reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Kochani, niech te Święta będą chwilą wytchnienia i zanurzenia się w tym, co naprawdę ważne. Zatrzymajcie się na moment, poczujcie zapach choinki, smak ulubionych potraw i ciepło płynące od bliskich. 🌟 Życzę Wam Świąt pełnych obecności – bez pośpiechu, bez oczekiwań, za to z wdzięcznością za te małe, piękne chwile. Niech Wasze serca napełni spokój, a Nowy Rok przyniesie harmonię, radość i mnóstwo okazji do bycia tu i teraz. ❤️ Wesołych, spokojnych Świąt!
reklama

Lipcoweczki Po Porodzie..=))

Pręgówka ja co prawda mam termin porodu za 2 dni (10 sierpień) czyli jestem sierpniówką ale bardzo sie ciesze, że mimo różnych skrajnych opinii zdecydowałas sie na Szpital w Redłowie tak jak ja :tak: mam nadzieje, że opiszesz jak było :-) jeśli zdąże przed swoim porodem to przeczytac :-D
Wszystkim lipcóweczkom życze dużo snu, zdrówka i radości z maluszków :-)
Trzymajcie kciuki za sierpnióweczki :tak:
 
reklama
To może i ja cos naskrobię.

28.07. miałam o 19 stawić się w szpitalu. 27.07. obudził mnie o 2.30 ból podbrzusza jak na @. Potem zaczął boleć mnie krzyż, pojawiły sie skurcze. Wzięłam zegarek do ręki (taki ze świecącymi wskazówkami) i zaczęłam liczyć odstępy między skurczami. Próbowałam usnąć, ale adrenalina juz wkroczyła do akcji. Przez dwie godziny krążyłam między lóżkiem, toaletą i kanapa w dużym pokoju, gdzie starałam się zrelaksować czytając jakąś gazetę. Wtoalecie zauważyłam pasemka krwi w śluzie, który zaczął ze mnie schodzić (podejrzewam, że to były jakieś resztki czopa). Godzina 5 postanowiłam obudzić męża (wcześniej zjadłam śniadanie i zrobiłam mężowi kanapki do szpitala). Mąż się rozczulił, bo stwierdził że zrobiłam to bardzo delikatnie. Skurcze pojawiały się co 5 min. i trwały ok. 30s. O 6.30 zadzwoniłam do położnej, powiedziała żebym przyjechała na 9 jak już będzie po obchodzie.
Pojechaliśmy. Pierwsze badanie, rozwarcie na trzy palce i niespodzianka brak błony płodowej czyli wody w trakcie sączenia. Po badaniu chlusnęła ze mnie reszta. Mąż sie przebrał w inne ciuchy i spacerowaliśmy sobie po korytarzu. Lewatywa mnie ominęła, bo dziecko było zbyt nisko i blokowało ujśćie odbytu co groziło fontanną podczas porodu. I tak sobie spacerowaliśmy ja coraz częściej przystawałam, bo skurcze obejmowały połowę moich ud co uniemożliwiało chodzenie. podczas skurczu mój mąż nie mógł do mnie mówic ani mnie dotykać, bo najlepiej sie czułam zbierając sie sama w sobie. Założenie było takie, że do 12 urodzę. Podłączyli mnie kolejny raz do ktg. Położna czekała na skurcze parte,bo rozwarcie juz miałam na 8 palców, a te nie nadchodziły. Leżałam na łóżku porodowym, na prawym boku i mąż podczas skurczu miał mi dociskać kolano lewej nogi do brzucha i trochę na zewnątrz. Skurcze były silne jeden po drugim, ale nie parte i nie tak częste jak byc powinny. Zdecydowano, że o 2.30 podadzą mi oksytocynę. No i podali tylko, że to niczego nie zmieniło. Byłam juz zmęczona, śpiąca i głodna. Calą energie straciłam na przetrzymywanie bólu. Przyszła pani doktor. Zbadała mnie, stwierdziła że główka żle się wpycha i zasugerowała położnej, że może powinnam zmienić bok. Moja położna jednak była przekonana o słuszności swojej decyzji. Kazano mi przec nawet bez skurczy. Głowka niby przechodziła w dół, ale bardzo powoli. Co czułam i jakie myśłi mi przechodziły przez głowe to pominę. Mój mąż był bardzo aktywny, dopingował mnie , dodawał otuchy relacjonując moje postępy, ocierał pot, zwilżal usta. Podkręcili troche kroplówkę, ale i tak wszyscy byli zdziwieni ospałością mojej macicy. Nagle usłyszałam coś niepokojącego o tętnie juz teraz nie wiem czyim, moim czy dziecka. Położna mnie postraszyła, że jak nie dam rady to w ruch pójda kleszcze. Parłam więc z całych sił, z nogami opartymi o położną i lekarkę. Nie do końca to parcie mi szło. Przyszły do pomocy jeszcze jakieś dwie osoby, jedna zaczęła naciskać mi na brzuch, a położna na wszystkie możliwe sposoby ugniatała krocze żeby wyciągnąc główkę (dwa nacięcia). Kiedy główka wyszła to po paru sekundach pojawiła się reszta ciałka a po minucie wyszło łożysko. Położyli mi małą na piersi. Spojrzała tymi niebieskimi oczami, a tatuś przeciął pępowinę trzy razy się upewniając czy na pewno w tym miejscu. Nagle położna zauważyła węzeł na pępowinie. Okazało sie, że mamy bardzo dużo szczęścia,że Marysia nie udusiła się w brzuszku i że gdyby ten poród przebiegał szybciej ten węzeł też mógłby się zacisnąć i niewiadomo jak to wszystko by się skończyło. Także wszystko ma sens i nie dzieje sie bez powodu. Długi poród okazał sie bezpieczniejszy dla Marysi. Poryczałam się zeszły ze mnie emocje. Kiedy chodziłam po korytarzu też mi leciały łzy z bólu, to pomagało, ale usłyszałam , że to hamuje calą akcję więc musiałam je powstrzymać. Dałam upust po porodzie. Po zszyciu i przywiezieniu na salę zaraz podano mi Marysię do cycka i do dziś tak łapczywie sie na niego rzuca. Koniec...
Dodam jeszcze,że mój mąż kocha mnie jeszcze bardziej i nie nabrał żadnego wstrętu, co czasami słyszałam , że tak może być.
 
