i ja wreszcie znalazłam chwilkę aby opisać jak to było u nas...
Na początek -
zeberrko - Bardzo Cię podziwiam, byłaś bardzo dzielna... jak się czyta Twój opis porodu to aż się kręci głową z niedowierzania jacy potrafią być lekarze, to co z Tobą wyprawiali było powodem dla którego przestałam brać pod uwagę ten szpitala - podzielam zdanie AgnesBest aby coś z tym zrobić... może na początek wypowiedz się na stronie fundacji Rodzić Po Ludzku o Karowej
A co do porodu - ponieważ mam nadciśnienie to miałam się położyć tydzień przed terminem na patologii... no ale jak pech to pech, nie dość, ze moja gin strajkuje (od 34tc) to jeszcze zabrakło miejsc w szpitalach w Warszawie... przyjmowali tylko porody... na patologiach przepełnienie.
Miałam termin wg owu (tym sugerował się ostatni lekarz) na 07.07.07 - i zaczęłam jeździć na KTG do Pruszkowa (nie mają patologii)... najpierw 06.07, potem 10.07, 12.07... badanie nie wykazywało wielkich skurczy - do 30... (dodam, że nie czułam żadnych przepowiadających... wogóle nic...) po zapisie zawsze badanie szyjki i rozwarcia... NIC....
W sobotę 14.07 pojechaliśmy na KTG... na badaniu maluszek przez 15 minut nie wykazywał wogóle aktywności... dopiero trochę pod koniec trochę sie poruszał... skurcze oczywiście do 20... przyszedł lekarz... zbadał (na dole bez zmian), spytał kiedy miałam USG (37tc), powiedział abym przychodziła teraz codziennie na KTG... no ale stwierdził na koniec, że skoro tydzień po terminie to zrobi jeszcze USG przepływów... poszliśmy na badanie a mąż czekał na korytarzu... na samym początku nic nie mówił tylko badał i sprawdzał jakieś wykresy... sprawdził wagę - 2900g... (w 37tc było 2700g i się wystraszyłam) w końcu powiedział, że nie puści mnie do domu... bo małemu nie jest dobrze w brzuszku... łożysko źle odżywia dziecko i idziemy na salę porodową na test OTC... a jak to nic nie da to CC... przeraziłam się nie na żarty, mąż jak sie dowiedział też się wystraszył, w końcu pojechał po torby a ja poszłam na porodówkę...
Pobrali mi krew, mąż jak wrócił to był cały czas przy mnie, choć był zakaz wejścia na tą salę, o 13.30 podłączyli mi oksytocynę w pompie i do 15.30 sobie leciała... żadnych skurczy... tętno dziecka w granicach 150... ale bardzo regularne... po 15 przyszedł lekarz z wynikami krwi i okazało się, ze mam podwyższone leukocyty - 22 (infekcja, stan zapalny), po oksytocynie w pompie lekarz kazał podać w kroplówce 500ml i jakiś antybiotyk na te leukocyty... skurczy jak nie było tak nie było... jedyne co to zaczęło boleć mnie podbrzusze jak na @ i powiedzieli, ze dziecko wchodzi powoli w kanał... od 13.30 do 21.00 mierzono mi ciśnienie co 30 minut.
Leżałam do 20.00, przyszedł lekarz z kolejnymi wynikami (leukocyty spadły 21,4...) a że nie było postępu porodu to powiedział, że ok. 22.00 zrobią mi CC, czekaliśmy z mężem i mieliśmy nadzieję, że już żadne skurcze się nie pojawią... i mały urodzi się dzisiaj, bez żadnego stresu jakim dla niego byłby poród... o 21.00 anastezjolog stwierdziła, że nie będzie się wkłuwać tylko zrobi znieczulenie ogólne... trochę było mi szkoda, że nie będę świadoma i nie usłyszę pierwszego krzyku ani go nie zobaczę od razu. O 21.45 podano mi narkozę a o
22.05 Michałek się urodził - 3350g, 55cm i 10pkt.
Mąż był pierwszym, który go zobaczył, pielęgniarka dała mu go potrzymać i gdzieś poszła a on chodził z nim pół godziny podczas gdy kończono operację. Lekarz jeszcze mu powiedział, że ze 2 dni dłużej w brzuchu i z dzieckiem mogło być nieciekawie... także jestem mu ogromnie wdzięczna i wiem, że gdyby nie on to różnie mogłoby być... nawet nie chcę o tym myśleć
Do domu wyszliśmy po 8 dniach. Michaś miał przeze mnie podwyższone leukocyty i dostał antybiotyk - 5dni, drugi antybiotyk dostał w 4 dobie bo podskoczyło mu białko CRP - też na 5dni... dodatkowo walczyliśmy z żółtaczką, odstawili mi go od cyca na 2 doby, musiałam odciagać i wylewać pokarm a jego karmiono mlekiem zmodyfikowanym i ostro naświetlano :-( Potem doba obserwacji i w niedzielę wyszliśmy.
Nie do końca udało mi się opisać sam poród z wiadomych powodów... ale chociaż wiecie jak wyglądała u nas całość... trochę chaotycznie ale nie mam czasu przeczytać bo mały zaczyna płakać
pozdrawiamy