Cześć :-)
Ja ostatnio Was tylko podczytuję, wybaczcie... Weny jakoś brakuje do pisania, dopadają mnie dołki i depresyjki...
Co raz bardziej się boję, że nie dam rady urodzić, że będą komplikacje, że z czymś nie zdążymy... :-( W domu co raz większy syf, bo moje sprzątanie już takie efektywne nie jest a jak poprosze o coś G. to słyszę wiecznie "zaraz" albo "później"... Mam ciągłe wrażenie, że zacznę nagle rodzić i pojedziemy do szpitala, a tutaj torba nie spakowana, wyprawka nie do końca kupiona a na dodatek w domu syf! I jak ja mam tutaj przyjechać z dzieckiem? Do tego ci idioci na dole wariują, dzisiaj znowu do 4 rano darli ryje swoje i nic nie pomagało, ja już sama nie wiem...

A na to wszystko ostatnio rozmawiałam z G. o porodzie i wyszło na to, że mój facet "coś tam wie, że będzie ciężko" a le tak ogólnie nie ma pojęcia o porodzie, o tym, co mnie czeka i w jaki sposób mógłby mi pomóc. Chce być ze mną przy porodzie, ale w ogóle się tym nie interesuje!

Zapowiedziałam mu, że nie ma mowy, żebym rodząc dziecko jeszcze się wkurw... tym że musze mu tłumaczyć ja co ma robić i kogo o co pytać, w związku z czym ma ultimatum, że albo się dokształci (a ja go przepytam), albo pierdzielę taki system i jadę sama rodzić albo z koleżanką!




Do niego cholera nie dociera, że to tylko 8 tygodni do terminu, a natura przecież i tak może mnie pospieszyć i urodzę szybciej! Wszystko jest na "zaraz" :-(