Jazztina,

az mi łezka zakręciła sie w oku ... to cudownie, że Marysia jest cała i zdrowa :-) To dobrze, że jest kolejny zdrowy lipcowy bobas...Byłas dzielna.

Mój męzulek po naszym porodzie nazywa mnie twardzielem i jest ze mnie dumny hihi Dobrze, że Twoj był prawdziwym wsparciem ...


Sierpnióweczki,

Na pewno bedziemy trzymać kciuki ;-) Oby wszystkie porody szły gładko.
 
Wszystkim Wam Mamuski serdecznie gratuluje i musze przyznac ze bylyscie bardzo dzielne, niektore z Was naprawde wiele przeszly.

Alkmena pisalas cos o szpitalu w Pruszkowie, to moje rodzinne miasto, skad jestes? Moze sie znamy, hihi.
 
Witam was Lipcóweczki:-)
ja jestem mama sierpniową a termin mam na 16 i przyznaje, że z zapartym tchem podczytywałam Wasze relacje z porodów.Byłyscie wszystkie na prawde dzielne i bardzo sie ciesze, że Wasze dzieciaczki szczęsliwie sie urodziły, chociaz niektóre relacje aż mroziły krew w żyłach:szok:

Życze Wam duzo zdrówka i szybkiego powrótu do formy a przede wszystkim zdrowia dla Waszych dzieciaczków i jak najmniej problemów połogowych i wychowawczych:-);-)

Trzymajcie kciuki za nasze porody.
 
