no i jeszcze muszę się z Wami podzielić smutkami ....
wczoraj mój m. wezwany został na kolejną już rozmowę ze swoją matką, która zakomunikowała mu, że ich obecne stanowisko jest takie, że mnie nienawidzą, nie akceptują i nie chcą mnie widzieć, a mój m. ma się zdecydować i jeśli chce utrzymywać z nimi stosunki to ma do nich przyjeżdżać sam z Maksem (bo oni bardzo chcą Maksa widzieć - tak bardzo , że ona odwiedziła Maksa już aż 3 razy a on jak widzi opiekunkę z Maksem na podwórku albo na klatce schodowej to ucieka, chowa się albo odwraca tyłem!)
powiedziała mu też, że oni chcą tylko jego dobra, sugerując, że najlepiej byłoby jak byśmy się rozeszli
oczywiście było to samo stare wywlekanie czego to ja to nie powiedziałam (w wersji kot odwrócony ogonem) - szlagierowe zdanie: że ja jej kiedyś powiedziałam, że nie powinno jej obchodzić czy mój m. umrze czy nie
- zdanie to wzięło się stąd, że kiedyś może 2 lata temu zabronili nam
jechać na wesele kolegi bo .... za daleko i jeszcze nam się coś stanie w podróży (wesele w Nowym Sączu) - my oczywiście pojechaliśmy sugerując, że nie będą za nas decydować w takich sprawach czy pojedziemy do kogoś na wesele czy nie - no i teraz co rozmowę takie zdanie pada
a tych poprzekręcanych przez opętany nienawiścią umysł zdań są setki i naprawdę ciężko z nimi dyskutować - mam wrażenie zawsze, że to jakaś ponura wersja skeczu Mumio
a ja myślałam, ze to ma być jakieś konstruktywne spotkanie, a tu te same blubry:sick:
no to Wam zamarudziłam, ech ....