Czesć. W weekend mnie nie było, bo uciekliśmy ze stolicy do teściów
I było super, prócz 7h wizyty w szpitalu w sobote. Wstalismy rano, siadaamy do sniadania a mi nagle słuchajcie zaczęło w głowie tak wirowac ze spadłam z krzesła. Miałam problemy z mówieniem i tak jakby zgubiałam orientacje w czasie i miejscu. Widziałam i słyszałam co sie dzieje dookoła ale nic nie mogłam z tym zrobić oprócz próby sklejenia słowa. Wiedziałam gdzie jestem ale nie poznawałam tego miejsca. Ł zabrał mnie do szpitala. Tam zobaczyli co sie dzieje, to wzieli mnie poza kolejnością bo się bali że to udar. Potem mysleli że spadek cukru(nigdy w zyciu nie miałam z tym problemów) ale glukoza w dolnej granicy ale to nadal norma. Nic mi nie podawali bo póki ten mój dziwny stan trwał to chcieli sprawdzić wszystko co się da. Chcieli zrobić tomograf głowy ale z wiadomych przyczyn nie mogli. Ciśnienie super, saturacja super, tylko temperatura była dziwna bo wynosiła 34,4. Ale powiedzieli, że to nie jest przyczyną. Po około 30 min w szpitalu poczułam, że odpuszcza, mogłam znowu normalnie mówic, świat przestał wirowac i znowu że tak to określę "ogarniałam". Ani na chwilę nie straciłam przytomności. Lekarz stwierdził że nie ma pojęcia co się stało i że moge isc do domu. Podpowiedział tylko że on by obstawiał jakąś chorobę autoimmunologiczną, ale wiadomo diagnostyki mi nie zrobi. Resza weekendu była super, pochodziłam po lesie, jadłam duzo dobrego jedzenia