąża bajunia-każdej tego życzę) tak się śmiejemy z mężem że Zosia na swoją wyprawkę zarobiła sama, bo taka prawda, że większość tych pieniędzy szła na wyprawkę, a reszta została jej odłożona na przyszłość. jak narazie cięzko o jakąś pracę u nas więc ciągnę dalej, umowę mi juz przedłużyli na czas nieokreślony, a tata i tak ma swój etat więc mi to już zostawił. mam większe ambicję, bo z jednej strony nie po to studia kończyłam, ale wiem że czasami życie piszę dla nas inny scenariusz.kończąc, wrazie czego zawszę do Zośki mogę podejść jak będą problemy, tzn. babcia nie będzie dawała rady
ale sie rozpisałam sorry, moja glizda się budzi spadam