Minął miesiąc od porodu i w końcu go opiszę :)
Datę miałam na 14 lipca, ale miałam urodzić wcześniej ze względu na krótką szyjkę. Najpierw był termin na czerwiec, potem do 10 lipca, potem termin z @ i nic. Skurcze przepowiadające miałam ale nic się nie działo.
Dostałam skierowanie do szpitala i 23 lipca stawiłam się już o 6 rano, bo skurcze były całą noc co 5 min. i bolesne. Ktg wykazało je no i zapowiadał się poród. Jednak po 2 godz. w szpitalu przeszły. Zrobiono mi test oksytocynowy, a że wyszedł ok, to podłączono kroplówkę. Po niej skurcze minęły :(
24 lipca odpoczywałam - dali mi przepustkę do miasta, więc poszłam z rodzinką do pizzerii świętować mamy urodzinki. Wrócić już nie mogłam, oczy z bólu mi wyłaziły. Ale znowu przeszło.
25 lipca znowu kroplówki 2x1,5godz. oj i tu zaczęły się prawdziwe skurcze, nie mogłam usiedzieć na ktg na fotelu więc łaziłam i sapalam na ile mi pozwalały kable. Skurcze były b. mocne i regularne. Po odłączeniu oxy jeszcze przez kilka godz. je czułam, ale podczas badanie gin. zmian nie było - szyjka nadal 1,5cm rozwarcia. Wody się sączyły, jakaś krem itp. Decyzja była taka, że jak dziś nie urodzę, to będzie chyba cc. Po południu skurcze znowu przyszły b. mocne, a rezultatu żadnego nie było, wieczorem lekarz zdecydował podać mi relanium, abym odpoczęła, bo już się na nogach słanialam. Powiedział, że to wyciszy macicę, ja się wyśpię a jutro cc. o 20 dostalam zastrzyk i wtuliłam się w łóżko z nadzieją że odpocznę. Po chwili relanium zaczęło działać tyle, ze zamiast wyciszyć przyszły takie skurcze że mało co ściany nie zjadłam. normalnie rzucało mnie na kolana jak przychodziły a oddychałam jak parowóz. Przyszedł gin. i powiedział, że może teraz pójdzie szybko...mylił się, nic nie było oprócz tych cholernych skurczy co 5 minut. o 23 wylądowalam z Mariuszem na porodówce z nadzieją, że rodzimy. Położna posadziła mnie na piłce i obserwwala i liczyła, ktg itp. ... po godz. wezwała lekarza, aby mnie znowu zbadał jakie jest rozwarcie - 1.5cm. Szok, Mariuszowi kazali jechać do domku, a mi iść na swoją salę. Ryczałam z żalu jak nikt nie widział.
Po godzinie przyszła polożna i mnie zabrała na porodówkę, bo skurcze były co 3 min. i zakłócałam chyba ciszę nocną. Tam dostalam materac, worek sako kołdrę i mialam spać. Tylko jak co 3 min?Powiedziala, że za jakiś czas lekarz mnie zbada. No to czekałam - i się nie doczekałam. Lek przyszedł ok.2 w nocy zbadał jakąś laskę i poszedł sobie. Od 3 miałam skurcze parte, położna spala a ja latałam dokibla i z powrotem bez rezultatu. W kuckach, na czworakach, przeżyłam do 6 rano. o 6 jest zmiana położnych, wiec miałam nadzieję że w końcu ktoś mi pomoże. Przyszedł gin. zbadał i mówi - o 3-3,5cm ruszylo i sie cieszy. A ja nie mialam już siły nawet zejść z fotela. Kazali dzwonić po męża i się szykować do porodu, zawiadomili anastezjologa - bo chciałam zzo. Mariusz był po 15 min, zabrał mnie pod szybki prysznic - tam 3 skurcze. po 20 min. nowa położna /trafiłam na najlepszą w szpitalu :)/ jak mnie zobaczyła to się przeraziła i się pyta od kiedy mam tak silne skurcze - a ja że od 3 w nocy szybko mnie zbadala a tam pełne rozwarcie. Co za ulga pomyślałam. Powiedziała co myśli o tym gin co mnie badał. Przyszedł anastezjolog i poszedł, bo przy takim rozwarciu nie ma już zzo. Polożna wzięła mnie na stołek i kazala przeć podczas skurczów, parłam parłam a szyjka głowy przepuścić nie chciała :( Pomiędzy skurczami musialam chodzić, aby krocze nie puchło. Położna przebiła pęcherz, cały czas walczyła ręką z szyjką. Po godzinie przyszła moja ginka, ucieszyłam się. Pierwsze co to zawołala gin. który miał dyżur i opieprzyła go pożądnie, że mnie źle badał...ect. została przy mnie. Szyjka w końcu przepuścila główkę, ale wyprzeć dalej nie mogłam. Stołek mi się wbijał w nogi, za długo to trwało. Trzeba bylo się przenieść na łóżko, aby lek. mieli więcej miejsca do działania. Jedną nogę trzymał Mariusz drugą ginka. Parlam. wezwali pielęgniarki i lek. z noworodków, bo zaraz mialam urodzić. Oni przyszli i czekali godzinę, a ja parlam, parlam i nic. Pot się lał strumieniem, sił nie miałam. Ktg cały czas monitorowało tętno dziecka. Wszyscy kiwali glowami, ze to nie może tyle trwać minęły 2 godz. myśleli o cc ale już głowa na wierzchu, tylko nie wychodzi. Moja gin. zaproponowała próżnociąg /vacum/ a tego się najbardziej bałam całą ciążę. Bałam się też niedotlenienia dziecka, bo znam konsekwencje. I czarny sen ma się sprawdzić? Błagałam, ze tylko nie to.
W końcu powiedziała do położnej - tnij a mi się położyła łokciami na brzuchu i wypchnęła małego głowę :) czułam cięcie krocza, ale to nic. Czekalam aż się to skończy, balam się o dziecko. Potem jedno parcie i wyciągnęli całego Wiktorka. Niesamowite uczucie, ale niezbyt miłe. Wyciągneli a on na szyji mocno obwinięty pępowiną, dwa razy!/dlatego sam nie chcial wyjść/ Szybko odwineli, odśluzowali puknęli i zaczął krzyczeć. Uff, położyli mi na piersiach i kazali tulić, to tulilam. Ginka robiła fotki. Mariusz ciął pępowinę. Potem mały poszedł na badanie. Nogi i ręce miał sine, ale dostał 10pkt, waga 3850g, długość 52cm.
A ze mnie lała się krew, więc zaczęli tamować, zszywać itp. Położna wyglądała jak rzeźnik - cała czerwona. Żartem się pytala czy ją niczym nie zarażę. A ja szczęśliwa dzwoniłam do mamy się pochwalić że już jest synek. Czekał do moich imienin aby się urodzić.
Od razu po badaniu dali maluszka dumnemu tacie, a po chwili położyli kolo mnie i kazali karmić. Wiktor lizał brodawkę 5 min. a potem zassał i się odkleić nie chciał :)
Był zmęczony chyba bardziej nić ja, otarty na główce, powiekach, kościach policzkowych, spuchnięty taki biedny. Jak pomyślę o porodzie to od razu mam łzy w oczach i kluchę w gardle...

Po 3 godzinach zawieźli mnie na salę, po drodze wysadzili na kibelek, tam zemdlałam... rodzice czekali na mnie na sali a tu niosą mnie i krzyczą mdleje miejsce zrobić ect. wystraszyli wszystkich. Mialam zawroty głowy, gorączkę, mroczki, omdlenia, aż wieczorem pod prysznicem wypadł mi skrzep wielkości 2 dłoni i b. ciężki. Wystraszyłam się, a to on byl sprawcą mojego złego samopoczucia. Poem wszystko już było oki.

A i całe szczęście, że nie mogłam wziąć zzo bo wtedy na 100% poród mój skończył by się użyciem vacum :(

no to w skrócie tyle mam do powiedzenia na temat swojego porodu :)
Mój mąż przerażony do tej pory. Jak wspominam poród to on też od razu łzy ma w oczach.
 
reklama


Napisz swoją odpowiedź...
Do góry